Protestujących rolników było porównywalnie, a może troszeczkę mniej niż na demonstracji tydzień temu. Liczniej przyjechali za to przedstawiciele Agrounii z Michałem Kołodziejczakiem na czele oraz posłem Lechem Kołakowskim z Łomży. Było też więcej policji, choć funkcjonariusze nie interweniowali.
- Problem Bielmleku nie może być tylko problemem lokalnym - mówił przez megafon Michał Kołodziejczak, lider Agrounii. - Po świętach jedziemy do Warszawy. Jak zablokujemy tam kilka ulic, to cały kraj o nas usłyszy. W tej sprawie powinien interweniować prezes Kaczyński.
Na parkingu Bielmleku zebrało się wczoraj około stu osób. Głównie rolników, ale przybyła także spora grupa działaczy Agrounii z flagami. Pojawił się tez poseł Lech Kołakowski, który obiecał interweniować u ministra rolnictwa w sprawie Bielmleku.
- Na tę chwilę nie mogę powiedzieć, czy coś uda mi się zdziałać, ale z pewnością będę reprezentował interes rolników - mówił poseł, który przez lata należał do Prawa i Sprawiedliwości podobnie zresztą jak prezes Bielmleku Tadeusz Romańczuk. Obecnie Kołakowski jest posłem niezrzeszonym.
Demonstrującym w siedzibie Bielmleku udało się spotkać Piotra Żukowskiego, byłego przedstawiciela władz Spółdzielni Mleczarskiej Bielmlek, niegdyś nawet jej wiceprezesa i prezesa spółki, która ma tę samą siedzibę. Ten jednak nie miał rolnikom nic do powiedzenia. Na zarzuty, że ich okłamywał w sprawie kondycji mleczarni i wysokości udziałów, odpowiadał jedynie, że mówił to, co mu prezes kazał.
Kołodziejczak próbował też zadzwonić do prezesa Romańczuka, ale ten nie odbierał telefonu. Z informacji, jakie przekazano zgromadzonym, jest on obecnie w szpitalu.
- A to dziwne, niedawno widziałem go w kościele. Jako honorowy parafianin czytał Słowo Boże - skomentował jeden z rolników.
Protestujący zwrócili także uwagę, iż ze ścian klatki schodowej Bielmleku zniknęły zdjęcia ze spotkań prezesa Spółdzielni Bielmlek z biskupem Antonim Dydyczem, prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim, czy innymi prominentnymi osobistościami z kręgów polityki. W dawnym gabinecie Romańczuka wisi jeszcze zdjęcie z jego audiencji u papieża Jana Pawła II.
W gabinecie tym rolnicy rozmawiali z Józefem Glińskim, syndykiem masy upadłości Bielmleku. Rozmowa była pełna emocji. Część rolników nie kryła złości i nie przebierała w słowach. Wtórował im lider Agrounii. Jedna starsza pani, która musiał korzystać z pomocy innych, by wejść po schodach na piętro budynku, ze łzami w oczach mówiła, że jeśli będzie musiała dopłacać do udziałów w spółdzielni, to straci wszystko co ma i na co pracowała przez całe życie.
Syndyk w rozmowie z rolnikami przekazał kilka ważnych informacji.
Najważniejsza była ta, iż wkrótce wyśle rolnikom wezwania do wyrównania kwoty udziałów, ale do 50 tys. zł. Nie będzie domagał się wyrównania do 100 tys. zł, czego obawiali się rolnicy. Przypominamy, że zgodnie z prawem rolnicy, jako członkowie spółdzielni, odpowiadają za jego zobowiązania do wysokości udziałów. Spłacali je na zasadzie potraceń od ceny zdawanego mleka. W pewnym momencie władze spółdzielni podniosły wysokość udziałów z 50 do 100 tys. zł i dzięki temu otrzymały kredyt. Później ich wysokość znów zmniejszono do 50 tys. zł i obecnie taka jest wpisana w KRS (Krajowym Rejestrze Sądowym). Początkowo syndyk nie był pewien, którą z kwot uznać za obowiązującą, ostatecznie zdecydował się na mniejszą.
Nawet dopłacenie do 50 tys. zł dla wielu gospodarstw jest równoznaczne z wyprzedażą majątku. A wezwania do wyrównania udziałów, jak zapowiedział syndyk - otrzyma aż 776 rolników. Jedni muszą dopłacić 10 inni 20 lub 30 tysięcy, a niektórzy 40 tys. zł i więcej. Zresztą w zależności od wielkości gospodarstwa poszczególne kwoty są mniejszym, większym lub ogromny obciążeniem.
- Muszę postępować zgodnie z prawem, bo i inaczej to ja będę odpowiadał przed prokuratorem - wyjaśniał syndyk rolnikom. - Będę starał się, umożliwić, by spłata udziałów mogła nastąpić w częściach. Jeśli ktoś uważa, że nie ponosi już odpowiedzialności za długi spółdzielni, może odwoływać się od wezwań do zapłaty i ostatecznie sprawę rozstrzygnie sąd. Ja po prostu mam obowiązek dochodzić spłaty udziałów i muszę to robić.
- Walczymy o to, żebyście nie dopłacali do długów spółdzielni ani grosza. To nie wy doprowadziliście ją do takiego stanu - zwracał się do rolników Kołodziejczak.
Jako winnego wskazywał władze spółdzielni z Tadeuszem Romańczukiem na czele. W rozmowie z dziennikarzami dodał wprost, iż w Bielmleku mogło dojść do licznych przekrętów i to trzeba wyjaśnić.
Sam Tadeusz Romańczuk po ogłoszeniu upadłości stracił zatrudnienie w Bielmleku. Choć bez wynagrodzenia i możliwości decyzyjnych, formalnie jednak pozostaje prezesem. Stanowiska może go bowiem pozbawić jedynie rada nadzorcza. Ciekawostką jest, że przed upadłością zarabiał około 30 tys. zł miesięcznie.
O wynagrodzenie pytano także Piotra Żukowskiego, odmówił odpowiedzi. Syndyka również. Ten stwierdził, że pieniądze otrzyma dopiero po zakończeniu procesu upadłości. Jego wysokości nie podał, ale nie jest ono uzależnione od kwoty, za jaką sprzeda majątek, czy od tej, którą ściągnie od rolników.
Zapytaliśmy także syndyka, co ze spółkami, które na terenie spółdzielni mają swój majątek, a dokładniej linie technologiczne. Z jego wyjaśnień, wynika, iż oczywiście linie technologiczne należą do tych spółek, ale gdy Bielmlek zostanie wykupiony, nowy właściciel może nakazać owym podmiotom wyprowadzenie się. A chodzi o spółkę Polskie Domy Towarowe oraz Trans-Ser. Pierwsza to firma, która lata temu została założona przez Mlekovitę i Bielmlek, ale obecnie w całości należy do Trans-Sera. Natomiast Trans-Ser jest jednym z wierzycieli Bielmleku.
Czytaj też:
To kolejny podmiot działający na terenie mleczarni w Bielsku z zarządem powiązanym z Bielmlekiem
Zdjęcia z protestu w Bielmleku (Bielsk.eu)
(bisu)