Marek Chmielewski, sołtys Orli, radny gminy i społecznik nie boi się także siegnąć po pióro, a we współczesnej wersji po klawiaturę. Oto jego felieton z elementami historii, tradycji i... z przymrużeniem oka.
Było to gdzieś w pierwszej połowie lat 80 tych minionego stulecia, chyba z rok po maturze, już po pierwszych próbnych występach na ówczesnej Filii UW i z nadzieją na kolejne, tym razem na UMCSie, wracałem ja sobie z kumplem Martynem też niezłym artystą właśnie z Lublina. Podróżowaliśmy w obie strony Strzałą Wschodu tzn. pociągiem osobowym, który kursował między wojewódzkim Białymstokiem , a Lublinem i zahaczał o nasz powiatowy Bielsk Podlaski przy okazji wlokąc się niemiłosiernie.
Minęliśmy Siedlce i Martyn wyskoczył z piękną ideą, by wysiąść po drodze i odwiedzić Grabarkę. Czemu nie ! Tym bardziej, że odbywał się tam w tym czasie i miejscu zlot młodzieży. O naszych duchowych i modlitewnych doświadczeniach to może innym razem napiszę. W każdym razie odwiedziliśmy to miejsce, było fajnie i niech to starczy na dziś. W drodze powrotnej uzupełniliśmy zapasy w wiejskim sklepie i dawaj iść na przystanek kolejowy, gdzie z akrobatyczną brawurą zajęliśmy miejsce w jednym z przedziałów właśnie zatrzymującej się Strzały. Nie zdążyliśmy się jeszcze dobrze usadowić, gdy w oknie zauważyłem starszego pana, który poszukiwał miejsca, nerwowo chodząc wzdłuż pociągu i tu, o zgrozo- z lisem na smyczy !?
Nieeee! No taki człowiek nie może ujść mojej uwadze. Dawaj go przez okno wciągać do przedziału. Dosyć sprawnie to poszło. Najpierw na podłodze wylądował lis. Później z worka zrobiony plecak, a na końcu sam sprawca zamieszania.
Nieeee ! No taki człowiek nie może ujść mojej uwadze. Dawaj go przez okno wciągać do przedziału. Dosyć sprawnie to poszło. Najpierw na podłodze wylądował lis. Później z worka zrobiony plecak, a na końcu sam sprawca zamieszania. Nasz dziadek okazał się sympatycznym i kontaktowym człowiekiem. Szczególnie gdy ugościliśmy przybysza winem owocowym z dodatkiem siarki. Zaczął opowiadać o zwierzątku i o sobie ku uciesze naszej. W pewnym momencie zaczął grzebać w swym worku. Spojrzeliśmy z nadzieją, ale nie. Nie było to, to, na co liczyliśmy. Wyciągnął z worka, trochę sfatygowany, egzemplarz Panoramy Północy. Dla informacji młodzieży powiem, że był to jeden z nielicznych kolorowych miesięczników w owych czasach wydawany na porządnym papierze i z treściami nieraz wykraczającymi poza przyjęte kanony naszej socjalistycznej bytności. Otworzył go na rozkładówce i puścił w obieg, by mogli wszyscy pasażerowie przedziału zobaczyć umieszczone tam fotografie. Główne zdjęcie przedstawiało sporą izbę w chacie, w której centralnie stało żelazne, spore łóżko, był piec kaflowy, przy ścianach drewniane ławy, a w świętym kącie otulone wyszywanym ręcznikiem, wisiały oświetlone lampką ikony. Piękne fotografie.
Gdy gazeta wróciła do mnie, zapytałem:
- dziadku, a czym wy się zajmujecie, że do was gazeta przyjeżdżała, a ?
- Ano bezpłodność leczę – odpowiada.
Tu wszyscy w śmiech. A ja, starając się zachować powagę, brnę dalej.
- A w jaki to sposób i czym?
Wszyscy w przedziale zwijają się ze śmiechu.
- Ano przyjeżdżają do mnie z całej Polski i świata pary, którym nie szczęści się w poczęciu dzieci i ja im pomagam.
- No dobra, ale jak! – pytam. - Nu jak!
- Nu jak. Ano każę im pójść na te łóżko, co widzisz i patrzę, jak oni „to” robią. Nu jak zaczną to patrzę z jednej strony, patrzę z drugiej strony, bywa, że i z trzeciej strony i jak widzę, że nie„połuczajetsa”, mówię: „posuń sia synok” i pokazuję, jak to się robi.
Tu już nie siedział nikt. Wszyscy kotłowali się na podłodze przedziału, ku przerażeniu lisa, który wskoczył aż na półkę bagażową. Powaga tylko emanowała od dziadka i mnie. Dziadek mówi dalej:
- Widzę „synok” , że ty „nadiożny i poniatliwy” chłopak jesteś, a ja już stary i czas, by komuś przekazać „moju mudrość” - co niniejszym czynię pijąc z tobą przednie wino patykiem pisane z jednej musztardówki.
W przedziale powiało zapachem moczu. Tego już kilku współpodróżujących nie wytrzymało. Tymczasem pociąg wjechał na stację Czeremcha i zatrzymał się z piskiem. Dziadek wstał i podziękował za gościnę. Wychodząc pogłaskał mnie po głowie jakby błogosławiąc. I głupio i śmieszno zaczęło się robić. Rozterki przytłumił roztwór soku jabłkowego ze spirytusem z nutą siarki, a zgrywom nie było końca do samego Bielska.
Dzisiaj nie ma praktycznie dnia żebym nie odbierał telefonu z prośbą o informację, czy kto, kiedy i jak przyjmuje i , co ważne, czy pomaga. Niedoinformowanych informuję, iż jestem Sołtysem miejscowości znanej w Polsce i świecie nie ze swojej pięknej wielokulturowej przeszłości czy urokliwego położenia, a z działalności naszej mieszkanki , która od lat pomaga i pomogła już pewnie tysiącom ludzi w chorobie i trosce. Mimo, iż z natury jestem sceptykiem to mam ogromny szacunek do tej pani i do tego co robi. Nie mniej pytania padają nie tylko o nią !?
Ogromnym zdziwieniem była dla mnie wiadomość, iż jeden z mieszkańców otworzył praktyki tuż po tym jak między innymi z mojego pomysłu został wytypowany jako aktor naturszczyk do roli znachora w paradokumencie realizowanym przez ekipę filmową ze śp. Kolą Nesterowiczem w składzie.
Kulisy powstania tego filmu zasłużyły na oddzielną opowieść, którą kiedyś pewnie spiszę. Dodam tylko, że w filmie wystąpiło wiele osób z Orli i niestety wielu nie jest już wśród nas.
Drugim, ale znacznie mniejszym zaskoczeniem było to, że pomaganiem ludziom zajął się mój były nauczyciel WOS –u i znany działacz pewnej partii z okresu propagandy sukcesu. Człowiek zdolny i obrotny - ale co ja będę człowiekowi żałował. Z tego, co widzę to i ma swój sekretariat z sekretarką na ławeczce kilka posesji przed adresem, przy którym przyjmuje.
Jak się okazuję, nie koniec jest to listy osób z darem. Jest jeszcze ktoś, kto potrafi rzucać uroki i odczyniać je, a także przeciwdziałać sraczce pewnie również, zapobiegać rozwodom, ale i łączyć w pary. Tak przynajmniej się reklamuje na OLXie. Nie znam osoby, ale podziwiam pomysłowość i przedsiębiorczość, a ludzi z inicjatywą gospodarczą zawsze będę uważał. Tu znak towarowy „Orla” został wykorzystany właściwie. Wystarczyło sprowadzić się i zamieszkać w Orli. Dorobić metrykę, a metafizyka pojawiła się sama. Oznaką postępu w tych sprawach jest to, że pani ta swoje usługi reklamuje właśnie na wcześniej wspomnianym portalu !
Podsumowując to wszystko gdyby jeszcze do tego tak dołożyć moją ofertę z rękoma, które leczą i włączyć w to miejscowy ośrodek zdrowia, z panią lekarz co osłuchuje skrzela i leczy zatoki przez telefon, to i można by było wyjść z inicjatywą obywatelską o dodanie w nazwie naszej miejscowości słowa Zdrój.
Zaraz się skończy remont hydroforni, to jakość wody będzie przednia, a gdyby dodać nutkę w/w siarki to i "leczebna" by była. Zalążek pijalni wód wszak już mamy w samym centrum miejscowości, pod parasolami, a obsikane ściany kiosku to już całkiem niezła tężnia.
Ulicę Kleszczelowską proponowałbym przemianować na Zdrojową wszak przy niej jest najwięcej "przyjmujących", a Ścieżkę Zdrowia wyznaczyłbym na nowo. Rozpoczynała się ona dawniej na przystanku PKS-u. Tu wszyscy chorzy wysiadający z przeładowanych autobusów startowali i kto pierwszy do babki. Ciekawy to był widok. Nie raz zastanawiałem się, ile to trzeba mieć zdrowia, by wygrać taką rywalizację marszobiegową. Myślę, że już na tym etapie dochodziło w pewnym sensie do uzdrowień. Bo jak można nazwać zwycięzcę takiego wyścigu w wieku osiemdziesięciu paru lat, zgiętego w pół i z temblakiem na ręku jak nie cudownie uzdrowiony!?
Finisz był właśnie na ulicy Kleszczelowskiej. Dziś już nikt nie podróżuje PKSem. Każdy tu przyjeżdża własnym autem i odeszły w niepamięć sławetne wyścigi. Także ścieżkę trzeba by było przerobić, na nowo wytyczyć uwzględniając wszystkich przyjmujących i zareklamować jako szlak turystyczno-terapeutyczny myślę. Wydać folder i oznakować w terenie. Dać reklamę w radiu i tv. Powstanie taki produkt turystyczny co dodatkowo przyciągnie ludzi i co za tym idzie, da zarobić nam autochtonom.
No i na koniec koniecznie muszę wspomnieć o powietrzu. Powietrze u nas też bywa leczebne z dużą zawartością tym razem nie siarki, a amoniaku. Ale to chyba żaden problem ? Ot ! I cały nowy pomysł na produkt lokalny i miejscowość. Kurort! Jak się patrzy Orla Zdrój no i …… !
Marek Chmielewski