Pod omawianą dzisiaj literą B kryją się przede wszystkim nazwy geograficzne. Miasta, ulice, a nawet państwa nierozerwalnie związane z Brańskiem. Zacznijmy jednak od dwóch przykrych zjawisk.
BAŁAGAN i BIEDA
Napisałem przewrotnie i brzmi to zapewne prowokacyjnie, ale są to dwa zjawiska, o których występowanie w Brańsku naprawdę trudno!
Miasto jest naprawdę czyste, zadbane, podobnie jak i zdecydowana większość prywatnych posesji. Elewacje domów brańszczan również w większości prezentują się estetycznie. To trochę mnie jako brańszczanina napawa dumą, bo wiem, że bez kompleksów mogę obwozić po mieście ludzi, którzy goszczą w nim po raz pierwszy.
Widać, że w ostatnich dekadach z krajobrazu Brańska zniknęło wiele wszechobecnej niegdyś szarzyzny, bo zaniedbane budynki zyskały nową, schludną odsłonę. Słusznie minionym etapem przejściowym – okresem błędów i wypaczeń - można nazwać obijanie domów sidingiem na masową skalę. A dzisiaj? Jest już raczej w porządku, wraca np. gustowne obicie drewnem. Tylko tej zieleni w mieście wciąż jest za mało...
Bieda to też zjawisko, które niegdyś tu występowało i to wcale nie tak rzadko, bo wojna i komuna zostawiły po sobie piętno na wiele lat, ale obecnie naprawdę trudno jest nie znaleźć pracy w mieście czy najbliższej okolicy. Żeby w Brańsku narzekać na biedę, trzeba po prostu być albo mocno doświadczonym przez los (np. poważna choroba) albo po prostu niezaradnym życiowo lub zwyczajnie leniwym. Oczywiście Brańsk to nie Warszawa i nie ma tutaj dużego wyboru ofert dla osób szukających zajęcia względem swojego wykształcenia, ale miejsc pracy, zwłaszcza w tartakach czy zakładach produkujących plastiki i znicze jest dużo. Na minimum socjalne plus coś jeszcze na pewno wystarczy.
BELGIA
Niemal każdy brańszczanin ma w gronie przodków osobę, która zginęła w czasie wojny, a w czasach współczesnych kogoś z członków rodziny z epizodem emigracyjnym. Najpopularniejszym miejscem wędrówek „za chlebem” jest w tej okolicy z pewnością Belgia. To państwo stało się szczególnie modne w Siemiatyczach i południowych powiatach województwa podlaskiego - analogicznie niczym położone na północ od Białegostoku Mońki w kontekście USA.
Za tym trendem podążyli też brańszczanie – jedni osiedlili się w Belgii na lata (wręcz na stałe) - sprowadzając tam rodziny czy nawet zakładając je na miejscu. Innym z powodu Belgii rodziny niestety się rozpadły, a w życiu pogorszyło zamiast polepszyć. O tym, że alkohol spożyty na emigracji „bardziej szkodzi” też chyba nie trzeba wspominać.
Nie taką małą grupę stanowili tzw. „zadaniowcy”, czyli ludzie udający się do konkretnej pracy na konkretny czas np. kilka miesięcy. Typową dla Polaków praktyką było (przynajmniej kiedyś) przed powrotem do Polski zaklepywanie komuś swojego miejsca, nierzadko za pieniądze. Taka ciekawostka o narodzie, który lubi kombinować ;)
Anegdoty z pobytu w Belgii to zresztą temat na dobrą książkę, a nawet dwie z zaznaczeniem, że druga będzie dotyczyć samych tylko barwnych historii z udziałem emigrantów z Maroka.
Belgijskie ciekawostki pojawiają się najczęściej w odpowiednim entourage'u np. przy kawie, papierosku czy alkoholu, gdyż są z reguły albo bardzo wesołe albo smutne – niemal zawsze są ciekawe.
W brańskiej przestrzeni publicznej czasami pojawiają się głosy, że wyjazd zagraniczny był wręcz koniecznością dla mieszkańców miejscowości takich jak Brańsk. Takie uogólnianie uważam osobiście za tzw. bujdę na resorach, bo emigracja za chlebem praktycznie zawsze jest opcją, a niemal nigdy życiowym przymusem – to nie bilet do wojska czy ucieczka od wojny, choć nawet w jej obliczu więcej osób pozostaje w kraju niż ucieka, co widzimy przecież na ostatnim przykładzie Ukrainy.
Jak mawiał dzielny wojak Szwejk: Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Wyjazd do Belgii mógł być konieczny w sytuacjach takich jak:
- Duże problemy finansowe, bo wtedy najłatwiej było się odbić od dna, gdyż przebitka zarobków była ogromna.
- Planowana budowa np. domu, obory, kupno samochodu itd., a więc potrzeba uzbierania dużej sumy na start.
Nie zmienia to faktu, że i tak każdy z tych przykładów można obalić, gdyż każda sytuacja życiowa jest inna. Pamiętam jak było w moim domu rodzinnym - rodzice budowali dom na początku lat 90., potem budynki gospodarcze na początku kolejnej dekady, a nigdy nie usłyszałem od nich słowa „Belgia” w kontekście wyjazdu za chlebem. Oni sobie poradzili bez tej emigracji i zresztą wiele innych osób.
Mickiewicz pisał o „świecie nieproszonych gości z jedną tylko krainą szczęścia dla Polaka”, Tetmajer z kolei bardziej dosadnie „wolał polskie g***o w polu, niźli fiołki w Neapolu”. Taki tok rozumowania wyznawało i wyznaje wiele osób, nie zachłystując się Belgią, tak jak przedstawiciele kolejnych pokoleń nie zachłysnęli się też Wielką Brytanią.
Czy trzeba kogokolwiek uświadamiać, że w każdym kraju emigranci przybyli w wielkiej liczbie, prędzej czy później stają się owymi nieproszonymi gośćmi? Myślę, że nie, więc niech nikt nie udaje, że inne narody czekają na nas z otwartymi rękami. Silniejsze państwa potrzebują po prostu naszych obywateli do rozwoju swojej gospodarki, wypełnienia luk na rynku prac czy też poprawy poprawy poszczególnych gałęzi jak np. służba zdrowia, uniwersytety które podkradają naszych uzdolnionych lekarzy czy też naukowców w ramach tzw. drenażu mózgów. My też zaczynamy iść nieco tą drogą, bo do nas przecież też przybywa coraz więcej obcokrajowców, nierzadko uzdolnionych i dobrze wykształconych.
Tak więc - w samej emigracji zarobkowej nie ma nic złego, ale z pewnością da się bez niej żyć. I jak wiemy, w ostatnich latach wiele osób z różnych przyczyn powróciło na stałe do Polski. Niewątpliwie sytuacja bytowa Polaków stała się korzystniejsza niż w biednych latach 80. i kojarzonych z bezrobociem latach 90. i oby ten stan już nie powrócił. Nadal jednak poziom życia na Zachodzie jest wyższy, jeśli porównamy średnie zarobki ze średnimi wydatkami (nie, Niemcy wcale nam nie zazdroszczą – to kolejna bujda powtarzana w telewizji), stąd jeszcze długo nie będziemy mogli mówić o masowym exodusie z Belgii do Brańska. Powroty to raczej zjawisko powolne, acz zauważalne.
Korzystając z okazji, chciałbym serdecznie pozdrowić wszystkich aktualnych brańskich emigrantów – nie tylko tych belgijskich i nie tylko tych zagranicznych. Nierzadko spotykam się z miłymi słowami od wiernych Czytelników naszego portalu, którzy nie mogą być w Brańsku obecni ciałem, ale są nadal obecni duchem, interesując się na bieżąco wydarzeniami ze swojego rodzinnego miasta. Dziękuję również za wiele waszych ciekawych spostrzeżeń – to prawda, że z odpowiedniego dystansu pewne rzeczy widzi się lepiej, na spokojnie i Państwo na pewno jesteście tego przykładem.
BEZPIECZEŃSTWO
Czy Brańsk jest bezpieczny? To dobre pytanie, bo najpierw trzeba stworzyć definicję bezpiecznego mieszkańca.
Jeden człowiek swoje bezpieczeństwo będzie opierać na możliwości spokojnego przejścia przez ulicę, gdzie ma wielkiego natężenia ruchu i obecności złych osób, które mogą go napaść, okraść. W Brańsku taki ktoś powinien czuć się pod tym względem bardzo bezpiecznie.
Inna osoba swój poziom bezpieczeństwa będzie opierała na dostępie do pomocy medycznej, zwłaszcza w nagłych przypadkach. Brańsk posiada stale dyżurujący zespół pogotowia, więc pod tym względem też jest raczej na plus.
Wszędzie są też i tacy, którzy czują się bezpiecznie lub po prostu komfortowo, gdy mają dostęp do całodobowego sklepu. Tego w Brańsku nie zapewniono, ale to raczej najmniejsze zmartwienie z wyżej wymienionych. Racje i potrzeby wszystkich są jednak ważne.
Niektórzy twierdzą, że Brańsk powinien podlegać większemu monitoringowi wizyjnemu, czyli na terenie miasta powinno się ulokować dużo kamer i ktoś powinien je na bieżąco śledzić. Stańmy jednak w prawdzie - czy są ku temu powody? Nawet sprawdzanie zapisu z kamer "po fakcie" ma miejsce niezwykle rzadko (druga sprawa, że i te bywają awaryjne, co już nie powinno mieć miejsca), dlatego powinniśmy zostać przy tym, że nasze spokojne miasto powinno być w ten sposób zabezpieczone przede wszystkim w centralnych, najważniejszych jego punktach. Na ten moment nie widać powodów ku temu, by Brańsk wzbogacać o dodatkowe kamery i nazywać miejscowością z deficytem bezpieczeństwa. Przypadki rażącego czy brutalnego łamania prawa nie są tutaj na porządku dziennym i niech już tak zostanie na amen.
BIAŁORUŚ
A właściwie Białorusini, bo wiemy, że w przypadku tego najbliższemu Brańskowi państwa władza działa wbrew woli zdecydowanej większości obywateli. O tej bliskości geograficznej świadczy fakt, że z odcinka naszej „Route 66”, przy której leży Brańsk, dojedziemy bezpośrednio do przejścia granicznego w Połowcach. Odległość podobna jak do Białegostoku, czyli ok. 60 km.
Osobiście spotkałem w swoim życiu wielu mieszkańców Białorusi – z niektórymi nawet studiowałem i pracowałem. O żadnej z tych osób nie mogę powiedzieć złego słowa, raczej same pozytywy (heh, dodatkowy plus to uroda Białorusinek). Może mam szczęście do Białorusinów, a może oni jako naród po prostu są z reguły spokojni i przyjaźni. Niektórzy Polacy twierdzą, że ci są przestraszeni, ale naprawdę nie zauważyłem tego u przedstawicieli młodego pokolenia. Doskonale wiedzą co w ich kraju wyprawia reżim Łukaszenki i nie boją się o tym mówić, a Polska i Niemcy to przynajmniej do niedawna stałe punkty ich podróży, więc widać, że zażyli trochę zachodniego życia i chcą takiej podstawowej wolności także na własnym podwórku.
Kiedyś Białorusinów można było spotkać przede wszystkim na brańskiej targowicy i ryneczku – handelkiem zarabiali/dorabiali sobie na chleb. Obydwie strony były raczej zadowolone.
Ilu obywateli Białorusi mieszka obecnie w Brańsku i najbliższej okolicy? Raczej niewielu, na pewno mniej niż Ukraińców. Białorusini akcentują za to swoją obecność w przygranicznych gminach czy też większych miastach. W Białymstoku mieszka ich ok. 8 tys. Trzeba przyznać, że świetnie się asymilują, zwłaszcza jeśli chodzi o posługiwanie się językiem polskim z odpowiednim akcentem. Ta zdolność plus fizyczne podobieństwo (w końcu historycznie jesteśmy poniekąd potomkami Wielkiego Księstwa Litewskiego) i wspomniane przyjazne usposobienie pozwalają im wtopić się wręcz niezauważalnie w polskie i podlaskie społeczeństwo.
BIAŁYSTOK I BIELSK PODLASKI
Dla każdego mieszkańca województwa i powiatu, stolice są na pewno istotnymi miejscami. Wielu brańszczan urodziło się przecież w Białymstoku lub Bielsku Podlaskim, a następnie uczęszczało tam do szkoły czy też na studia.
A skoro wspomniałem o edukacji, to w Brańsku trwają starania o to, aby jednak młodzi brańszczanie opuszczali swoje rodzinne miasto dopiero po maturze ;-)
No właśnie – wielu brańszczan przeprowadza się do Białegostoku na stałe, kupując tutaj najczęściej mieszkanie, znajdując stabilną pracę i szukając codziennych wygód i większej prywatności, czego nie zapewni im małe miasteczko, nawet mimo usilnych starań ludzi odpowiedzialnych za jego losy.
Większe miasta budzą także skojarzenia z urzędami i szeroko pojętą papierologią. To tam udajemy się po wszelkie świstki. Ile razy słyszymy - „muszę jechać do Białego/Bielska załatwić kilka spraw”.
Związki bywają różne – także te nieformalne. Fani piłki nożnej z Brańska nie przez przypadek kibicują białostockiej Jagiellonii, a jeśli trzeba zrobić większe zakupy, to udają się bardzo często do białostockich galerii handlowych.
A prawda jest taka, przynajmniej w moim przypadku, że choć urodziłem się w Białymstoku, studiowałem w Białymstoku, pracuję i mieszkam w Białymstoku, kibicuję białostockiej Jagiellonii, a nawet najlepsze imprezy przeżyłem właśnie w Białymstoku, Białystok bardzo lubię i wiele mu zawdzięczam, a przebywając w nim mam święty spokój od małomiasteczkowych plotek, to jednak nigdy i w żaden sposób nie zastąpi mi on Brańska. Ten jest bezapelacyjnie „święty i czysty, jak pierwsze kochanie”. Koniec, kropka!
I cóż, stawiam dolary przeciw orzechom, że nie jestem jedynym brańszczaninem „na wygnaniu” żyjącym z takim przekonaniem.
BINDUGA I BOĆKOWSKA
Bardzo ważne ulice Brańska. Niegdyś składające się przede wszystkim z mieszkańców trudniących się rolnictwem, dzisiaj rolnicy są tam już chyba w mniejszości. Obydwie z ulic są położone na obrzeżach miasta (Boćkowska wchodzi w skład tzw. przedmieścia), przy - ważnych dla tutejszych - zabytkowych kapliczkach oraz nad rzeką Nurzec i w sąsiedztwie najbliższych Brańskowi wsi – Patok i Kiersnówka.
Fakt bliskości Nurca wykorzystywali niegdyś flisacy, którzy transportowali tędy różne towary i stąd wzięła się właśnie nazwa Binduga (niem. Bindung – wiązanie --> stąd tak nazwano miejsce zbijania tratw do spławu drewna drogą wodną).
Z relacji starszych mieszkańców wynika, że jeszcze kilka dekad temu między tymi ulicami panowała rywalizacja, zwłaszcza wśród młodych np. uczniów szkoły, których dzielono klasami m.in. według zamieszkania. Rywalizacja to oczywiście delikatne słowo, bo w rzeczywistości czasami ktoś z Boćkowskiej zwyczajnie dostał w łeb od kogoś z Bindugi czy też odwrotnie. W nieco grzeczniejszym towarzystwie też różnie bywało, bo zdarzały się przypadki ostracyzmu, gdy w pobliżu pojawiał się ktoś pochodzący z nielubianej ulicy z drugiego końca miasta.
A teraz na to nie patrzą i się ze sobą pobierają – jedno z jednej ulicy, a drugie z drugiej. Kiedyś to nie był raczej tak częsty widok, ale też nie ma co przesadzać z tym mówieniem o podziałach. Najważniejsze, że dzisiaj ich już nie ma lub są wydumane.
I w moich czasach szkolnych tego problemu też już nie było – koleżanki i kolegów klasowych z ul. Boćkowskiej bardzo miło wspominam (pozdrawiam!). Wprawdzie nie pochodzę z Bindugi, tylko z sąsiedniej ulicy, ale i tak na przedmieściu zwykło się nas wrzucać (mieszkańców ulic: Kilińskiego, Poniatowskiego, Polną, Sportową) do jednego wora jako po prostu ludzi z Bindugi, choć słyszałem nawet określenie „kolonia Patoki”, ale to już akurat gruba przesada ze strony rzekomej „kolonii Kiersnówek” .
BONA
Królowa Polski, żona króla Zygmunta Starego, żyjąca głównie w XVI w. Pochodziła z Włoch.
Przy literze A nie wspomniałem wprawdzie o jakże ważnym w historii Brańska Aleksandrze Jagiellończyku, ale myślę, że znajdzie się dla niego miejsce pod hasłem „prawa miejskie” czy też podobnym tematycznie zagadnieniu. Decyzja wspomnianego króla była dla przyszłości naszego miasta kluczowa, jeśli nie najważniejsza, ale to Bona Sforza chyba najbardziej utkwiła w zbiorowej świadomości mieszkanców miasta jako przedstawiciel władzy, który o nich zadbał.
I tak oto w 1550 r. - u zbiegu ulic Bielskiej i Brodowej w Brańsku Królowa Bona ufundowała „szpital czyli przytułek dla 15 starców obojga płci”. Fundacja obejmowała także szpitalny kościółek Św. Ducha. Do tego wydarzenia nawiązuje nawet na swojej stronie internetowej działający od 1996 roku brański i powiatowy zarazem Dom Pomocy Społecznej, choć pod patronatem nie królowej Bony, ale papieża Jana Pawła II. Ta jest na dzień dzisiejszy upamiętniona w mieście na dwa sposoby – posiada swoją ulicę, a od kilku miesięcy jej imię nosi także Brańskie Koło Gospodyń, a że te działa prężnie, to o Bonie słyszymy w mieście i nie tylko w ostatnim czasie bardzo często.
Więcej o zasługach Bony Sforzy dla Brańska można przeczytać w monografii miasta pana Zbigniewa Romaniuka oraz w artykule pana Jana Siedleckiego - Działalność królowej Bony w Brańsku w latach 1533-1556 i fundacja szpitala.
Kamil Pietraszko
CZYTAJ TEŻ: