Wystarczyło kilka cieplejszych dni, aby bielski rynek znów zapełnił się gwarem kupujących. Może to jeszcze nie jest szczyt możliwości, ale ewidentny znak, że zimowa bryndza ustąpiła. Mamy i więcej kupujących i coraz więcej sprzedających, choć jeszcze nie wszystkie stoiska do których się przyzwyczailiśmy wciąż otwarte.
Zresztą i pogoda jeszcze idealna nie jest. Po słonecznym poranku znów zaczął padać deszcz.
Na rynku wciąż można kupić gromniczne świece w różnych rozmiarach i cenie. W zależności od wielkości od 10 do 30 zł. Coraz mniej osób wytwarza je własnoręcznie. Jak przyznał się nam jeden ze sprzedawców, sam zainwestował w maszynę za 1500 zł, która pozwala mu na produkcję do 200 świec dziennie. Zawsze to jakaś alternatywa, przy rosnących cenach energii.
Sprzedawca staroci, który z wiadomych względów za bardzo nie może handlować w Białowieży (strefa zamknięta) dowiózł trochę nowego, a właściwie starego towaru. Oprócz samowarów, które wystawia i dużej liczby siekier, miał też klasyczną tarkę do prania, taką jaką posługiwali się nasze prababki, zanim weszły do użycia pierwsze pralki. Nie chciał za nią drogo, jakieś kilkadziesiąt złotych.
Były też ciekawe medale np. 25 lat pracy w dziennikarstwie PRL, wydany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich.
(ms)
Rynek w Bielsku Podlaskim we czwartek 10 lutego: