Nie tylko rolnicy, ale i pracownicy tracą pieniądze w związku z bankructwem Bielmleku.
- Byłem pracownikiem zakładu drzewnego w Hajnówce, który kilka lat przed swoimi kłopotami finansowymi kupiła Spółdzielnia Mleczarska Bielmlek - słyszymy od naszego rozmówcy.
Mężczyzna jest rozgoryczony, bo pomimo że sąd nakazał spółdzielni wypłatę należności, to nie ma on złudzeń, iż pieniędzy tych nie zobaczy. Przysądzone pieniądze to nie zaległe wynagrodzenia. Nasz rozmówca (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) przed sądem domagał się wyrównania zaniżonej pensji. W zakładzie drzewnym pracował on na kierowniczym stanowisku, gdy zakład ten został wykupiony przez Bielmlek, utrzymał to samo stanowisko. Jednak Bielmlek jako duży podmiot gospodarczy miał ustalone przedziały wynagrodzeń dla poszczególnych stanowisk.
- W pewnym momencie zorientowałem się, że zarabiam mniej niż powinienem - słyszymy od pracownika. - Sprawa zajmowała się także inspekcja pracy, do której zgłosiłem się po tym jak zrezygnowałem z pracy, bo przestano nam płacić. To oni pomogli mi upomnieć się o swoje. Prezes i zarząd spółdzielni nie byli skłonni wypłacić mi wyrównania. Od prezesa usłyszałem, że on jeszcze nigdy nie przegrał procesu z pracownikiem. Jednak ze mną przegrał i to zarówno w pierwszej, jak i drugiej instancji. W drugiej , to właściwie już nie prezes.
Wyrok sądu zapadł w listopadzie 2020 roku, gdy kryzys finansowy w Bielmleku doprowadził spółdzielnię do procesu restrukturyzacji.
- Zaniosłem nakaz sądowy do zarządcy Bielmleku, ta jednak nie wypłaciła mi należnych pieniędzy. Jedynie już pod koniec procesu restrukturyzacji jakby na odczepnego dostałem tysiąc złotych - opowiada. - Później po krótkiej przerwie sąd ogłosił upadłość Bielmleku i o swoje pieniądze upomniałem się u syndyka.
Ale i tu niewiele może wskórać. Niemal cały majątek Bielmleku jest obciążona hipotekami. Długi Bielmleku przekraczają 250 mln zł, majątek to niespełna 140 mln zł. Na tyle wyceniła go zarządca sądowa, syndyk sporządza kolejną wycenę i pewnie wartość majątku będzie jeszcze niższa.
A czym zajmował się zakład drzewny?
- Szczerze mówiąc trudno mi powiedzieć jaki biznesowy plan na działalność miał prezes Bielmleku, kupując nasz zakład - mówi jego były pracownik. - Formalnie mieliśmy się zajmować robieniem palet. Te miały być wykorzystywane przez mleczarnię, ewentualnie sprzedawane, a odpady z obróbki drewna miały trafiać do kotłowni. W praktyce głównie wykonywaliśmy prace na rzecz parafii znajdującej się niedaleko mleczarni. To my wykonywaliśmy niemal wszystkie drewniane elementy wykończenia wnętrz. Sam osobiście robiłem konfesjonały, zabudowę organów etc. Pracowaliśmy także przy domu sióstr zakonnych, robiliśmy meble. Pracownicy naszego zakładu, to fachowcy na tej pracy znamy się bardzo dobrze. A to, co robiliśmy, miało sporą wartość. Widziałem także, że inne prace np. elektrykę robili również pracownicy z Bielmleku. Nie wiem, na jakich zasadach spółdzielnia rozliczała te prace. Mam wrażenie, że to był raczej interes polityczny i szukanie poparcia Kościoła, niż odpłatne świadczenie usług. Jako pracownicy musieliśmy także brać udział w oficjalnych spotkaniach z przedstawicielami władz państwowych i kościelnych, wielu pracowników rozwieszało banery, roznosiło ulotki wyborcze Tadeusza Romańczuka. Wszystko na zasadzie, "bo prezesowi się nie odmawia". Kilkakrotnie delegowano nas do pakowania i przeładowywania serów, pomimo że byliśmy pracownikami zakładu drzewnego. Dziwnie to wszystko wyglądało, ale wtedy nikt się nie buntował, bo wszystkim zależało na pracy. Nasi pracownicy mieli także prowadzić prace w kościele w Hajnówce, przywieziono tam nawet stare świerki, ale już nie zdążyliśmy, bo Bielmlek przestał płacić, zaczęliśmy składać wymówienia, a ostatecznie mleczarnia zbankrutowała.
Obecnie nasz rozmówca pracuje w renomowanej firmie z branży drzewnej i tylko z niesmakiem wspomina pracę pod egidą Bielmleku. Teraz wraz z rolnikami i innymi wierzycielami zasila jedynie długą listę wierzycieli bielskiej mleczarni.
(bisu)