System wczesnego wykrywania dymu w Nadleśnictwie Bielsk pomaga w chronieniu lasów przed pożarami. Mało tego, dzięki niemu możliwe jest też zauważenie i zlokalizowanie pożaru w okolicznych wsiach czy na koloniach.
Kilka dni temu Nadleśnictwo Bielsk odwiedzili przedstawiciele straży pożarnej i straży granicznej.
"W siedzibie Nadleśnictwa Bielsk w Bielsku Podlaskim odbyła się prezentacja działania systemu wczesnego wykrywania dymu (SmokeD) oraz monitoringu przeciwpożarowego funkcjonującego w nadleśnictwie. W prezentacji uczestniczył Komendant Powiatowy PSP w Bielsku Podlaskim st.bryg. Waldemar Kudrewicz oraz przedstawiciele pionów kontrolno-rozpoznawczego i operacyjnego bielskiej Komendy. W prezentacji wzięli również udział przedstawiciele Komendy Powiatowej PSP w Hajnówce, na czele z Komendantem Powiatowym PSP w Hajnówce, Komendant Powiatowy Policji w Bielsku Podlaskim oraz przedstawiciele Straży Granicznej" - czytamy w relacji bielskich strażaków.
Nam o zasadach funkcjonowania systemu wykrywania dymu SmokeD opowiedział zastępca nadleśniczego Sebastian Ostaszewski.
Cały system działa w oparciu o cztery kamery, które zamontowane są na wysokości około 30 m. Trzy z nich znajdują się na specjalnych masztach w okolicach miejscowości Pawły, Toporki i Dobrowoda. Czwarty zamontowany jest na Elewatorze, przy wyjeździe z Bielska w Kierunku Kleszczel.
Obraz z tych kamer przekazywany jest do punktu alarmowo- dyspozycyjnego w siedzibie nadleśnictwa. Na bieżąco obserwuje go dyżurny. System nie opiera się jednak jedynie na spostrzegawczości jednej osoby obserwującej cztery monitory. Ma on też specjalną aplikację, która sama wykrywa pojawiający się na horyzoncie dym i wówczas uruchamia specjalny alarm. Aplikacja ta jest też skonfigurowana z telefonami komórkowymi kierownictwa nadleśnictwa, wiec na bieżąco otrzymują oni wszelkie tego rodzaju komunikaty.
Gdy uruchamia się alarm, dyżurny może nakierować kamery na miejsce, w którym aplikacja wykryła dym i ocenić, czy istnieje realne zagrożenie pożarem, czy to fałszywy alarm. W zależności od sytuacji albo wyłącza alarm, albo powiadamia straż pożarną.
Jak podkreśla zastępcą nadleśniczego, dzięki takiej weryfikacji unika się sytuacji, w której straż pożarna wyjeżdża do fałszywego alarmu.
Aplikacja, na podstawie obrazu z dwóch kamer, automatycznie lokalizuje miejsce pożaru. Dzięki temu, gdy już do niego dochodzi, strażacy wiedzą dokładnie, gdzie mają jechać. Dym lokalizowany jest zarówno w lesie jak i poza nim, kamery mogą więc namierzyć pożar budynków we wsi lub na kolonii, a nawet płonący stóg słomy w polu.
- Kamery umiejscowione są na wysokości 30 metrów - podkreśla Sebastian Ostaszewski z nadleśnictwa. - Do tej wysokości nie sięga dym z komina, czy ogniska, bo takie rozchodzą się na niższym poziomie. Dzięki temu system wyłapuje tylko realne zagrożenie.
A w razie sytuacji, w której w jakimś miejscu często wykrywany jest dym, ale nie z pożaru, a na przykład z wysokiego komina, w aplikacji alarm dla tej lokalizacji można wyłączyć.
Jak usłyszeliśmy w nadleśnictwie, system ten sprawdził się już kilkakrotnie, wykrywając i lokalizując miejsce pożaru. Im szybciej pożar zostanie wykryty, tym większe szanse, że strażakom uda się go szybko opanować.
A jak wcześniej radzono sobie z wykrywaniem pożarów. Cóż, w lesie były wieże na nich obserwatorzy, którzy obserwowali horyzont. A miejsce pożaru lokalizowano, zaznaczając punkty obserwacyjne na mapie i rozciągając między nimi nitkę. Było to mało wygodne, kosztowne (obserwatorom trzeba było płacić) i zawodne (pogoda nie zawsze pozwalała na przebywanie na wieży obserwacyjnej, a i możliwość koncentracji uwagi u obserwatora, jak to u człowieka, była ograniczona).
Zdjęcia z prezentacji działania systemu ostrzegającego przed pożarami (KP PSP Bielsk Podlaski)
(bisu)