Wczoraj Bielski Dom Kultury gościł znanych polityków i był miejscem symbolicznego politycznego przymierza.
Na debacie dotyczącej rolnictwa wspólnie bez sporów dyskutowali prominentni przedstawiciele PSL, lider Agrounii i niezwiązany z obydwoma ugrupowaniami starosta bielski Sławomir Snarski.
Polskie Stronnictwo Ludowe reprezentowali były minister rolnictwa, a obecnie europoseł Jarosław Kalinowski, również były minister rolnictwa, a obecnie poseł Marek Sawicki oraz posłowie Miłosz Motyka i lider podlaskiego PSL-u Stefan Krajewski, który był organizatorem spotkania.
To, że wraz z nimi w debacie wziął udział Michał Kołodziejczak lider Agrounii mogłoby świadczyć o politycznym sojuszu. Podobnie jak w lokalnej polityce pojawienie się Sławomira Snarskiego, starosty bielskiego i lidera lokalnego ugrupowania Nasze Podlasie.
Mogłoby, bo zarówno Kołodziejczak, jak i Snarski w trakcie debaty i tuż przed nią, zaznaczali, że warto rozmawiać szczególnie w takim gronie, ale w ich postawie dawało się odczuć dystansowanie się od zbyt bliskich związków politycznych, a do ewentualnej koalicji nie nawiązywano nawet w półsłówkach.
Widać to było już podczas konferencji prasowej poprzedzającej debatę. Kołodziejczak nie zechciał w niej wystąpić, dopóki w tle stał roll-up PSL, a Snarski w ogóle się na niej nie pojawił. Wziął udział jedynie w debacie.
Kołodziejczak podkreślał jednak, że z przedstawicielami PSL wiele go łączy. W końcu PSL i Agrounia reprezentują rolników i to ich dobro przyświeca działaniom obu ugrupowań. Przyznawał, że w wielu kwestiach z politykami PSL się nie zgadza, ale te różnice nie oznaczają, iż nie widzi w nich partnerów do rozmów. Zaznaczał, że zawsze warto rozmawiać, szukać wspólnych rozwiązań i kompromisów.
W tym samym tonie odbywała się debata. Rozmawiano o problemach i perspektywach rozwoju rolnictwa, zwłaszcza tego na Podlasiu, ale nie tylko. Trzeba przyznać, że dyskusja była długa - może nawet nieco za długa, ale bardzo merytoryczna. Obyło się bez popularnego ostatnio w debatach politycznych przysłowiowego „obrzucania się błotem" i wzajemnych oskarżeń. Uczestnicy prezentowali czasem różne spojrzenia na pewne problemy, ale widać było pewną płaszczyznę porozumienia.
Snarski w całym spotkaniu wystąpił jako gospodarz i przedstawiciel lokalnego samorządu. W swoich wypowiedziach dystansował się od polityki krajowej, zdobył się nawet na pewne kąśliwe uwagi wobec polityków ogółem, którzy - jak zauważał - dopóki są opozycją mają wiele ciekawych pomysłów, a jak już dochodzą do władzy, ogarnia ich dziwna niemoc. Swoim wystąpieniem trochę ucinał ewentualne domysły, jakoby miał znaleźć się na listach wyborczych do parlamentu. Z drugiej strony, jako słuchacze, nie odnieśliśmy wrażenia, by tę furtkę zamykał całkowicie. Wprost o to nie udało nam się go przy okazji debaty spytać, ale zrobimy to w najbliższym czasie.
Całości wystąpień nie będziemy tu przytaczać, bo poruszano wiele wątków, a poszczególne wypowiedzi nieco się dłużyły. Szersze fragmenty wystąpień można obejrzeć w załączonym wideo.
Opiszemy je jednak skrótowo.
Jarosław Kalinowski, jako poseł i były minister rolnictwa mówił o polityce rolnej UE i wsparciu dla polskich rolników w najnowszej perspektywie finansowej.
W swoim wystąpieniu wielokrotnie wspominał negocjacje dotyczące wsparcia polskiej wsi przed wstąpieniem do UE, w których jako minister osobiście brał udział. Zaznaczył, iż początkowo wspólna polityka rolna Unii miała na celu wsparcie producentów żywności tak, by po wojnie na Ukrainie zaspokoili oni zapotrzebowanie na żywność mieszkańców Europy. Jednocześnie miała ona zagwarantować rolnikom opłacalność produkcji. W pewnym momencie to się jednak nieco zmieniło, bo dzięki wsparciu wystąpiła nadprodukcja w rolnictwie i obecnie unijna polityka stara się z jednej strony utrzymać dochodowość rolnictwa, z drugiej ciągle zapewniać odpowiedni do potrzeb poziom produkcji. A współcześnie dochodzą do tego różne inne czynniki jak wojna za wschodnią granicą i wsparcie dla Ukrainy, a także ochrona środowiska.
Kalinowski mówił o tym, w jakich dziedzinach rolnicy będą mogli liczyć na wsparcie. Mówił też, iż polski rząd przyjął strategię , która jest krzywdząca dla prawdziwych rolników, a zakłada wsparcie dla tych, którzy formalnie rolnikami są, ale rolnictwem się nie parają. Jak mówił, w rejestrach jest ok. 1,2 miliona rolników, a tak naprawdę producentów rolnych jest około 400 tysięcy, pozostali to są osoby, które dawno już rolnictwem się nie zajmują, ale posiadają ziemię i ją dzierżawią większym rolnikom, a sami korzystają z ubezpieczenia KRUS i innych rolniczych przywilejów. Europoseł podkreślał, że takim osobom należy utrzymać przywileje, ale to nie one powinny być głównymi beneficjami ubijanych dopłat, a niestety to właśnie do nich, a nie prawdziwych producentów rolnych, kierowane jest wsparcie w najbliższej polskiej strategii. Ta bowiem w znacznym stopniu ogranicza wsparcie dla gospodarzy posiadający powyżej 30 ha oraz tych, którzy uprawiają niewłasną ziemię. Szczegóły przedstawił na prezentacji.
Jak podkreślał, polskie rolnictwo ma specyficzny problem z tym, że wielu dużych rolników uprawia ziemię dzierżawioną w sposób nieformalny. To wymusza większe biurokratyczne formalności przy uzyskiwaniu dotacji i wsparcia, a także utrudnia wykazywanie realnej produkcji i działalności Przy okazji była także mowa o utrudnieniach związanych z zakupem ziemi związanej z wymogami zamieszkania, meldunku, bycia rolnikiem od 5 lat, etc. Mówiono także o problemach z kredytowaniem działalności.
Europoseł w swoich wypowiedziach wielokrotnie zaznaczał, że u podstaw wielu pretensji kierowanych do unijnych przepisów nie leżą tak na prawdę wymogi unijne, a biurokracja i bezsensowne zasady tworzone przez polskie władze. W wyliczeniach podał, ile polskie rolnictwo zyskało dzięki wsparciu finansowemu z Unii, a także dzięki dostępowi do unijnego rynku. Jak wykazał, do czerwca 2022 roku do polskiego rolnictwa trafiło 222,6 mld euro z unijnej kasy, nawet pod odjęciu 73,4 mld. wpłat Polski dokonanych do budżetu UE, daje to ponad 147 mld zł nadwyżki. Zauważył, że w 2004 roku eksport polskich artykułów rolno-spożywczych wynosił 5 mld euro, a import 6 mld. W 2021 roku eksport wzrósł do 37 mld, a import do 24 mld euro, co daje dodatni bilans.
Skrytykował także fakt, iż przez złą politykę obecnego rządu Polska ma zablokowane miliardy dotacji z KPO i dodatku naliczane są jej kary, które również sięgają miliardów.
Mówił, że w najbliższej perspektywie duży nacisk będzie kładziony na kwestie klimatyczne i ochrony środowiska, a polski rząd przyjął wymogi, które dla przeciętnego rolnika są nie do przyjęcia, m.in. prowadzenie płodozmianu, rezygnacja, co kilka lat z danej uprawy, czy ugorowanie części areału. Zmiany dotkną także hodowców krów i trzody chlewnej. Do tego wprowadzono ograniczenia w stosowaniu nawozów, pestycydów i antybiotyków - te wymogi zostały zawieszone na czas kryzysu.
Kołodziejczak w swoich wystąpieniach podkreślał, że politycy i władze państwowe nie powinny działalności rolników uzależniać jedynie od dopłat, a dążyć do tego, by głównym ich dochodem były zyski z pracy, którą wykonują. Jak mówił, dopłaty są ważną dziedziną, ale nie one powinny być głównym dochodem rolnika, a te powinny stanowić plony, czy dochody z produkcji zwierzęcej. Rolnik powinien mieć pewność, że jak coś posieje, to będzie mógł to sprzedać za kwotę, która zapewni mu przyzwoity dochód. Tymczasem, jak zauważał, przepisy i dotacje z jednej strony dają rolnikowi perspektywę rozwoju, z drugiej wiążą mu ręce i uniemożliwiają normalną pracę na roli. Często odwoływał się przy tym do swojego rodzinnego gospodarstwa.
Poruszono tez kwestię spadku cen kukurydzy w wyniku dużego jej napływu z Ukrainy. Do tego problemu odniósł się europoseł, twierdząc, iż można go rozwiązać na poziomie krajowym, wprowadzając tzw. zastawy eksportowe, czyli opłatę pobieraną na granicy i zwracaną po opuszczeniu przez dany towar terenu Polski. Dodał, że Ukrainę należy wspierać, ale także dbać o polskich rolników, dlatego kukurydza i zboże, które do Polski wjeżdża, powinno ją też opuszczać.
Marek Sawicki z kolei mówił dużo o produkcji energii odnawialnej. Zachęcał rolników i samorządy do inwestowania w budowę biogazowni przy gospodarstwach i własne sieci energetyczne. Biogazownie te miałyby wytwarzać gaz z tego, co jest produktem ubocznym gospodarstw czyli obornika, gnojowicy i odpadów z pasz, a z gazów tych mogłaby być produkowana energia elektryczna, która byłaby uzupełnieniem dla takich zielonych źródeł energii jak wiatraki, czy fotowoltaika. Dodał, że biogazownie w przeciwieństwie do fotowoltaiki i wiatru są stabilnym źródłem energii, niezależnym od występowania wiatru czy słońca. Dodatkowo gaz można magazynować. To źródło energii jest ekologiczne i pozwala na zmniejszenie emisyjności gospodarstw. W dodatku jest tańsze i bezpieczniejsze niż promowane ostatnio przez rząd elektrownie jądrowe. Przy okazji zaznaczył, iż nie wierzy, by rządowi udało się projekt elektrowni jądrowych zrealizować. Przypomniał, iż o biogazowniach mówił już w czasach rządów Tuska, ale wówczas technologia ta była zbyt droga, dziś poszła ona na tyle do przodu, że jest skuteczniejsza i tańsza. I jest to dziedzina, która ciągle intensywnie się rozwija. Jest to technologia przyszłości.
Ronicy podnosili, że już teraz jest problem z odbiorem energii z fotowoltaiki, którą zamontowali lub chcieliby zamontować w swoich gospodarstwach. W odpowiedzi Sawicki przedstawił pomysł , by samorządy na poziomie powiatów tworzyły własne sieci dystrybucji energii i uniezależniały się od krajowych dostawców i ich marż. Dodawał, że biogazownie dają stałe i stabilne źródło energii i bardzo dobrze uzupełniają się z fotowoltaiką czy farmami wiatrowymi zapewniając niezależność energetyczną.
Zauważył, że Polska w dziedzinie odnawialnych źródeł energii ciągle jest w tyle. Jest czarnym punktem na mapie Europy, w przeciwieństwie np. do Niemiec, które są już niebieskim, a wkrótce będą zielonym.
Podczas debaty kilkakrotnie nawiązywano do sytuacji Bielmleku, podawano go jako negatywny przykład działania obecnej władzy. Zresztą na jego placu podczas protestów rolników pojawiali się i Kołodziejczak, i Krajewski, ale - o dziwo - ten wątek nie był rozwijany.
Warto zauważyć, że wszyscy uczestnicy debaty są rolnikami, oprócz starosty, który wywodzi się z terenów rolniczych.
Krajewski działał w instytucjach doradztwa rolniczego i - jak podkreślał - do dziś stara się reprezentować rolników, choćby w pracach komisji sejmowej. Ubolewał przy tym, że do tej komisji coraz częściej wchodzą nie rolnicy, a ekolodzy i przedstawiciele innych dziedzin, którzy na rolnictwie się nie znają. Sam Krajewski, ale też pozostali uczestnicy debaty i obecni na sali, w wystąpieniach prześmiewczo nawiązywali do pojawienia się w resorcie rolnictwa Janusza Kowalskiego, który z rolnictwem niewiele ma wspólnego. Podlaski poseł zwracał uwagę, że promuje się on na filmikach pokazujących palenie słomy, ale merytorycznie nie potrafi nawet odróżnić podstawowych gatunków zbóż.
Kalinowski wskazał Kowalskiego jako symbol niekompetencji resortu, w którym nie ma rolników, a który arbitralnie często bez konsultacji przyjmuje przepisy dotyczące rolników. Zaznaczył przy okazji, że ministra Kowalczyka zna osobiście. Jego zona uczyła Kalinowskiego matematyki, a sam Kowalczyk również był nauczycielem. Podkreślił, iż Kowalczyka uznaje za osobę inteligentną i merytoryczną, ale jego zdaniem cechy te przyćmiła polityka.
Zdjęcia z debaty o rolnictwie (Bielsk.eu):
(azda)