Wczoraj w Turośni Kościelnej tamtejsza Turośnianka rozegrała sparing z drużyną Pioniera Brańsk. Wokół obydwu A-klasowych klubów w ostatnim czasie pojawiło się dużo szumu medialnego, co niegdyś na tym poziomie rozgrywkowym było nie do pomyślenia.
Najpierw o kwestiach sportowych, czyli samym meczu. Trudno z czystym sumieniem użyć nawet określenia sparing - sami zawodnicy mówili o „luźnej gierce", zwłaszcza że grano bez sędziów liniowych, tak więc wynik schodził tutaj na drugi plan. Ktoś jednak zdobywane bramki liczył i według jego obliczeń na koniec było 7:2 dla gospodarzy. Największa w tym zasługa zawodników ofensywnych Pioniera, ponieważ tego dnia stworzyli na boisku mnóstwo dogodnych sytuacji, które jednak w sobie znany sposób koncertowo marnowali.
- Być może wykorzystując okazje i tak na wygraną by to nie wystarczyło, gdyż nasz przeciwnik grał skuteczną piłkę i reagował, wyprowadzając szybkie riposty, ale tutaj naprawdę wynik nie jest najważniejszy. Najważniejsze, że wspólnie zebraliśmy się w środku zimy, w połowie stycznia, korzystając z dogodnych warunków pogodowych - usłyszeliśmy od jednego z zawodników.
Momenty naprawdę były. Pionier grał piłką bardzo odważnie i swobodnie. Na skrócie gierki widać zresztą jedną z akcji, w której brańszczanie wymienili wiele podań z pierwszej piłki. - Ale nas klepią - krzyczeli wówczas poirytowani zawodnicy z Turośni.
Nie może tu zabraknąć uwagi, że Pionier z Turośnianką odbyli - wzorem Cracovii - trening noworoczny, choć w tym przypadku według bliskiego wielu Podlasianom kalendarza juliańskiego (14 stycznia to Nowy Rok). Drugie spostrzeżenie to nieskuteczność Pioniera przy sztucznym oświetleniu - przypominał się przegrany mecz z Olimpią w Zambrowie, który również był pełen wielu niewykorzystanych okazji i zakończył się pechową przegraną UKS-u w końcówce. Można by rzec, że Pionierzy z pewnością nie są „bello di notte" (piękni nocą) - jak zwykło mówić się przed laty o Zbigniewie Bońku.
I ten właśnie atut posiadanego sztucznego oświetlenia pomógł w udanej organizacji gierki o 20:00, czyli dla wielu zawodników już po pracy.
Turośnianka ma krótką nową historię, ale za to bogatą w wiele ciekawostek. Klub reaktywowany został w 2020 roku, czyli zaledwie rok później od Pioniera (który jak wiadomo przez pięć lat nie wystawiał drużyny w rozgrywkach seniorskich).
Reaktywacja przebiegła tutaj w sposób wzorcowy, ponieważ klub powołał do istnienia ambitny zarząd, który szybko podzielił między siebie obowiązki - zwłaszcza w kwestii pozyskiwania prywatnych sponsorów (dziś jest ich kilkudziesięciu, głównie z Białegostoku), funduszy z dotacji samorządowych czy też marketingu. Zwłaszcza ten ostatni jest tutaj rozwinięty na bardzo wysokim poziomie - w ciągu trzech lat profil facebookowy Turośnianki zdążył zgromadzić aż 15 tys. obserwujących, co po niedawnym ataku hakerskim na profil Jagiellonii oznacza, że jest to - przynajmniej według tego kryterium - najpopularniejszy klub piłkarski na Podlasiu.
Oprócz oświetlenia, w Turośni zadbano o gruntowną renowację murawy, wybudowanie trybun na ok. 200 miejsc oraz stworzenie prawdziwej perełki w niższych ligach - bardzo efektownej szatni, którą lubi się tu nazywać rodem z Ligi Mistrzów. W sumie to logo klubu również wygląda jak nawiązanie do Champions League oraz jednej z topowych europejskich drużyn - Bayernu Monachium.
Oddzielna kwestia to dzień meczowy. Ten w Turośni ma atmosferę prawdziwego piłkarskiego święta i festynu rodzinnego z dmuchańcami, popcornem, watą cukrową, a nawet przejażdżkami limuzyną. Wokół drużyny zrobił się pozytywny szum, co zaczęło ściągać na jej mecze wielu kibiców np. z oddalonego o zaledwie 14 km Białegostoku, którzy czasami wolą wybrać spotkanie A-klasy zamiast... meczu Ekstraklasy (Jagiellonii), gdzie wraz ze swoimi dziećmi na trybunach głównie po prostu się siedzi i trzeba zapłacić za bilet, natomiast w Turośni wstęp jest darmowy, a atrakcji dla najmłodszych - co niemiara. Potwierdzą to również rodzice dzieci, dla których stworzono tutaj akademię.
Padają tutaj niewątpliwie rekordy frekwencyjne niższych lig - na niektóre ze spotkań potrafi tutaj przybyć ok. 1000 kibiców, wśród których pokaźną grupę tworzą również bardzo zorganizowani lokalni ultrasi.
Do Turośni zresztą ekstraklasa zawitała. Przynajmniej pośrednio, ponieważ zatrudniono tu ex-zawodników Jagiellonii. Są to Karol Mackiewicz oraz Łukasz Tumicz, który pełni tutaj funkcję trenera i jak dało się słyszeć z ust zawodników, bardzo profesjonalnie podchodzi do swoich obowiązków mimo gry zespołu na najniższym szczeblu rozgrywek.
A klasę Turośnianka jednak stara się opuścić, o czym świadczy tabela grupy II, gdzie ów zespół plasuje się razem z Supraślanką na szczycie tabeli z 24 punktami na koncie. W Okręgowym Pucharze Polski KS czeka starcie w 1/8 finału z Warmią Grajewo. Na boisko zawodnicy z Turośni powrócą więc już 29 marca (a Pionier 8 kwietnia).
W otoczeniu Pioniera da się słyszeć głosy, że również w Brańsku warto rozkręcić seniorską piłkę. Dzięki spotkaniu z Mattym Cashem (wnukiem brańszczanki), o UKS-ie również stało się głośno i to w całej Polsce, co czyni go obok Turośnianki również jednym z najbardziej rozpoznawalnych podlaskich klubów niższych lig. Ponadto mecze klubu są regularnie relacjonowane przez nasz portal w formie wideo, co również zapewnia mu większe zainteresowanie. Czas jednak mija i wszyscy mają tu świadomość, że jedno spotkanie z reprezentantem Polski to za mało, by Pioniera odpowiednio rozkręcić. Tutaj również potrzeba lepszej interakcji z prywatnymi sponsorami oraz coraz większych dotacji samorządowych. Bez tego „ten samochód nie wjedzie na drogę ekspresową", pozostając na powiatowej.
W Turośni zaryzykowano i efekty są bardzo widoczne - w Brańsku o dodatkowych udogodnieniach i atrakcjach nadal się marzy...
(kp)