Człowiek wielu pasji i talentów - to określenie idealnie pasuje do Sergiusza Łukaszuka. Muzyk, nauczyciel, dyrektor menedżer, etnograf, niestrudzony miłośnik muzyki i obrzędów ludowych. Wspaniały gawędziarz, ale także utalentowany konstruktor.
Gdy zaczynał karierę dyrektora BDK, to określenia było mało popularne, ale dziś można go nazwać - menedżerem kultury. Prowadził dom kultury, organizował wiele wydarzeń kulturalnych, tworzył zespoły muzyczne. Wokół BDK skupił mnóstwo ludzi z pasją, takich jak on sam. Wcześniej był nauczycielem i dyrektorem szkoły.
Był także etnografem, bo pasjonuje się starymi obrzędami i pieśniami. Niegdyś z Mikołajem Turkowiczem i Andrzejem Dłużewskim odwiedzali podlaskie wsie i nagrywali lokalne pieśni.
CZYTAJ TEŻ:
Po przejściu na emeryturę nie zwolnił tempa. Do dziś kieruje zespołem Małanka, który zresztą sam zakładał.
Na emeryturze zaczął częściej przebywać na wsi i zajął się... konstruowaniem instrumentów.
Pierwszymi były prostsze konstrukcję. Stworzył gęśle — instrument, który często spotykał w dzieciństwie właśnie podczas śpiewania pieśni w wiejskich chatach.
Z czasem zaczął konstruować bardziej skomplikowane instrumenty. M.in. własnoręcznie stworzył całkowicie od podstaw litrę korbową, a właściwie dwie.
Pierwsza oddał wnukowi, który po dziadku i rodzicach odziedziczył talent muzyczny. Wnuk wystąpił w Brukseli. Podczas występu grał na lirze wykonanej przez dziadka. Publiczność urzekł i talent chłopca i instrument.
Pan Sergiusz zrobił sobie kolejną lirę. Spotkaliśmy go z niż w BDK, gdy szedł z tym instrumentem na próbę Małanki
- Ta wnuka jest bardziej kanciasta, ta jest bardziej zaokrąglona i w kształtach przypomina gitarę - mówi.
Opowiedział nam o tym, jak ją tworzył.
Wszyscy "bohaterowie w swoim domu" dumni ze skręcenia szafki czy biurka, po takiej opowieści pokornie spuściliby głowę.
Pan Sergiusz instrument wykonał z samodzielnie klejonych deseczek jesionowych. Wszystko precyzyjnie łączył i dopasowywał, za pomocą specjalnie również samodzielnie przygotowanych ścisków. Samodzielnie opracował system robienia otworów na klawisze. Otwory są kwadratowe, nie mógł ich po prostu wywiercić wiertłem. Robił więc wcięcia na krawędziach deseczek, a później je sklejał tak, by były otwory.
- Mogłem próbować robić otwory dłutem, ale nie wyszłyby tak równo. Znalazłem gdzieś w internecie specjalne wiertło do robienia kwadratowych otworów, ale było drogi i miałem watpliwości, czy zadziała tak, jakbym chciał, wiec wymyśliłem takie rozwiązanie - opowiada. - Wyszło przyzwoicie.
Wszystko oczywiście szlifował na gładko, by nie tylko odpowiednio brzmiało, ale i wyglądało.
Jak to w instrumencie, wszystko musie być precyzyjnie wymierzone, by wydawał on czyste dźwięki. Ważne są kształt i wielkość obudowy, ale też rozstaw klawiszy i naciąg strun.
- Każdy przycisk musi być w odpowiedniej odległości, by wydawał odpowiedni dźwięk. Wszystkie potrzebne informacje, jak zrobić konstrukcję instrumentu można było znaleźć w internecie. Tam jest wszystko. Odległości między przyciskami nie znalazłem. Ale nie odpuściłem i na to znalazłem sposób - opowiada.
Pan Sergiusz stworzył specjalną konstrukcję, na której naciągną struny i testował dźwięki przy użyciu specjalistycznego urządzenia. Tak ustalił odległości, które przeniósł na konstrukcję instrumentu.
Części do instrumentu pochodzą z różnych źródeł. Struny i ich naciąganie to części z powszechnie spotykanych instrumentów, które można kupić w specjalistycznych sklepach muzycznych, tak samo kalafonię do ich smarowania. Deseczki pochodzą z tartaku, klej do drewna - ze sklepu, różnego rodzaju klamry, śrubki i zawiasy ze sklepu metalowego. Wystarczy tylko wiedzieć, czego się chce.
Przyznam, że gdy opowiadał o szczegółach, to część rozwiązań była na tyle skomplikowana, iż trudno było zrozumieć, a on przecież je sam wymyślił i zrealizował. Opierał się przy tym na wiedzy muzycznej (jest absolwentem Akademii Muzycznej), ale też konstruktorskim zmyśle. Nie raz pewnie też stosował metodę prób i błędów. W jego opowieści wszystko to brzmi, niczym prosta czynność typu zbicie karmnika.
Wręcz zadziwiająca jest troska o każdy szczegół.
Wszystko odpowiednio zabezpieczył, klapkę, przykrywającą duszę liry pomalował specjalnym atramentem, co nadało jej ciemnej barwy, kontrastującej z jasnym kolorem jesionowych deseczek.
Lirę pan Sergiusz trzyma w specjalnym drewnianym futerale, który - a jakże - sam wykonał i wyłożył specjalnym materiałem.
Całość wygląda imponująco.
Skąd u niego takie pasja i talent?
- Odziedziczyłem to chyba po ojcu, który na wsi był taką złotą rączką. Był i zdunem i stolarzem, jak coś trzeba było zrobić lub naprawić, to wszyscy do niego przychodzili - odpowiada. - Mało tego mój syn, który jest muzykiem również niedawno zrobił kurs stolarski. Zronbił już kilka półek, a nawet prostsze instrumenty dla dzieci. Widocznie i na niego przeszły te geny.
Po przejściu na emeryturę, a zwłaszcza w czasie pandemii i związanego z nią lockdownu pan Sergiusz wyjechał z miasta i niemal cały czas spędza na wsi w rodzinnym domu. Tam właśnie pracuje w warsztacie.
- Do Bielska przyjeżdżam na próby i załatwić różne sprawy. Przy okazji na chwilę z żoną zaglądamy do mieszkania. A tak mieszkamy na wsi. Tam po prostu żyję i oddycham pełną piersią. W mieszkaniu pewnie bym się dusił, bo co miałbym w tych czterech ścianach robić? Kapcie i telewizor, to nie dla mnie... - mówi z werwą w głosie.
CZYTAJ WIĘCEJ:
(azda)