Bywało lepiej. Większość sprzedawców na bielskim rynku uważa, że jeszcze do lutego bielski rynek będzie funkcjonował na pół gwizdka. Część sprzedawców bierze urlopy, albo na jakiś czas zawiesza działalność. Robią tak m.in. sprzedawcy firanek.
Firanki zwykle się kupuje jesienią i trudno, aby obroty tym towarem trwały cały rok, zwłaszcza zimą.
O tej porze można pomyśleć o cieplejszej kurtce. Na rynek wrócili bułgarscy sprzedawcy odzieży, oferowali zimowe kurtki po 100 zł. Mówili, że to tanio. Być może. Czasem ich oferta wzbudzała zainteresowanie, choć stoisko oblężone nie było. Większość osób, jeśli potrzebowała, kupiła kurtki na początku zimy. Ewentualnie jako prezent na święta. Zresztą siarczystych mrozów nie ma, to i bardzo ciepłe kurtki nie są potrzebne.
Na rynku robi się znów międzynarodowo. Bo sprzedawca z Białorusi, w jakiś sposób wciąż swój towar przywozi.
Reguły nie ma. Na szczęście nie wszędzie tak bardzo odczuwalna jest inflacja.
Takie jabłka ciągle można kupić w cenie 2,5 - 3 zł za kilogram, gruszki są o złotówkę droższe. Widać, że mamy okres grypowy i stoiska z czosnkiem i cebulą się rozbudowały. Widać, że jest zapotrzebowanie. Ceny wędlin również od kilku tygodni kształtują się na tym samym poziomie.
Za słoik marynowanych grzybków trzeba zapłacić 15 zł. Słoik miodu 45-50 zł. Tu też wielkich zmian nie ma.
(ms)
Bielski rynek we czwartek 26 stycznia: