Bielscy radni nie zgodzili się na podniesienie opłat za śmieci z 29 zł na 34 zł od osoby. To jednak nie rozwiązuje problemu, bo w tej czy innej postaci do śmieci i tak dopłacimy.
REKLAMA
Obecna opłata nie pokrywa kosztów zagospodarowania odpadów w mieście. Do zbilansowania się brakuje ponad 3 mln zł. Pokrycie całych kosztów z opłat za śmieci w Bielsku jest praktycznie niemożliwe, bo wówczas opłata od osoby byłaby tak duża, że przekroczyłaby ustalony ustawowo maksymalny poziom.
Zaproponowana podwyżka pozwoliłaby na to, by opłaty pokryły dodatkowy ponad milion kosztów. Kolejne dwa miasto nadal by dopłacało. Radni się na to nie zgodzili, a co za tym idzie, trzy miliony dopłacane będą z budżetu miasta.
Jak na ostatniej sesji mówił burmistrz, ten milion to milion, który mógłby pójść na inwestycje lub inne wydatki, m.in. te, o które zabiegają mieszkańcy i radni.
Jeśli ktoś się zastanawia na przykład, dlaczego miasto nie kupuje nowych ozdób świątecznych, to choćby dlatego, że musi milion złotych dorzucić do śmieci.
Za mało osób płaci za śmieci
Radni, jak za każdym razem, gdy mowa jest o kosztach zagospodarowania odpadów, podnosili, że miasto za słabo się stara wyłapać tych, którzy ukrywają się w systemie, czyli nie deklarują, że są mieszkańcami danego lokalu czy domu i za śmieci nie płacą.
Burmistrz mówił, że są prowadzone kontrole, część opiera się na donosach (te jednak w większości się nie potwierdzają), część na analizie danych dostępnych urzędowi. Efekt rzeczywiście jest taki sobie.
Jak jednak tłumaczy burmistrz, wynika to przede wszystkim z niedoskonałości systemu.
Obecne prawo pozwala bowiem, by dany mieszkaniec w ogóle w systemie zagospodarowania odpadów nie istniał i to legalnie.
W Białymstoku na przykład już od dawna opłaty za śmieci naliczane są nie od osoby tylko od metra kwadratowego lokalu mieszkalnego. Student z Bielska, który wynajmuje stancję w Białymstoku. może więc nie deklarować się w Bielsku, a w Białymstoku nawet nie może, bo tam nie deklaruje się ludzi produkujących śmieci ,a powierzchnię mieszkalną.
Z punktu widzenia dużego miasta akademickiego jest to logiczne. Migracja mieszkańców jest tam duża. Weryfikacja, ile osób w danym lokalu mieszka praktycznie niemożliwa, w dodatku liczba ta często jest zmienna. Łatwiej jest więc opłaty wyznaczać o dane, które są niezmienne, czyli metry kwadratowe.
W Bielsku też na radzie pojawiła się kiedyś propozycja, by opłat naliczać od zużycia wody. Zużycie wody w jakiś sposób odzwierciedla liczbę osób mieszkających w danym lokalu. Radni jednak na to nie przystali.
Żadna z trzech opcji: naliczanie od osoby, od powierzchni lokalu, czy od zużycia wody nie jest doskonała. Osoby, o ile same się nie zadeklarują, ciężko policzyć. Metry kwadratowe mieszkania są łatwe do ustalenia, ale z kolei śmieci nie produkują i wprowadzenie tego kryterium mogłoby spowodować, że starsze osoby zamieszkujące duże domy lub mieszkania płaciłyby bardzo dużo. Zużycie wody też może przekłamywać rzeczywistość, mieszkańcy, by zaoszczędzić na śmieciach, mogą miej wody zużywać. Poza tym znów wymaga to ciągłego przeliczania opłat. Urząd ma więcej roboty i generuje koszty. A przeciętny mieszkaniec ma problem, bo nie będzie mógł zaplanować wydatków. Jednego miesiąca np. po wyjeździe na wkacje może praktycznie nie płacić nic, a drugiego - po jakimś większym zużyciu wody - ogromne kwoty.
A innych kryteriów prawo nie dopuszcza.
Jak karać za brak segregacji odpadów?
Kolejnym problemem jest segregacja odpadów i jej kontrola. Na poziomie domów jednorodzinnych skontrolowanie, czy ktoś segreguje odpady, jest dość proste. W przypadku osiedli już bardziej skomplikowane. Radny Mrozkowiak zaproponował, by podejść do sprawy surowo, jeśli w danym śmietniku śmieci nie są posegregowane, naliczyć opłaty jak za niesegregowane.
Nie zgodziła się z nm radna Eugenia Kruk. Wyjaśniła, że byłoby to niesprawiedliwe wobec mieszkańców, którzy segregują odpady, bo przez jedną lub dwie osoby, które tego nie robią, musieliby płacić dużo więcej.
Na ostatniej sesji radni pytali też o przyczyny ogłaszania przetargu na zagospodarowanie odpadów. Wcześniej miasto powierzało to zadanie specjalnie powołanej do tego spółce miejskiej MPO.
- Z tego co wiem przepisy związane z zagospodarowniaem odpadów się nie zmieniły - mówił radny Wawulski.
Burmistrz tłumaczył, ze przetarg wynika ze zmian w przepisach dotyczących zamówień publicznych. Po nowelizacji samorządy muszą albo wyłaniać wykonawcę całego zadania, albo ogłaszać przetargi na poszczególne jego części. MPO zajmuje się tylko odbieraniem i wywożeniem odpadów komunalnych, a to tylko część całego systemu. Nie może zająć się całościowym zagospodarowaniem odpadów, bo nie ma zakładu przetwarzania odpadów. Taki jest w Hajnówce. Do tej pory MPO po prostu podpisywało umowę z PUK w Hajnówce i traktowany on był jako podwykonawca. Do niedawna to wystarczało, teraz miasto musi ogłaszać na to oddzielny przetarg i bezpośrednio podpisywać umowę z zakładem lub zakładami odbierającym odpady lub poszczególne ich frakcje.
Od rozstrzygnięcia takiego przetargu zależy, jakie koszty związane z systemem zagospodarowania odpadów będziemy ponosić.
Na sesji padło pytanie, czy w związku z ograniczeniem zakresu odpowiedzialności MPO, prezesi tej spółki będą mniej zarabiać? Burmistrz stwierdził, że rozważy tę opcję, ale konkretne deklaracje nie padły.
(azda)