Kobiety w mundurze nie tylko pięknie wyglądają, ale też radzą sobie ze służbowymi obowiązkami nie gorzej niż mężczyźni.
To z województwa podlaskiego pochodzi pierwsza w historii polskiej policji generał w spódnicy. Jest nią już emerytowana Irena Doroszkiewicz, która była komendantem KMP w Białymstoku, a później - już jako generał - komendy wojewódzkiej w Opolu. W Bielsku przez jakiś czas stanowisko komendanta zajmowała Anna Bajeńska ( później trafiła do komendy w Zambrowie).
W bielskiej policji do dziś służy wiele kobiet, na licznych stanowiskach. Jedną z nich jest kom. Agnieszka Dąbrowska, oficer prasowa bielskiej policji. Z nią jako redakcja mamy najczęstszy kontakt. Przez jakiś czas zastępowała ją Katarzyna Iwaniuk, która obecnie kieruje posterunkiem w Brańsku i tamtejszymi dzielnicowymi i funkcjonariuszami patrolówki.
Służbę w policji zaczęła 15 lat temu właśnie w Brańsku. Wówczas byłą jedną z dwóch kobiet w bielskiej patrolówce.
O wstąpieniu do policji zdecydowała pod koniec studiów. Studiowała psychologię na Uniwersytecie w Białymstoku. Pisząc pracę magisterską, robiła wywiady z osobami, które w ramach odbywania zastępczej służby wojskowej, wstępowały do policyjnej prewencji. Na tyle jej się to spodobało, że sama postanowiła obrać mundurową ścieżkę kariery.
- Na tamtą chwilę, kończąc studia, musiałam się zastanowić co dalej, co chciałabym w życiu robić. Zwłaszcza że w Bielsku Podlaskim 15 lat temu rynek pracy nie dawał zbyt wiele możliwości rozwoju dla kobiet. Jak mój syn skończył pół roku, uznałam, że spróbuję swoich sił w policji - opowiada aspirant sztabowy Katarzyna Iwaniuk.
Dostanie się do policji nie było łatwe. Tym bardziej dla kobiety, która niedawno urodziła dziecko.
- Złożyłam podanie o przyjęcie do Policji, żeby zobaczyć, jak wygląda proces rekrutacji. Założyłam z góry, że w zasadzie chwilę po ciąży i porodzie, zapewne nie przejdę egzaminów sprawnościowych, ale przynajmniej będę wiedziała, jak wyglądają procedury, i czego mogę się spodziewać na egzaminach z wiedzy – jak będę próbowała za rok. Tak się złożyło, że zdałam „sprawnościówkę”, egzaminy teoretyczne i badania psychologiczne. Musieliśmy szybko znaleźć opiekunkę dla syna, żebym mogła pojechać na kurs podstawowy do Szkoły Policji w Szczytnie - wspomina.
Służbę rozpoczęła w Brańsku w ogniwie patrolowo-interwencyjnym, którym dziś kieruje.
- Po kilku miesiącach ówczesny Komendant wezwał mnie do siebie i zaproponował mi stanowisko w Wydziale Ruchu Drogowego twierdząc, że według niego właśnie tam się sprawdzę - opowiada. - W WRD pełniłam służbę blisko dwa lata, pracując głównie nieoznakowanym radiowozem z videorejestratorem. Początkowo miałam obawy, czy dam radę obsługiwać wypadki, udzielać pomocy rannym. Mimo obaw bardzo lubiłam służbę w ruchu drogowym. Poza przykrymi sytuacjami mogłam się rozwijać i poznawać ludzi. Zabawne, że Komendant proponując mi stanowisko w Ruchu Drogowym, przekonywał mnie, że właśnie w tym wydziale kobietom się lepiej pracuje – bo jest cisza i spokój. Na pierwszej służbie w Ruchu Drogowym braliśmy z kolegą udział w pościgu za nietrzeźwym kierującym. Doszło do wykorzystania broni służbowej, szarpaniny z zatrzymanym, a do Komendy wróciliśmy w poszarpanych mundurach.
Po dwóch latach została dzielnicową.
- Właśnie to stanowisko lubiłam najbardziej, bo było najbliżej ludzi. Praca dzielnicowego polega głównie na pracy w terenie, więc miałam okazję poznawać mieszkańców, pomagać im w codziennych problemach, służyć radą - mówi.
Przyznaje jednak, że nie zawsze było różowo.
- Służba dzielnicowego nie polega na samych przyjemnościach, pogawędkach z mieszkańcami - opowiada. - Dzielnicowy musi pomagać osobom dotkniętym przemocą. Niestety w naszym społeczeństwie pokutuje jeszcze przekonanie, że problemy rozwiązuje się we własnych czterech ścianach. Pokrzywdzeni często są w jakiś sposób uzależnieni od osoby, która stosuje przemoc. Często są sytuację, że ten dzielnicowy, mimo szczerych chęci i zapału, nie jest w stanie pomóc osobie, która nie daje sobie pomóc. To budziło mój największy żal. Mimo że się angażowałam, zamartwiałam – to zderzałam się z ludźmi, którzy godzili się na swój los i nie chcieli pomocy policji.
Z dzielnicowej awansowała do Zespołu do Spraw Wykroczeń, gdzie pełniła funkcję oskarżyciela publicznego. W ramach tych obowiązków przesłuchiwała osoby podejrzane o popełnienie wykroczeń. Poznała różne historie, różnych ludzi. Jak sama opisuje, to był dopiero kalejdoskop wrażeń.
Jednocześnie zaczęła współprace z mediami, zastępując czasem oficer prasową bielskiej policji.
W marcu ubiegłego roku została kierownikiem Posterunku Policji w Brańsku. W historii tego posterunku nie było jeszcze kobiety na stanowisku kierownika.
- Ten awans był dla mnie pewnym zaskoczeniem. Gdy się dowiedziałam, że to stanowisko się zwalnia, uznałam, że na pewno zajmie je ktoś starszy stażem ode mnie. I w sumie dokładnie tak odpowiedziałam Komendantowi, gdy mnie zapytał, czy to rozważałam - opowiada. - Usłyszałam wówczas, że oprócz stażu potrzeba też kompetencji i umiejętności. Propozycja tego stanowiska bardzo mi schlebiała. Nie wiedziałam jak przyjmą mnie mieszkańcy Brańska. Miałam obawy przed znacznie większą odpowiedzialnością i liczbą obowiązków. Ponadto miałam być przełożoną moich kolegów, z którymi pracowałam od lat. Trudno było mi się przestawić na „wydawanie i egzekwowanie poleceń”. Zależało mi, żeby ta współpraca odbywała się w dobrej atmosferze. Okazało się, że zostałam ciepło przyjęta przez policjantów, włodarzy, ale też przez mieszkańców.
Jak przyznaje kobieta kierująca posterunkiem cały czas budzi u wielu zaskoczenie.
- Do dziś zdarza się, że ktoś z interesantów nie dowierza, że w Posterunku rządzi „Pani Kierownik”. Zdarza się, że przyjdzie ktoś zdenerwowany i żąda rozmowy z „Panem Kierownikiem”. Ale ja się zawsze śmieję, że z każdym trzeba umieć rozmawiać, a emocje trzeba studzić - opowiada z uśmiechem.
Poprosiliśmy ją o komentarz odnośnie tego, jak kobiety radzą sobie z trudnymi sytuacjami, do których dochodzi podczas służby. Choćby takich, wymagających użycia siły.
- Generalnie uważam, że kobiecie jest trudniej być policjantem - przyznaje. - Pamiętam, że jak się przyjęłam do służby, z ogniwie patrolowo-interwencyjnym byłyśmy tylko ja i moja koleżanka, i sami mężczyźni. Koledzy z patrolu nie chcieli z nami jeździć, bo zwyczajnie się bali, że będą musieli nas pilnować na interwencjach, żeby nam się krzywda nie stała. Więc musiałyśmy udowodnić kolegom, że sobie poradzimy, ale też udowodnić ludziom na interwencji, że znamy się na robocie, nie boimy się i poradzimy sobie z interwencją. Często warunki fizyczne kobiety mają gorsze niż mężczyźni. Wtedy trzeba nadrobić charakterem, wiedzą i kompetencjami. Jeśli chodzi o stanowisko kierownika, to we współpracy z przełożonymi czy kolegami z pracy, nie odczuwam nadmiernie tego, że muszę udowadniać, że nadaję się na to stanowisko. Przez 15 lat miałam okazję wykazać się wiedzą i zaangażowaniem w służbie. W sumie rzadko też zdarza się, aby jakiś interesant był zaskoczony, widząc kobietę, jako kierownika. W trakcie mojej blisko 15-letniej służby wielokrotnie zdarzały się sytuacje, w których używałam środków przymusu bezpośredniego. Nie tyle dlatego, że ktoś nie wierzył, że użyję siły fizycznej, a dlatego że po prostu wymagała tego sytuacja i bieżąca chwila. Owszem, mężczyzna w patrolu jest silniejszy, ale nie wyobrażam sobie, żebym jako kobieta stała i patrzyła, jak on obezwładnia kogoś agresywnego. Każda pomoc się liczy. A jeśli widzę, że moje warunki fizyczne mogą nie wystarczyć, to mamy na wyposażeniu takie środki jak gaz czy pałkę służbową. Kobiety też muszą sobie radzić w służbie. Z szacunku dla kolegów, z którymi pracujemy, i dla naszego własnego bezpieczeństwa.
A tak wyglądają policjantki z Bielska i Hajnówki.
(azda)