Nie mamy nic przeciw przebudowie tej drogi. Wręcz cieszymy się, że powstała - mówią nam mieszkańcy wsi Malinniki, przez którą DK 66 przechodzi. - Nie zrobiono jednak kilku rzeczy, które z punktu widzenia inwestycji są drobnostkami, a dla nas są bardzo ważne. Od tego może zależeć życie nasze i naszych dzieci.
Mieszkańcy wraz z wójtem Orli apelują do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, by rozwiązała zgłaszane przez mieszkańców problemy. Dotyczą tego, czego wykonawca inwestycji nie zrobił, a nawet tego, co zrobił, a zdaniem mieszkańców zrobić nie powinien.
Chyba najważniejszym problemem jest fakt, iż przy okazji budowy drogi projektant nie uwzględnił dojścia do wsi mieszkańców domów na obu skrajach wsi.
Dzieci nie mają jak dojść do wsi i na przystanek
Jadąc od strony Bielska na początku Malinnik, po lewej są dwa domy, do których nie prowadzi żaden chodnik. Ścieżka rowerowa jest po drugiej stronie.
- Mieszkańcy, w tym dzieci w wieku szkolnym, żeby dojść do wsi czy przystanku autobusowego, muszą przebiec na drugą stronę ulicy - mówi Jan Stepaniuk, sołtys Malinnik. - A to ruchliwa droga. Dopiero na początku wsi, jeszcze na wysokości domu, wielu kierowców dopiero zaczyna zwalniać. A szczególnie o tej porze wcześnie robi się ciemno, widoczność jest mała. To naprawdę spore ryzyko.
Jak dodaje sołtys, jedyną alternatywą dla nich jest iść nawet nie poboczem przy asfalcie, bo to jest za wąskie, a po drugiej stronie rowu.
- Ale tam jest błoto, później pewnie wszystko zarośnie zielem - mówi jeden z mieszkańców "odciętych" od wsi domów. - Teraz po opadach śniegu. Ja jeszcze w gumowcach przejdę, ale dzieci?
I przyznaje, że on, jego dzieci i sąsiedzi po prostu ryzykują i przechodzą przez drogę.
- A co mamy robić? - mówi. - Nawet nie wiem, co bym powiedział policjantom, gdyby mnie zatrzymali i chcieli ukarać mandatem za przechodzenie przez jezdnię w nieodpowiednim miejscu. Chyba po prostu bym spytał, którędy mam iść. U mnie i u sąsiadów jest łącznie 6 dzieci, do tego kilku staruszków, reszta to osoby w sile wieku.
W ich sprawie, podobnie jak w innych, które opisujemy w dalszej części artykułu, interweniował wójt gminy Orla Leon Pawluczuk.
- Do tych domów wystarczyłoby ułożyć chodnik o długości 130 - 150 m - mówi. - Nie wymagałoby to nawet zmian w pozwoleniu na budowę. Jest to tak zwana mało istotna zmiana, która nie wymaga dodatkowych formalności. Koszt stosunkowo też jest niewielki.
Inną opcją jest wytyczenie na drodze przejścia dla pieszych przy tych dwóch domach. Wówczas przynajmniej kierowcy mieliby sygnał, iż przez jezdnię mogą przechodzić ludzie i może zdjęliby nogę z gazu.
Podobny problem mają mieszkający po drugiej stronie wsi - sołtys i jego sąsiedzi. Mieszkają oni na tzw. kolonii (od strony Kleszczel). Ich domy są oddalone od krajówki o jakieś kilkadziesiąt metrów, a wzdłuż krajówki do wsi mają jakieś paręset metrów.
- Nie mamy żadnego chodnika w stronę Malinnik. W dodatku na tym odcinku nie ma terenu zabudowanego, więc kierowcy nawet nie mają tu obowiązku zwalniać - opowiada sołtys. - A też mamy dzieci, które chodzą do szkoły i muszą wyjść na autobus. Przed remontem drogi przystanki autobusowe były tuż obok nas, ale przy okazji prac je zlikwidowano. Jak dopytywałem, czy zrobią nam chodnik, to usłyszałem, że nie bo nie jest to teren zabudowany. Zresztą, po drugiej stronie wsi domy są w terenie zabudowanym i też nie mają chodnika. Koło nas nie ustawiono nawet oświetlenia. A w okolicach Suchowolców lampy świecą nawet w lesie.
Sołtys domaga się więc najtańszego i najprostszego rozwiązania - dobrze oznaczonego przejścia dla pieszych, żeby dzieci i dorośli mogli nim przejść na ścieżkę rowerową i nią dotrzeć do wsi, przystanków autobusowych.
- To przecież praktycznie żaden koszt, a byłoby bezpieczniej - mówi.
Ale i na to drogowcy nie chcą się zgodzić.
Jest przecież droga przez las
- Po mojej interwencji, GDDKiA wskazało, iż mieszkańcy mogą do wsi przedłużeniem tzw. starej drogi, która wychodzi na tyłach posesji - mówi wójt Orli. - Ale to jest gruntowa droga polna, częściowo przez las.
- Po zmroku nawet dorośli niechętnie tamtędy chodzą, bo to las, ciemno, błoto - mówi sołtys. - A ja mam tam dzieci puścić? Przecież tu nawet czasem wilki się widuje.Tam często jest takie błoto, że samochodem nie przejedziesz, raczej traktorem. Dzieci musiałby chodzić w gumowcach, a później w autobusie zmieniać je na buty.
Poza tym droga przez las jest dwa razy dłuższa i ma ponad kilometr. Przez ścieżkę dzieci szły by po utwardzonej nawierzchni.
- Obu tych problemów by nie było, gdyby we wsi ścieżkę rowerową przeniesiono na drugą stronę drogi - dodaje wójt. - Ale widocznie projektanci o tym nie pomyśleli. A teraz na takie zmiany już za późno. Dobrze byłoby jednak, by przy budowie drogi uwzględnić potrzeby mieszkańców i choć drobnymi poprawkami umożliwić im korzystanie z nowej infrastruktury. Przejście dla pieszych jest takim rozwiązaniem. Przecież tu chodzi o życie i zdrowie ludzi, dzieci.
To nie koniec pewnych drogowych absurdów w Malinnikach.
Nie zapytali właściciela, tylko wykopali wielki rów
Kolejny ma na swoim polu pan Adam Golonko. W ramach odprowadzania wody z drogi krajowej, wykonawca przeciął jego pole rowem o głębokości 2 metrów i szerokości około czterech.
- Nie mieszkam w Malinnikach i nie obserwowałem prac na bieżąco - tłumaczy pan Adam, który specjalnie przyjechał na spotkanie z nami. - Rowu tego nie ma na żadnych mapach ewidencyjnych, nikt mnie nie wywłaszczył z tego fragmentu działki. W dodatku rów odciął mi dojazd do jednej z jej części. Odwoływałem się do GDDKiA i do wojewody, ale bezskutecznie. W odpowiedziach czytałem, że wszystko jest zgodnie z prawem. Ale nie ma przecież prawa, które pozwala ot tak wejść na czyjąś posesję i wykopać na jej środku rów. Rozumiem, gdyby zastosowano specustawę i mnie wywłaszczono, wypłacono jakieś odszkodowanie. Zresztą zrobiono tak z kawałkiem tej działki i na rogu ustawiono jakąś studnię, która ma odbierać wodę spływajacą z krajówki.
Słowa pana Adama potwierdza także wójt Orli.
- Rzeczywiście tego rowu formalnie tam nie było - wyjaśnia Leon Pawluczuk. - Przed przebudową drogi, pod krajówką był przepust, który przeprowadzał wodę na łąkę pana Adama i pan Adam, by woda nie rozlewała się po całym polu lub nie cofała w stronę posesji, przekopał niewielki rowik na swojej działce. Nim deszczówka z pól ściekała do kolejnego rowu i dalej do rzeki. Była to jednak tylko jego uprzejmość, a nie formalny rów melioracyjny.
- Tamten rów, a właściwie rowek, był płytki - dodaje pan Adam. - Można było przejechać przez niego ciągnikiem. Mogłem go w każdej chwili zakopać lub zaorać. A z tym nie wiem co robić. Formalnie nawet nie wiem, czy to moje, czy Generalnej Dyrekcji lub Wód Polskich? Kto ma to czyścić? Nie mam żadnego dokumentu stwierdzającego, że to nie moje.
Z ustalenia pana Adama i wójta Orli wynika, że projektanci zaplanowali ten rów jako odbiornik wody z krajówki , a Wody Polskie wydały na to pozwolenie wodnoprawne.
- Ale dalej nie wyjaśnia to sytuacji, bo dlaczego Wody Polskie decydują o terenie, który im nie podlega - denerwuje się pan Adam.
Pana Adama jako właściciela nikt o zgodę nie pytał ani o niczym nie informował.
Przy okazji tego rowu pojawiają się kolejne obawy mieszkańców. Opowiadali nam o nich wójt i Dariusz Wasiluk, radny gminy z Malinnik.
Drogi i przydrożnego rowu nie dzieli nawet szersze pobocze
- Wykonawca przy okazji przebudowy drogi krajowej przebudował także zjazd z niej do drogi gminnej - mówi wójt. - Pominę fakt, że weszli na naszą drogę bez żadnych protokołów przejęcia. Nie mogę się jednak zgodzić na to, że wzdłuż naszego zjazdu wykopano głęboki na dwa metry rów, wstawiono przepust i nie zabezpieczono tego żadnymi barierkami.
Chodzi o zjazd w sąsiedztwie działki pana Adama i rów, który łączy się z tym na jego polu.
- Droga gminna łukiem wchodzi tu w drogę krajową, pobocza praktycznie nie ma. Zaraz za asfaltem zaczyna się już skarpa rowu. Tu nawet nie trzeba dużych prędkości, jeśli kierowcę leciutko zarzuci, to wpadnie do dwumetrowego rowu wyłożonego kamieniami. To grozi śmiercią - dodaje radny Dariusz Wasiluk. - A nie ma tu nawet słupków wyznaczających krawędzie jezdni. Szczególnie teraz kiedy jest śnieg, kierowca może bardzo łatwo z niej wypaść.
- Co komu szkodziłoby wstawić tu nawet te niskie blaszane barierki - dodaje sołtys. - Wyznaczyłyby one kraniec drogi, a w razie poślizgu zatrzymały auto przed wpadnięciem do rowu.
Zaleje nas?
Nasi rozmówcy mają też obawy, że cały system odwaniania drogi zastosowany przez drogowców, może się nie sprawdzić.
- Ten przepust, który szedł pod drogą krajową w kierunku pola pana Adama, w czasie roztopów czy obfitych deszczy odbierał wodę z pół po tamtej stronie. Spływały one aż od Zaleszan, bo takie jest ukształtowanie terenu - opowiada radny Dariusz Wasiluk. - Teraz przepust ten rozebrano, rowy przy drodze odbierają tylko deszczówkę spływającą z asfaltu. Ale ta woda z pół przecież nigdzie nie zniknie. Oczywiście, jeśli zima będzie taka jak rok temu, bez śniegu i roztopów, to problemu nie będzie. Ale przecież nie zawsze wiosny będą suche. Już w tym roku mamy śnieg, wiosną mogą być ulewy i wody będzie więcej. Jeśli zacznie ściekać z pól, to rozleje się na działkach przy drodze. Możliwe, że zaleje niektóre posesje.
Jak podkreśla pogoda jest zmienna. Droga jest na lata, ostatnia wiosna była sucha.
- Kiedyś wody tej było na tyle dużo, że pod naszą drogą gminną musieliśmy ustawić dodatkową rurę, by powiększyć przepust - dodaje wójt. - Wówczas właśnie popłynęła przez pole pana Adama. W ramach przebudowy zjazdu, wykonawca rury te usunął. Projektanci wyszli z założenia, że właściciele posesji i pól powinni sami zadbać o odprowadzenie z nich wody. Ale nie usprawiedliwia to tego, że przy okazji prac drogowych zaburzono naturalny bieg tej wody.
Poza tym gromadząca się woda może ostatecznie zagrozić samej drodze i na przykład zacząć podmywać ścieżkę rowerową lub, jak ostrzegają mieszkańcy, płynąć górą i zjazdami z pól wypływać na krajówkę.
- W niektórych miejscach ścieżkę rowerową sztucznie podniesiono, tworząc dziwne nasypy, które górują nad drogą i polami - opowiada pan Darek. - Z jednej strony zatamują one wodę, z drugiej skierują ją na przecinające ją zjazdy z pól, bo te są już niżej, a zjazdami może popłynąć na drogę. Nasypy te mi, jako rolnikowi, przeszkadzają wyjeżdżać z pola, bo zasłaniają drogę i nie widzę jadących aut. A i chyba rowerzystom takie górki tworzą mało przyjemną atrakcję.
Właśnie powinny odbywać się odbiory całej przebudowanej drogi krajowej nr 66.
W piątek wysłaliśmy do rzecznika podlaskiego oddziału GDDKiA pytanie, czy uwagi mieszkańców zostaną uwzględnione. Czekamy na odpowiedź.
Zdjęcia drogi w Malinnikach (Bielsk.eu)
(bisu)