Po wakacjach bielscy radni nie wypadli z formy. Na sesji było kilka ważnych kwestii: emisja obligacji i zadłużenie miasta, powołanie asystentów radnych i zmiany w obradach radnych i statutu rady i miasta. Jednak pierwsza burzliwa dyskusja wybuchła już podczas pierwszych punktów, czyli ustalenia porządku obrad i przyjęcia protokołu z poprzedniej sesji. jednym z obiektów dyskusji była sekretarz miasta Tamara Korycka.
Za kilka dni znów sesja nadzwyczajna w sprawie obligacji.
REKLAMA
Dyskusja rozwinęła się m.in. wokół tego czy radni muszą przyjmować porządek obrad, czy tylko ma on zostać odczytany. Dość długo rozmawiano też o obecności sekretarz Tamary Koryckiej, a właściwie jej braku. Sekretarz nie było na sesji. A była wyjątkowo "pożądana" przez radnych.
Jak tłumaczył burmistrz w razie potrzeby może łączyć się z radą zdalnie. Część radnych domagała się jednak jej przybycia na sesję. I Radny Mrozkowiak podkreślał, że ma kilka pytań do samej sekretarz. Inni radni dodawali, że przecież nie powinno być problemem, by sekretarz przyszła na sesję z budynku obok. Wawulski podał przykład, że kiedyś, a taką prośbę prezesi spółek miejskich dojechali z odległych części miasta.
W dodatku próba zdalnego połączenia się z sekretarz się nie udała.
Upór obu stron się przedłużał, a dyskusja trwała około godziny W pewnym momencie radny Falkowski zaproponował nawet, by zrobić przerwę w obradach do czasu przybycia sekretarz.
Burmistrz tłumaczył, że nie miał w planie wzywania sekretarz, ale w punktach kiedy będzie potrzebna, przyjdzie.
Ostatecznie po ogłoszonej przerwie sekretarz przybyła. Na dzień dobry zaznaczyła, że decyzję o tym, który pracownik bierze udział w sesjach podejmują nie radni, a burmistrz, bo on jest ich pracodawcą.
Po jej przybyciu o dziwo skierowano do niej tylko jedno pytanie. O to czy radni muszą zatwierdzać porządek obrad. W tej kwestii wypowiedziała się jednak prawnik. Z jej opinii wynikało, że mogą, ale nie muszą.
Jak skomentował radny Mrozkowiak, w Bielsku przyjmowanie porządku obrad przez radnych jest zwyczajowym prawem.
… W tzw. międzyczasie bezproduktywnie minęła pierwsza godzina sesji.
Radni obligacjom powiedzieli nie. Burmistrz chce sesji nadzwyczajnej
Kolejna dyskusja rozgorzała przy okazji wniosku dotyczącego emisji obligacji i długu miasta.
Usłyszeć można było trochę konkretów. Same obligacje mają być emitowane na kwotę około 7 mln zł. Mają one częściowo pokryć tegoroczny deficyt w wysokości ponad 15 mln zł. Ich emisja wiązałaby się z sięgnięciem zadłużenia miasta do kwoty ponad 44 mln zł.
Wokół tych kwot wybuchła dyskusja. Nie brakowało w niej złośliwości, ale też merytorycznych uwag.
Burmistrz zwracał uwagę, że wniosek o emisję obligacji jest efektem planu budżetowego, który w grudniu radni przyjęli w głosowaniu.
Radni Charyton i Wawulski zwracali uwagę, że od grudnia miasto zrezygnowało z inwestycji związanej z rozbudową Przedszkola nr 3 wartej około 9 mln zł, niedawno burmistrz od senatora otrzymał na symbolicznym kartonie 7 mln zł wsparcia dla samorządu miejskiego, są jeszcze pieniądze z Polskiego Ładu i 3,9 mln zł dotacji na żłobek. Zdaniem radnych tych pieniędzy pojawiło się tyle, że emisja obligacji na tak wielką kwotę nie jest potrzebna.
Wymienieni radni oraz inni podkreślali, że to zadłużenie miasta jna 13 lat. Długi będą spłacać przez następne kadencje następcy burmistrza i radnych.
W dyskusji przywołano zadłużenie które zostawił jeszcze ŚP. burmistrz Berezowiec. W tym kwartale miasto spłaca ostatnią ratę zaciągnietego przed laty kredytu. Wówczas budżet wynosił około 60 mln zł a zadłużenie 20 mln, teraz budżet to 150 mln zł , a zadłużenie 44 mln zł, czyli procentowo dług jest mniejszy.
Radny Hryniewicki budżet i jego zadłużanie przyrównał do budżetu domowego mówiąc, że każdy stara się tak gospodarować, by się nie zadłużać. Jak mu jednak odpowiedziano, wiele rodzin w razie potrzeby też zaciąga kredyty. Kwestia tego, by zachować możliwość bezpiecznej ich spłaty. A jak zauważył burmistrz, Regionalna Izba Obrachunkowa pozytywnie oceniła tę formę łatania dziury budżetowej i możliwości spłaty długów przez miasto.
Burmistrz podkreślał, że pojawiły się też duże wydatki związane z inwestycjami. Pieniądze z przedszkola przeniesiono na drogi, do żłobka trzeba będzie dopłacić około 6 mln zł (koszt jego budowy szacowany jest na 10 mln zł). Są też inne wydatki. Burmistrz zaznaczył, że nie chce nikogo szantażować, ale jeśli nie będzie miał pieniędzy na pokrycie deficytu, nie będzie miał na różnego rodzaju wydatki. Może zrezygnować z przebudowy MOSiR, może nie kontynuować dopłat do prywatnych klubów malucha itd.
Żłobek ze schronem?
Na marginesie wspomniał, że umowa na dofinansowanie budowy żłobka zakłada, iż dotacją na tę inwestycję ma pochodzić ze środków unijnych KPO, które ciągle są zablokowane. Dotacja obejmuje wspomniane prawie 4 mln zł na budowę i niespełna trzy na utrzymane placówki przez jakiś okres.
Przy okazji żłobka radny Artur Żukowski dopytał czy żłobek będzie miał piwnicę, a może schron. Borowski wyjaśnił, że jest planowana piwnica, by umieścić w niej niezbędne urządzenia techniczne. Dzięki temu powierzchnia budynku będzie mniejsza i pozostanie przestrzeń na plac zabaw. O schronie dodał tyle, że jeśli będzie on budowany, to wojewoda musi dać na niego pieniądze, bo to ogromne koszty. Przyznał jednak, że w związku z obecną sytuacją międzynarodową jest zalecenie, by przy tego rodzaju inwestycjach budować schrony.
Charyton wspomniał też, że do kasy miasta trafiają pieniądze z podatków CIT i PIT, a choćby z racji uruchomienia mleczarni powinny one być większe. Burmistrz odpowiedział, że wpływy z wymienionych podatków są mniejsze, a pierwsze wpływy z tytułu uruchomienia mleczarni do kasy miasta trafią dopiero w przyszłym roku.
Ostatecznie po długiej dyskusji 8 radnych było za, ale większość się wstrzymała. W praktyce uchwała została odrzucona, bo zgodnie z prawem jej przyjęcie wymaga bezwzględnej większości głosów.
Burmistrz jeszcze na tej samej sesji zapowiedział zwołanie kolejnej nadzwyczajnej sesji w piątek. Jeśli rada nie wyrazi zgody na emisję obligacji, miasto będzie musiało ciąć wydatki, tak by zaoszczędzić te 7 mln zł.
Kolejną burzliwą dyskusję wywołały propozycję zmian w organizacji prac radnych.
Radni będa mieli assystentów i transmisje na żywo
Grupa radnych wnioskowała o transmisje obrad komisji zarówno dla radnych , jak i mieszkańców oraz o powołanie asystentów radnego. Z kolei przewodniczący rady proponował ograniczenie liczy wypowiedzi radnych na sesjach.
Wszystkie propozycje wywołały kontrowersje i dyskusje.
Do propozycji asystentów negatywnie odniósł się m.in burmistrz, twierdząc, że nie ma podstaw prawnych do ich powołania, a sam projekt uchwały nie określa zakresu ich kompetencji, Wraz z Sulimą przypominał, że propozycję taką omawiano już w 2020 roku i wówczas ją odrzucono.
- Jeśli taki asystent ma być funkcją społeczną i nie ma mieć większych kompetencji, to właściwie i bez powoływania takiej funkcji, każdy może to robić już teraz bez potrzeby przyjmowania stosownej uchwały - padało w argumentacji przeciwników pomysłu.
Mrozkowiak, który jeszcze nie będąc radnym wyszedł z pomysłem asystentów, a teraz złożył wniosek wraz z gupą radnych, bronił tej idei. Choć nie zawsze konsekwentnie.
W początkowych wypowiedziach twierdził, że asystent powinien siedzieć na sesjach tuż za radnym, w jego imieniu występować w urzędzie, zbierać materiały etc.
- Jeśli taki asystent teraz poszedłby ze mną do urzędu i chciał w moim imieniu otrzymać jakieś urzędowe pismo, to raczej pani sekretarz nie przystałaby na taką prośbę - mówił.
Jego punkt widzenia zmieniła opinia prawnik – skądinąd chwalonej przez radnych za merytoryczne i konstruktywne wypowiedzi.
Zauważyła ona, że w prawodawstwie nie ma opisanej funkcji asystenta radnego, ani jego kompetencji. Co nie znaczy, że nie można takiej funkcji powołać, ale asystent nie może mieć uprawnień radnego. Nie może siedzieć obok radnego na sesjach, tak jak asystenci posłów czy senatorów nie biorą udziału w posiedzeniach na sali plenarnej parlamentu. Asystent nie może mieć też dostępu do wszystkich dokumentów i informacji, które ma radny. NIe moze też ich żadać od urzędu. Może jedynie pełnić funkcje pomocnicze, ale w ograniczonym zakresie.
Po usłyszeniu tej opinii Mrozkowiak zaczął podkreślać, że powołanie asystenta ma mieć głównie wartości wychowawcze. Że wcale nie chodzi o to, by taki asystent radnego zastępował czy wyręczył, a o to, by młoda osoba pomagając radnemu w praktyce uczyła się jak działa samorząd.
Podkreślał przy tym, że powołanie asystenta nie tworzy dodatkowych kosztów, a jeśli uchwała nie będzie spełniała wymogów prawnych to wojewoda ją uchyli, co też przecież nie rodzi żadnych konsekwencji.
Radny Sulima wytknął, że asystent nie powinien uczyć się tworzenia bubli prawnych, a za taki uznał projekt uchwały o asystentach właśnie.
Inni radni zwrócili uwagę, że nie wiadomo dlaczego niektóre propozycje budzą opór. Nawet ta, która właściwie nic nie zmienia, daje ona prawo radnemu do powołania asystenta, ale przecież do tego nie zmusza. Asystent, jeśli już zostanie powołany, będzie robił to, na co mu prawo pozwala. A jest to szansa do wychowania przyszłych samorządowców. Podobnie niezrozumiały dla nich opór budziły transmisje i udostępnianie nafgrań sesji i komisji rady miasta.
Po dość długiej dyskusji – trzeba przyznać pełnej argumentów - w głosowaniu uchwałę o asystentach przyjęto. Czy i jak zostanie wprowadzona w życie - zobaczymy.
To był początek dyskusji.
Kolejną omawianą propozycją złożoną przez grupę radnych było transmitowanie obrad komisji rady miasta. Temat jednak okaał się szerszy.
Radny Falkowski przypomniał, że jakiś czas temu możliwość oglądania obrad komisji zablokowano nawet radnym, którzy do danej komisji nie należą. On, by móc takie obrady oglądać, musiał składać specjalny wniosek, a i to napotkał problemy, bo informatyk nie dodał go do osób oglądających. Zrobił to dopiero po telefonicznej interwencji radnego. Ostatecznie możliwość biernego uczestniczenia w komisjach (czyli ich oglądania) przywrócono wszystkim radnym.
Radny Mrozkowiak zwrócił uwagę, że w Lublinie wszystkie obrady komisji są upubliczniane. Sekretarz Tamara Korycka zwróciła uwagę, że radny się myli, bo obrady komisji w Lublinie były udostępniane jedynie w czasie pandemii, później już nie. Sprawdziła to u źródła.
Zresztą właśnie po odwołaniu pandemii także w Bielsku zabrano dostęp do oglądania obrad komisji radnym do nich nie należącym, bo przestały tego wymagać przepisy. I dopiero po interwencji je przywrócono.
Radni też krytykowali - i trzeba przyznać słusznie - fakt, iż nawet transmisja obrad sesji rady jest tylko na żywo, a później na dwa tygodnie jej nagranie znika z internetu i pojawia się dopiero po dodaniu napisów. Radni zwrócili uwagę , że okoliczne gminy nagrania z sesji udostępniają i nie kasują, a po prostu po jakimś czasie dodają napisy. To jest wygodne, bo nie każdy ma możliwość oglądania sesji na bieżąco, a po dwóch tygodniach wiele tematów już się starzeje.
W tej dyskusji wydaje się nadmiernym uporem i niekonsekwencją w wypowiedziach wykazała się z kolei sekretarz. Stwierdziła ona, że nie interesuje jej, jak robią to inne samorządy. Ona stosuje się do przepisów, które nakazują niedyskryminowanie osób niepełnosprawnych np. niesłyszących. Podobnie na jakieś niezbyt konkretne przepisy powoływała się w przypadku transmisji obrad komisji.
Szczególnie w przypadku upubliczniania nagrań sesji jej wypowiedź była nie logiczna. Po pierwsze niemal wszystkie znane nam samorządy udostępniają nagrania z sesji od razu po zakończeniu jej transmisji na żywo. I w żadnym przypadku nie stwierdzono dyskryminacji czy łamania prawa. Zresztą byłoby to nielogiczne. Osoba głucha i tak czeka na dodanie napisów dwa tygodnie. Co szkodzi, by inni w tym czasie mogli sesję oglądać. Ba, mogą przecież na bieżąco osobie niesłyszącej ją streścić. W przypadku nieudostępniania nagrań sesji dyskryminowani są wszyscy.
Radna Kołos zwróciła też uwagę, że taką samą troskę o „dostępność” sesji dla osób niepełnosprawnych widać w budynku, gdzie sesje się odbywają. Osoby poruszające się na wózku musiałyby na obrady być wnoszone. Przypomniała, że wcześniej była propozycja, by sesje odbywały się w bardziej dostępnym dla osób niepełnosprawnych budynku BDK.
Z transmisjami komisji dość obiektywną opinię wydała prawnik.
Stwierdziła ona, że komisje mogą być transmitowane, ale ze względu na to, że czasem na komisjach pojawiają się tematy i informacje, które nie mogą być upubliczniane, przewodniczący komisji każdorazowo powinien decydować o jej całkowitym lub częściowym utajnianiu lub transmitowaniu na żywo. Jak dodała, może to odbywać się w dwóch formułach. Albo przyjmuje się, że wszystkie komisje są transmitowane na żywo, a w sytuacji , które tego wymagają komisja z takiej transmisji rezygnuje lub po prostu przed każdą komisją jest podejmowana stosowna decyzja.
Ostatecznie i ten projekt radnych został przyjęty w głosowaniu
Aczkolwiek często o oczywistościach dyskutowano bardzo długo i ne brakowało wątków pobocznych i osobistych słownych wycieczek.
Radni nie pozwolili zamknąć sobie ust
Trzecią kontrowersyjną propozycją było ograniczenie liczby wypowiedzi radnych. Tę złożył przewodniczący Andrzej Roszczenko. Radni zaczęli ją krytykować.
Radny Hryniewicki zwrócił uwagę, że dyskusje pozwalają i radnym i oglądającym sesje mieszkańcom zrozumieć, o co chodzi w przyjmowanych lub odrzuconych uchwałach oraz poznać argumenty za i przeciw. Zauważył, że ostatnio i tak wprowadza się sporo ograniczeń. A to w przyjmowaniu porządku obrad, ato w dostępie do transmisji, a to w możliwości wypowiedzi osób spoza rady ( te chęć wystąpienia muszą zgłosić przed sesją przewodniczącemu i czekać aż do punktu "sprawy rożne", który jest pod koniec sesji). Ograniczenie wypowiedzi nazwał nakładaniem na radnych kagańca.
- Był sejm niemy, a teraz mamy mieć sniema sesję - zauważył.
Nieco kąśliwie dodał, że na sesji i tak wielu radnych jest "niemych", ale tym, którzy chcą dyskutować nie powinno się tego zabraniać. Na tym polega obywatelskość i demokracja.
Do dyskusji przyłączył się także radny Sulima, ale i on nie do końca bronił propozycji. Stwierdził jedynie, że radni sami powinni się dyscyplinować i ograniczać wypowiedzi niezwiązane z tematem. Choćby po to, by oglądający sesję mieszkańcy nie zgubili w wielogodzinnych i wielowątkowych wymianach zdań tego co ich naprawdę interesuje. Zauważył, ze takich dyskusji nie ma podczas nietransmitowanych komisji.
Ale i tu można byłoby odpowiedzieć, że właśnie to radni sami się powinni dyscyplinować, a nie ktoś ich. Dyskusje na sesjach często wymykają się spod kontroli, zbaczają na wątki poboczne, przeistaczają się w bezsensowne wymiany zdań, a nawet kłótnie. Ta dzisiejsza także. Nie można jednak pominąć faktu, że pojawiają się na nich merytoryczne pytania, wymiana argumentów i cenne propozycje. Czasem wynikają one właśnie z wymiany zdań nieograniczonej do dwóch wypowiedzi i ad vocem.
A ostatecznie radnych dyscyplinują wyborcy, którzy przy urnach oceniają wystąpienia podczas sesji. Jak zauważył radny Charyton, kadencja wkrótce się kończy, więc nie ma sensu wprowadzać takich ograniczeń.
Propozycja ograniczenia liczby wystąpień radnych ostatecznie nie przeszła. Sam wnioskodawca ją wycofał.
Podczas sesji szybko przeszły punkty dotyczące przekazania rządowych dotacji na zabytki i o ławnikach (aplikacje nielicznych kandydatów niespełniany wymogów).
W sprawach rożnych było o powrocie lub właściwe „rezygnacji z rezygnacji” dyrektora basenu (po dwóch nie udanych próbach znalezienia następcy, Jan Bartoszuk wycofał swoją rezygnację i pozostał na stanowisku), o remontach dróg, na które w końcu znalazł się wykonawca, o naprawie mostu w parku, o porządku w centrum miasta, wymianie ławek. Było też o placu zabaw za basenem, który doczeka nie tylko żagli przeciwsłonecznych, ale też wymiany podłoża i urządzeń.
Radny Wawulski zapowiedział też podwyżki cen za ciepło. Burmistrz przyznał, że co prawda węgiel potaniał, ale inne koszty wzrosły, m.in. te związane z zatrudnieniem pracowników, stąd podwyżki.
Było też trochę o kolejnych wnioskach o dotacje.
Sesja skończyła się po 15. Z przerwami trwała ponad 6 godzin.
(azda)