Sędzia Sądu Apelacyjnego w Białymstoku nie kryła swego poruszenia poziomem okrucieństwa oskarżonego oraz ogromem cierpienia, jakie musiała przez lata znosić jego żona. To było piekło, które trudno sobie wyobrazić.
Sąd rozpatrzył dziś apelację od wyroku w sprawie Tomasza J. W pierwszej instancji oskarżony skazany został na 12 lat więzienia za to, że przez około dwa lata znęcał się nad żoną fizycznie i psychicznie, a we wrześniu 2019 roku zakatował ja na śmierć. Jak wykazała sekcja zwłok, kobieta miała obrażenia praktycznie na całym ciele, na głowie, twarzy, zębach, górnych i dolnych kończynach. Stwierdzono pękniecie śledziony, uszkodzenie płuc i pęcherza moczowego. Na ramieniu tkanka odłączyła się od mięśni. Tak zmasakrowane ciało całe mokre od wody znaleźli ratownicy medyczni, których wezwał sam oskarżony i sprawca tych wszystkich obrażeń.
To był tragiczny finał całej serii cierpień, jakich przed śmiercią doznała Anna J. Mąż bił ją. Kazał nawet pisać pamiętnik, w którym pod jego dyktando ze szczegółami opisywała wyimaginowane zdrady. Kobieta przeżywała piekło.
CZYTAJ WIĘCEJ: Zabójstwo w Kalnicy. Za znęcanie się, bicie i zakatowanie żony Tomasz J. dostał 12 lat więzienia
Od wyroku Sądu Okręgowego odwołały się wszystkie strony. Obrońca twierdził, że sąd mylnie uznał sprawstwo oskarżonego. Tomasz J. cały czas twierdził, że to nie on doprowadził do śmierci żony, nie poczuwał się także do znęcania się nad nią.
Prokurator i przedstawiciel oskarżyciela posiłkowego domagali się wyższej kary i uznania, że znęcanie się trwało więcej niż dwa lata, jak stwierdził sąd pierwszej instancji. Prokurator żądał dla oskarżonego 25 lat więzienia.
Sędzia Sądu Apelacyjnego również uznała, że poprzedni wyrok trzeba zmienić.
Jak stwierdziła, argumentacja podana przez obronę zupełnie nie zasługuje na uwzględnienie. W apelacji w odniesieniu do przebiegu rozprawy obrońca użył nawet sformułowań typu „obraz postępowania sądowego". Jednak - jak oceniła sędzia - prawdopodobnie sam miał problem z napisaniem odwołania od wyroku, bo powoływał się jedynie na zeznania oskarżonego i jego zapewnienia o niewinności, które zupełnie nie miały potwierdzenia w materiale dowodowym.
- Dowody w sprawie są przytłaczające i jednoznaczne w swej wymowie - stwierdziła sędzia.
Podkreśliła, że bardzo poważnie rozważała skazanie Tomasza J. na 25 lat więzienia. Ostatecznie został on jednak skazany na 15 lat za kratami. Sędzia uznała za zasadne uznanie, iż okres znęcania się nad żoną był dłuższy niż dwa lata i trwał co najmniej od 2016 roku. Tak właśnie zeznawali członkowie rodziny oraz znajomi córki. Według samej córki, a na jej zeznaniach oparł się sad pierwszej instancji, znęcanie to nasiliło się w 2018 roku. Niespełna dwa lata przed śmiercią.
Za taką karą przemawiała nie tylko niewątpliwa wina oskarżonego, ale także jego postawa przed sądem.
- Nie do przyjęcia było stwierdzenie sądu pierwszej instancji, że oskarżony nie jest zdemoralizowany i rokuje na przyszłość - mówiła w uzasadnieniu sędzia.
W jej opinii fakt, że oskarżony nie był dotychczas karany, nie ma znaczenia w kontekście piekła, jakie zgotował żonie i bliskim. By je zobrazować, przytoczyła fragmenty zeznań świadków oraz niektóre tylko ustalenia śledztwa.
Powoływała się m.in. na zeznania córki oskarżonego, która mówiła, że on całym swoim życiem zapracował na to, gdzie jest obecnie. W opinii sądu jej zeznania były bardzo stonowane. Nie było w nich silnej wrogości wobec ojca, pomimo że przez niego ona również musiała żyć w tej patologicznej sytuacji. W ocenie sądu córka tylko pozornie mówiła, że nie bała się ojca, ale tak naprawdę bała się go i dlatego udawała, że jest po jego stronie. Przyznawała też, że mama bała się go panicznie. Gdy opisywała ostatnią rozmowę z matką, w dzień poprzedzający jej tragiczną śmierć, stwierdziła, że jeszcze nigdy nie widziała u niej takiego przerażania w oczach. A przecież widziała już wiele.
Sędzia tego wątku nie poruszała, ale w czasie śledztwa córka opowiadała m.in. o tym jak ojciec skatował żonę kijami do nordic walking, złamał jej wówczas rękę, a niemal na całym ciele miała siniaki. Kijki aż się powykrzywiały.
O przerażeniu kobiety mówili także funkcjonariusze, którzy przesłuchiwali ją, gdy wszczęła procedurę zakładania niebieskiej karty. „W życiu nie widziałem tak przerażonej kobiety" - miał zeznać jeden z nich.
Tomasz J. był agresywny nie tylko wobec żony. Pobił także sąsiadkę oraz mężczyznę, którego uznał za wyimaginowanego kochanka żony. Jak stwierdziła sędzia, był to człowiek dość mizernej postury i już wiekowy, ale właśnie jego oskarżony uznał za winnego wyimaginowanego romansu. Wepchnął go do swego samochodu, w którym była żona, pobił go i wyrzucił, gdzieś przy drodze.
Odnosząc się do demoralizacji Tomasza J. sędzia przytoczyła opinię psychologiczno-psychiatryczną, w której biegli uznali, że ma on osobowość silnie dyssocjalną, skupioną tylko na sobie, która nie liczy się z uczuciami innych, nie jest zdolna do odczuwania winy, oskarża wszystkich wokół za błędy, które sama popełnia. Jak podkreśliła sędzia, postawę taką mężczyzna wyrażał także podczas śledztwa i rozprawy sądowej. Zwróciła uwagę, że bagatelizował wszystkie okrucieństwa, jakie popełnił, a skupiał się na błahostkach, próbując wmówić wszystkim, że cała wina leży po stronie jego żony. W toku postępowania oskarżony opisywał zdrady zony, a przyznawał się jedynie do tego, że oburzony tymi zdradami co najwyżej popchnął ją lub szturchnął.
O jego bezduszności świadczą m.in. przytoczone przez sędzię zeznania ratowników medycznych, których wezwał do martwej już żony. Zaskoczył ich chłód i wyrachowanie, z jakim oskarżony mówił o okolicznościach śmierci żony, nad której ciałem siedział. Ciało było całe mokre od wody.
Sędzia podkreśliła również, że u podłoża jego działań leżała nadmierna podejrzliwość, którą wyostrzał alkohol, ale i na trzeźwo wypominał żonie wyimaginowane zdrady.
- Trudnym do wyobrażenia poziomem upokorzenia był też pamiętnik, który oskarżony kazał żonie pisać pod dyktando - opisywała sędzia. - Takiego nawarstwienia wulgaryzmów jeszcze w swojej karierze sąd nie widział.
Sędzia podczas przedstawiania uzasadnienia głośno zastanawiała się, czy 15 lat więzienia to nie za mało, przyznała jednak, że pewne wiodące przesłanki decydują właśnie o takim wymiarze kary. Przytoczyła fragment uzasadnienia sądu pierwszej instancji, który stwierdził, że 25 lat to kara, która stosuje się jako środek wykluczający ze społeczeństwa tylko w wyjątkowych sytuacjach. Sędzia ciągle jednak miała wątpliwość, czy sytuacja Tomasza J. właśnie taką nie jest.
Na koniec dodała jednak, iż po 15 latach, będzie on miał 71 lat. Być może taki okres pozbawienia wolności wystarczy, by oskarżony się wyciszył.
Wyrok jest już prawomocny i nie przysługuje od niego odwołanie.
(bisu)