Brak chętnych na zakup mleczarni Bielmleku. A jego dzierżawa przez Laktopol prawdopodobnie zostanie zawieszona. Tak obecnie wygląda sytuacja upadłej Spółdzielni Mleczarskiej Bielmlek w Bielsku Podlaskim.
Laktopol jako dzierżawca majątku Bielmleku oraz syndyk masy upadłości bielskiej mleczarni uzgodnili zasady kompromisu, który wprowadza poważne zmiany w dotychczas obowiązującej umowie dzierżawy.
Laktiopol już jakiś czas temu próbował wycofać się z umowy dzierżawy SM Bielmlek. Próby te podjął po pożarze, który uszkodził wieżę proszkowni i uniemożliwił prowadzenie w niej produkcji.
W pewnym momencie odwołał swoich pracowników i zostawił zakład bez opieki, a tym samym bez ogrzewania i działającej sieci wodno-kanalizacyjnej. Wcześniej wysłał do syndyka maila z informacją o rezygnacji z dzierżawy. A jeszcze wcześniej przysłał propozycję kupna majątku Bielmelku za kwotę ok. 85 mln zł, minus koszty napraw po pożarze i inne poniesione nakłady. Kwotę tę miałby płacić w ratach przez kilka lat. Tę propozycję rada wierzycieli i syndyk uznali za niepoważną i nawet jej nie rozpatrywali.
Gdy dzierżawca opuścił zakład, syndyk już rozważał jego objęcie, w celu choćby zapewnienia ogrzewania mleczarni i podłączonych do niej bloku i firm. Było to jednak problematyczne, bo pracowników kotłowni zatrudniał Laktopol. Syndyk w rozmowie z nami zapowiadał gotowość zatrudnienia pracowników, ale zaznaczał, że zwrot poniesionych kosztów wyegzekwuje od Laktopolu. Do takich kroków nie doszło, bo Laktopol z powrotem objął pieczę nad zakładem.
Sytuacja stała się patowa. Po pożarze wieża została wyłączona z produkcji. Laktopol jako dzierżawca majątku praktycznie nie może na nim zarabiać, a utrzymanie majątku, czyli podgrzewanie budynków, utrzymanie oczyszczalni kotłowni i niezbędne zasilanie urządzeń to ogromne koszty liczone w setkach tysięcy złotych. Z drugiej strony syndyk nie zgadzał się na wycofanie się Laktopolu z dzierżawy ot tak z dnia na dzień i zagroził ewentualnymi karami. Syndyk przyjął rezygnację z dzierżawy, ale z półrocznym okresem wypowiedzenia
Punktem spornym stała się sama wieża, przyczyny i skutki jej pożaru. Zgodnie z umową to na dzierżawcy ciąży obowiązek naprawienia szkód. Z drugiej strony Laktopol twierdzi, że do pożaru doszło ni z jego winy, a z powodu wad konstrukcyjnych proszkowni. Z trzeciej Tadeusz Romańczuk, prezes Bielmleku i pomysłodawca budowy proszkowni, twierdzi, iż nie była ona przygotowana do suszenia kwaśnej serwatki i substancji, których do produkcji używał Laktopol.
Kwestie tę rozstrzygną biegli , którzy ustalają przyczyny pożaru. Ich opinia powinna być gotowa w ciągu najbliższych tygodni.
Pewną nadzieją i dla Laktopolu, i dla syndyka są towarzystwa ubezpieczeniowe, które powinny wypłacić odszkodowanie na pokrycie szkód niezależnie od przyczyn wybuchu ognia. Ubezpieczyciele ewentualnie będą dochodzić roszczeń od instytucji, które zostaną wskazane jako odpowiedzialne za pożar, czyli albo od Laktopolu jako użytkownika, albo od Bielmleku, jako inwestora (a w jego imieniu działa obecnie syndyk), ewentualnie od producenta.
Wróćmy jednak do umowy dzierżawy i kompromisu, jaki chcą zawrzeć Laktopol i syndyk. W tej patowej sytuacji uzgodnili, że wspólnie będą pokrywać koszty utrzymania zakładu.
- O szczegółach jeszcze nie będę mówił, bo porozumienie przesłałem do akceptacji do rady wierzycieli, a ostateczną decyzje podejmie sędzia komisarz nadzorujący proces upadłości - mówi Józef Gliński, syndyk masy upadłości Bielmleku. - Porozumienie zakłada, że wraz z dzierżawcą solidarnie będziemy pokrywać koszty utrzymania zakładu.
Jak dodaje, jest to korzystne dla obu stron. Z punktu widzenia syndyka, musi co prawda dopłacać do utrzymania zakładu, ale jednak tylko część, a nie całość kosztów. Gdyby Laktopol się wycofał, wszystkie koszty spadłyby na syndyka. Mógłby ich zwrotu dochodzić od Laktopolu, ale to nie byłoby takie proste i szybkie. A jak przyznaje Gliński, dzierżawca w wyniku pożaru znalazł się w złej sytuacji. Nie może bowiem czerpać korzyści z majątku, wiec w tym zakresie, umowa dzierżawy nie jest wypełniana. A koszty ponosi. Sam syndyk pieniądze na pokrycie kosztów utrzymania zakładu posiada, bo dzięki dotacji rządowej rolnicy uregulowali większość zaległych udziałów w Bielmleku. Z punktu widzenia Laktopolu, koszty, które do tej pory sam pokrywał, teraz będzie dzielił z syndykiem. Teoretycznie mógłby wszystko rzucić, ale wówczas naraziłby się na kary u roszczenia. W skrócie, dla obu stron lepiej było się dogadać niż się kłócić i szarpać.
Laktopol do czasu obowiązywania umowy dzierżawy zachował też prawo pierwokupu, ale za najwyższą cenę. Tzn. w przypadku gdyby ktoś zechciał kupić Bielmlek za określoną kwotę, to za tę samą kwotę pierwszeństwo kupna ma Laktopol.
Tymczasem syndyk cały czas próbuje Bielmlek sprzedać. Ale bez powodzenia. Powołani przez niego biegli wycenili majątek bielskiej mleczarni na 150 mln zł, ale po pożarze syndyk zdecydował się sprzedawać go za 140 mln zł ( to równowartość wyceny z procesu sanacji, który był prowadzony przed upadłością). Jednak na ofertę kupna za tą cenę nikt nie odpowiedział.
Jak podkreśla syndyk, oferta jest otwarta, więc potencjalni zainteresowani ciągle mogą się zgłaszać.
Co jeśli się nie zgłoszą?
Syndyk za zgodą rady wierzycieli i sędziego komisarza obniży cenę i będzie próbował sprzedać Bielmlek ponownie.
Z rozmowy z syndykiem wynika, iż scenariusz ten zakładała on od początku. Cenę będzie obniżał, ale nie w nieskończoność. Sięgnięcia ceny proponowanej przez Laktopol nawet nie zakłada.
Tu prawdopodobnie zadziała procedura jak przy licytacjach komorniczych. Gdzie cena stopniowo spada choćby do 3/4 wartości wyceny (z 150 mln zł wychodzi to ponad 112 mln zł.
- Moim zadaniem jest jak najszybciej sprzedać majątek za jak najwyższą cenę - podkreśla Józef Gliński. - Zadanie to zamierzam wykonać.
Dodaje, że potencjalni kupcy nie powinni zwlekać z nabyciem majątku Bielmleku, bo im szybciej go nabędą, tym większy potencjał do zarabiania zakład zachowa.
(azda)