Tomek i Marysia Czerniawscy to wyjątkowe małżeństwo. Zaraz po zawarciu ślubu postanowili spełnić swoje marzenie, które towarzyszyło im jeszcze zanim się poznali. W jakimś stopniu ono ich połączyło.
Pasją Marysi i Tomka od zawsze były wyprawy rowerowe. Jeszcze przed ślubem postanowili, że w podróży poślubnej przejada na rowerach cały kraj. Honorowy patronat nad wyprawą objął burmistrz Bielska Podlaskiego.
Nie jest to jednak wyłącznie wakacyjna przygoda — wyruszyliśmy z konkretną misją, która polega na: promowaniu aktywności fizycznej i zdrowego trybu życia, promowaniu idei wolontariatu poprzez udział w półkoloniach dla dzieci i innych wydarzeniach na trasie, zachęcaniu do spełniania marzeń, pokazaniu, że z Bogiem życie jest ciekawsze! - napisali na swoim profilu na Facebooku.
Z okazji swej wyprawy założyli specjalny profil.
Niedawno wrócili z wyprawy i zgodzili się udzielić nam krótkiego wywiadu.
Opowiedzcie parę slow o sobie. Skąd jesteście, jak się poznaliście?
Tomek: - Z Podlasia. Ja jestem z Bielska Podlaskiego, a Marysia z Witowa, małej wsi obok Dubicz Cerkiewnych.
Marysia: - A poznaliśmy się... w samochodzie mego kuzyna. Darek zabrał mnie kiedyś na próbę zespołu, w którym Tomek grał.
I tak wasze drogi się połączyły?
Tomek: - Poznawaliśmy się w zespole. Szybko okazało się, że mamy z Marysią wiele wspólnych pasji. Po roku znajomości postanowiliśmy zostać parą.
Co skłoniło was właśnie do takiej formy podróży poślubnej? Domyślam się, że na rowerach już wcześniej spędzaliście mnóstwo czasu?
Tomek: - Już w dzieciństwie bardzo polubiłem rower. Dobrze pamiętam, kiedy tato po raz pierwszy puścił kij, którym dotąd zawsze mnie asekurował. Kiedy w 2014 roku dostałem od rodziców nowy rower, moja przygoda z podróżowaniem zaczęła się na dobre. Tutaj nie mógłbym nie wspomnieć o dobrym wuju Halcie, który zaszczepił w moim sercu miłość do odkrywania zakątków Podlasia właśnie na rowerach. Razem z nim przemierzyłem wiele szlaków w naszej okolicy. To właśnie wuj Halt inspirował mnie do poznawania całego naszego kraju. Zacząłem planować podróż „dookoła" Polski. Bardzo chciałem, żeby towarzyszył mi ktoś bliski. Kiedy zacząłem lepiej poznawać Marysię, pomyślałem, że fajnie by było, żeby to właśnie ona została towarzyszką na tę wyprawę i nie tylko. Cieszyłem się, kiedy wyruszała z nami podbijać Podlasie. Cieszyłem się też, widząc jej radość z podróżowania i hart ducha nawet wtedy, kiedy na trasie bywało ciężko. Zarówno ta rowerowa pasja, jak też wiele innych, sprawiła, że chciałem, aby została moją żoną.
Marysia: - O rowerowej podróży „w siną dal" marzyłam jeszcze zanim poznaliśmy się z Tomkiem. Moja przygoda z rowerem zaczęła się od dojeżdżania do szkoły jeszcze w podstawówce. Zawsze bardzo ceniłam ten środek transportu za to, że jedzie moim tempem; kiedy chcę się porozglądać - zwalnia, kiedy mam ochotę poczuć wiatr we włosach - zwiększa tempo, kiedy tylko poczuję zapach świeżych poziomek - po prostu stoi i czeka... Ideał! Z czasem zaczęłam wydłużać sobie drogę powrotną ze szkoły. Szczególną przyjemność sprawiało mi przecieranie nowych, nieznanych mi dotąd szlaków, często polnych czy leśnych. Po prostu marzyło mi się wsiąść na rower i pojechać w nieznane, jak najdalej, czy to z namiotem, czy też zdając się po prostu na bożą łaskę i gościnność ludzi. I tak wyklarowało się moje marzenie o wyruszeniu w Polskę. Niestety, jeśli chodzi o dłuższe wyprawy, ciężko było znaleźć kompana, a samej rodzice nie chcieli mnie puścić. Sytuacja nieco się zmieniła, kiedy zaczęliśmy się poznawać z Tomkiem. Okazało się, że mamy całe mnóstwo wspólnych zainteresowań, a przede wszystkim w końcu znalazł się ktoś, kto kocha rower tak jak ja! Najlepsze jest to, że kiedy tylko zdradziłam Tomkowi moje marzenie, okazało się, że on już wcześniej planował taką podróż - dosłownie po chwili pokazał mi prowizoryczną mapę Polski z rozrysowaną trasą, wyliczonymi kilometrami i przewidywanym czasem potrzebnym na pokonanie tego dystansu! Już wtedy zaczęłam planować, że jeśli Tomek zostanie moim mężem, to to musi być nasza podróż poślubna! Zanim jeszcze postanowiliśmy się pobrać, zaliczyliśmy wspólnie kilka rowerowych wypraw po Podlasiu (oczywiście obowiązkowo w towarzystwie wuja Halta). W lipcu zeszłego roku spełniło się moje marzenie o mężu-pianiście, a później nadszedł czas na spełnienie kolejnego - naszego wspólnego - marzenia.
Z rowerowej podróży poślubnej przywieźliście pewnie mnóstwo wspomnień. Które z nich najbardziej utkwiło wam w pamięci?
Tomek: - Sytuacja, która wydarzyła się nad jeziorem Strzeszowskim na Pomorzu Zachodnim. Szukaliśmy noclegu u przypadkowych osób w Trzcińsku. Ku naszemu rozczarowaniu miejscowi kierowali nas do niestrzeżonego jeziora, ponieważ tam był camping. Lekko rozczarowani udaliśmy się tam, by spędzić noc w namiocie. To z jaką otwartością się tam spotkaliśmy przerosło nasze oczekiwania. Byliśmy miejscową atrakcją. Podczas rozbijania namiotu podchodzili do nas mili ludzie, aby chwilę porozmawiać, dowiedzieć się czegoś o nas. Zagadał do nas między innymi pan Jarek, który biwakował wraz z żoną i jej siostrą. Zaprosił nas do siebie na herbatę, a po herbacie powiedział, żebyśmy przyszli również na poranną kawę. Rano okazało się, że ugościli nas nie tylko kawą, ale również obfitym śniadaniem. Wyprawili nas też na drogę - dostaliśmy kanapki, słodkie i słone przekąski, a nawet napoje energetyczne. Cały czas nosimy ich w sercu. Jesteśmy wdzięczni za to, jak nas wsparli, szczególnie że tego dnia pokonaliśmy najdłuższy i najbardziej męczący odcinek całej wyprawy, przez co ich pomoc okazała się nam bardzo przydatna.
A co było dla was największym wyzwaniem?
- Nasze podróżowanie w głównej mierze było zależne od warunków pogodowych. Przez większość dni musieliśmy zmagać się z przeciwnym wiatrem. Do tego na początku lipca i pod koniec drogi we wrześniu pogoda była przeważnie deszczowa i zimna. To dość mocno nas demotywowało, ale nie na tyle, byśmy się poddali.
Gratuluję spełnienia marzeń i dziękuję za rozmowę
(bisu)
Zdjęcia z podróży poślubnej Marysi i Tomka Czerniawskich (Facebook/Pan & Pani Flaszbajkami):