W bielskich szkołach już uczą się dzieci i młodzież z Ukrainy. Kilkunastu Ukraińców uczy się już w Białorusach, czyli II Liceum Ogólnokształcącym im. Bronisława Taraszkiewicza w Bielsku Podlaskim. Dyrektor szkoły Andrzej Stepaniuk opowiada nam, jak ich kształcenie wygląda w praktyce.
Czy w szkołach jest w ogóle miejsce dla dzieci i młodzieży z Ukrainy?
- Nasza szkoła przyjęła 14 uczniów, z tego co wiem I LO - sześciu - mówi Andrzej Stepaniuk. - To nie są liczby, których szkoły nie są w stanie przyjąć.
W całym Bielsku i okolicy liczba uchodźców stosunkowo nie jest duża. Jest ich około pół tysiąca. W skali 25-tysięcznego miasta, to nie jest liczba, która mogłaby tworzyć większe problemy organizacyjne. Dyrektor Białorusów przyznaje, że goście z Ukrainy, w jakiś sposób wyrównują zmniejszającą się liczbę uczniów wynikającą z niżu demograficznego.
Kwestią organizacyjną jest tylko rozdzielenie nowych uczniów po poszczególnych klasach.
- Zgodnie z zaleceniami ministerstwa uczniowie z Ukrainy dołączani są do istniejących klas - mówi dyrektor.
Białorusy uczniów przyjęły głównie do klasy pierwszej i trzeciej.
Już na etapie przyjmowania uczniów pojawia się pewne zamieszanie, bo system nauczania w Polsce różni się od tego na Ukrainie. A różnice te pogłębia nieznajomość lub ograniczona znajomość języka. W Ukrainie jest 9-klasowa podstawówka, a później idzie się do gimnazjum, albo do liceum.
Jak wyjaśnił nam Stepaniuk, przy przyjmowaniu ukraińskich uczniów do polskich szkół przyjęło się zasadę przeliczania liczby skończonych klas. Według tej zasady ukraińska 9 klasa, to w Polsce pierwsza klasa szkoły ponadpodstawowej. Choć zdarzają się przypadki, że uczeń 9 klasy trafia do siódmej. Wynika to z tego, że uczniowie z Ukrainy często proszą o przyjęcie w podstawówce, bo podstawówki jeszcze nie ukończyli. Tam dyrektorzy, jeśli ich przyjmują, to często do klasy siódmej, a nie ósmej. A to dlatego, by nowo przyjęci uczniowie z Ukrainy nie musieli stawać przed widmem zdawania egzaminu ósmoklasisty.
- W naszej szkole uczniów z 9 klasy ukraińskiej przyjmujemy do pierwszej. Starszych uczniów maksymalnie do trzeciej. W obu przypadkach, w najbliższym czasie nie bedą musieli mierzyć się z ważniejszym egzaminem - mówi Stepaniuk.
Uchodźcy nie przechodzą też żadnych egzaminów wstępnych. Nie muszą nawet przedstawiać świadectw. Przyjmowani są na podstawie deklaracji samego ucznia i jego rodzica, najczęściej mamy.
- Przyjmując uczniów nie sprawdzamy ich świadectw, ani też ich nie egzaminujemy - przyznaje Stepaniuk. - Świadectw nie wymagamy, bo często ich po prostu nie mają. Są u nas osoby, które są prawdziwymi uchodźcami. Na opuszczenie domu zdecydowały się z dnia na dzień, a czasem z godziny na godzinę, bo na ich miasta spadały bomby. Przyjechały do nas tak jak stały, zabierając najpotrzebniejsze rzeczy lub nawet z jedną torbą w ręku. Świadectwa szkolne wśród tych najpotrzebniejszych rzeczy nie zawsze się znalazły. Zresztą wiele osób zkładała, że całe to szaleństwo nie potrwa długo i szybko wrócą. Nie spodziewali się, że ich dzieci będą chodziły do szkoły w Polsce. Nie egzaminujemy przyjmowanych uczniów z kilku powodów. Po pierwsze nie chcemy ich na dzień dobry stresować, po drugie nie mamy takich możliwości, bo szczególnie na początku istnieje bariera językowa. Trudno kogoś egzaminować w sytuacji, gdy egzaminujący i egzaminowany mówią różnymi językami. Oczywiście jesteśmy w stanie się porozumieć, czy po polsku, czy po rosyjsku, czy też nasza "gaworką" - ta sprawdza się najlepiej. Ale na tym poziomie komunikacji nie da się przeprowadzić egzaminu. Po trzecie, egzaminowanie uchodźców niewiele zmienia. Uczniów musimy przyjąć. I bez egzaminów wiemy, że zakres wiedzy mają inny niż nasi uczniowie, bo często uczyli się innych przedmiotów. Polskiego nie mieli w ogóle, naszych lektur nie przerabiali. Matematyka jest wszędzie taka sama, ale kolejność nauczania poszczególnych zagadnień jest inna. Nauczyciele mi przekazują, iż uczniowie z Ukrainy na lekcjach mówią, iż nauczane tematy już przerabiali a z drugiej strony nie przerabiali tego, co wcześniej mieli uczniowie naszej klasy.
Jak więc wygląda nauczanie uchodźców?
- Podczas niedawnej zdalnej konferencji z udziałem dyrektorów szkół, przedstawicieli kuratorium i wiceministra Dariusza Piontkowskiego usłyszałem, że nie ma mowy o zmianie polskiego programu nauczania. Lekcje prowadzimy więc według dotychczasowego programu - opisuje Stepaniuk. - Na stronie ministerstwa jest opublikowany ukraiński program nauczania. Ale nie wiele to zmienia, uczniowie z Ukriany i tak wchodzą w nasz system. Tym bardziej egzaminowanie uczniów z Ukrainy nic w tym przypadku nie wnosi. Określenie poziomu ich wiedzy nic nie zmienia, bo nie jesteśmy w stania dostosować do nich nauczania. Jesteśmy przede wszystkim zobowiązani nauczać polskich uczniów według przyjętego programu. Jak to wygląda w praktyce? Uczniowie z Ukrainy chodzą na lekcje z innymi. Uczestniczą w nich w zależności od swoich umiejętności i zdolności komunikacji. Nauczyciele lekcje prowadzą po polsku, ale starają się podchodzić do uchodźców indywidualnie i w miarę możliwości tłumaczą im pewne zagadnienia. Z informacji zwrotnej, która do mnie trafia wynika, że uczniowie, którzy trafili do nas wcześniej już się trochę zintegrowali i przejawiają aktywność, zgałaszają się do odpowiedzi. Choć trzeba pamiętać, że to też kwestia indywidualnych predyspozycji. Jak wszędzie są uczniowie lepsi i gorsi, mniej lub bardziej aktywni.
Jak wychodzi komunikacja Ukraińców z nauczycielami i innymi uczniami?
- Większość naszych nauczycieli porozumiewa się z nimi po polsku, rosyjsku lub naszą gaworką. Szczególnie gaworka się sprawdza, bo wiele słów jest zrozumiałych dla obu stron - wyjaśnia dyrektor. - Co ciekawe, na przerwach uczniowie z gośćmi z Ukrainy rozmawiają często... po angielsku (bo jedni i drudzy tego języka się uczyli) czasem gawroką, a czego nie potrafią powiedzieć słowami, pokazują na migi. Używają też translatorów w komórkach. Technika okazuje się tu przydatna.
Co z nauką języka białoruskiego i polskiego?
- Uczniowie z Ukrainy nie uczą się białoruskiego - wyjaśnia Stepaniuk. - Nie miałoby to sensu. To język mniejszości narodowej. A oni nie są mniejszością narodową, tylko typowymi uchodźcami z Ukrainy. Białoruski jest dla nich językiem obcym, który w ich sytuacji na niewiele się przydaje. Nauczanie go byłoby jedynie dodatkowym obciążeniem. W czasie lekcji białoruskiego uchodźcy mają dodatkowe lekcje polskiego. Prowadzi je pani bibliotekarka. Szczęśliwie się złożyło, że ma do tego uprawnienia, więc udało się to zgrać. Dodatkowe zajęcia mają też podczas religii, bo wszyscy uczniowie z Ukrainy, zadeklarowali, że nie będą uczęszczać na lekcje religii. Te dodatkowe lekcje mają ułatwić im podstawową komunikację w szkole i codziennych sytuacjach poza szkołą. Oczywiście Ukraińcy, jak wszyscy inni uczniowie uczęszczają też lekcje języka polskiego wynikające z programu nauczania.
Dyrektor dodał, że nauczanie młodzieży z Ukrainy II LO przećwiczyło jeszcze przed wojną. Na początku tego roku szkolnego do szkoły trafiła Ukrainka, której rodzice zaczęli pracę w jednej z bielskich firm. (Ich pojawienie się nie związane było z sytuacją w Ukrainie). Jej także organizowano dodatkowe lekcje polskiego, teraz dołączyli do niej uchodźcy.
Język ukraiński w białoruskim liceum nie będzie nauczany nawet dla uchodźców...
- Nie mamy podstaw prawnych, by takiego języka nauczać - podkreśla Andrzej Stepaniuk. - Język białoruski w naszej szkole nauczany jest nie jako język obcy, tylko jako język mniejszości narodowej i tak go wpisujemy w świadectwach. Językami obcymi są angielski i rosyjski. Ukraiński teoretycznie moglibyśmy nauczać. Tylko w jakiej formule i jaki miałoby to sens? Dla uchodźców z Ukrainy ukraiński nie jest językiem ani mniejszości narodowej, ani obcym. To ich język ojczysty. Problemem byłby nawet sam poziom nauczania. W Polsce nie ma zbyt wielu nauczycieli języka ukraińskiego, którzy potrafiliby nauczać Ukraińców na poziomie szkoły średniej. Mamy głównie nauczycieli, którzy są w stanie prowadzić naukę ukraińskiego, ale dla osób, które nie znają tego języka lub znają go słabo. W przypadku uchodźców ukraiński jest ich podstawowym językiem, w szkole omawiali ukraińską literaturę. Organizowane przez nas lekcje raczej nie byłyby w stanie ich wiedzy językowej rozwinąć. A obecnie bardziej potrzebują oni nauki języka polskiego.
A jak będzie wyglądało wystawianie ocen dla uczniów z Ukrainy
- To ważne pytanie, które często zadają mi nauczyciele - przyznaje Stepaniuk. - Tak naprawdę nie mamy podstaw do oceny tych uczniów. Pojawili się oni w trakcie roku szkolnego, jedni niedługo po wybuchu wojny, inni całkiem niedawno. Z jednymi komunikacja jest łatwiejsza, z drugimi ciężko się porozumieć. Trudno ocenić ich wiedzę. Na konsultacjach na poziomie kuratorium, ministerstwa ustalono, by nie stawiać ocen negatywnych. Oczywiście nie będziemy ich stawiać, ale jaką skalę obrać przy wystawianiu ocen pozytywnych. Mają to być 3, 4 czy 5. Na jednych przedmiotach jest łatwiej - wiedza z matematyki, chemii, fizyki jest uniwersalna niezależnie od kraju, ale polski, czy historia? Może będzie to nieco przesadne określenie, ale oceny wystawiane będą z sufitu. Nie mamy innego wyboru.
W tej sytuacji nie ma chyba dobrych rozwiązań...
- Jest to wyjątkowa sytuacja, z jaką nasze pokolenie się jeszcze nie spotykało i jakiej nikt nie przewidział, dletego musimy przyjąć doraźne rozwiązania na poziomie kraju i szkoły - przyznaje dyrektor. - Zresztą nie wiemy, co dalej. Nie wiemy, czy ta nasza kwalifikacja i oceny będą miały na przyszłość jakieś znaczenie. Mamy kilku uczniów, którzy równolegle z nauką w naszym liceum, uczą się też zdalnie w szkole ukraińskiej. Dwa dni w tygodniu nie przychodzą do nas na lekcje, tylko biorą udział w ukraińskich lekcjach online. Oni prawdopodobnie będą kwalifikowani podwójnie i u nas, i w swoim kraju. Co dalej? Nie wiem. To wszystko zależy o tego jak długo szaleniec w bunkrze będzie chciał atakować suwerenny kraj. Rozmawiając z ukraińskimi uczniami i rodzicami słyszę od nich, że chcieliby jak najszybciej wrócić do domu. Gdyby ich zamierzenia się spełniły i w ciągu najbliższych miesięcy wyjechali, pewnie będą kończyć edukację w swoim kraju i wystawiane przez nas oceny do niczego im się nie przydadzą. Jest jednak prawdopodobieństwo, że wojna jeszcze potrwa i będą kontynuować naukę u nas. Naszym zadaniem jest im to umożliwić.
Ale jak to zrobić? Jak można wdrożyć uchodźców do polskiego sytemu edukacji. Powstaną klasy ukraińskie?
- To już są decyzje na poziomie ministerstwa i rządu. Nie mam na nie wpływu - podkreśla Stepaniuk.
Poprosiliśmy jednak go, jako doświadczonego pedagoga, o opinie i wskazanie możliwych rozwiązań
- Fizycznie przyjęcie do polskich szkół uchodźców z Ukrainy nie jest problemem, bo miejsc w szkołach nie brakuje. Pomijam sytuacje szkół w miastach, gdzie uchodźców jest najwięcej - mówi. - W przypadku naszego liceum, tych 14 uczniów, których przyjęliśmy nie stanowi problemu, możemy przyjąć kolejnych. Kiedyś przecież liczba uczniów była znacznie większa. Pozostają jednak kwestie organizacyjne. Na początku roku szkolnego tworzyliśmy oddziały na podstawie liczby przyjętych uczniów. Istniejących klas nie możemy zwiększać w nieskończoność, bo grupy będą zbyt liczne. 14 uczniów rozdzieliliśmy bez problemu, przy 30 musielibyśmy tworzyć dodatkowe oddziały. Czy tworzenie klas złożonych z samych uchodźców to dobre rozwiązanie? Nie jestem w stanie powiedzieć jednoznacznie tak lub nie. Z jednej strony jest to pewna stygmatyzacja. Uchodźcy zamiast się integrować z rówieśnikami z Polski i wdrażać do naszego systemu nauczania, będą izolowani. Proces ich nauczanie będzie szedł jakby obok polskiego. Z drugiej strony, będą mieli dostosowany poziom nauczania i wiedzę przekazywaną w przystępny dla nich sposób. Nie oszukujmy się, z lekcji, na której nauczyciel mówi po polsku, Ukrainiec nie znający polskiego niewiele wyniesie, a trudno wymagać od nauczyciela, by zostawił 20 uczniów polskich i tłumaczył wszystko jednemu czy kilkorgu uczniów z Ukrainy. Nauczyciele próbują znaleźć złoty środek, ale zawsze jedno jest kosztem drugiego. Z pewnością dobrym pomysłem jest stworzenie oddziałów przygotowawczych, do których w pierwszej kolejności trafialiby Ukraińcy. Taka klasa zerowa pozwalałaby przygotować ich do nauki w polskiej szkole oraz ulokować ich na odpowiednim poziomie nauczania.
Dyrektor zwraca uwagę na jeszcze jeden problem, który zaczął już się pojawiać w Bielsku i jego szkole.
- Przyjmując uczniów z Ukrainy nie wiemy jak długo zostaną w naszej szkole - mówi. - Oni i ich rodzice też nie wiedzą. I nie chodzi tylko o nieprzewidywalność działań wojennych. Z 14 uczniów, których przyjęliśmy zostało 11. Kilku zrezygnowało z dalszej nauki, bo ich rodzina musiała opuścić nasze miasto. Powodem było to, że właściciele domu, którzy ich w odruchu dobrego serca przyjęli, po miesiącu stwierdzili, że dłużej nie mogą u nich mieszkać. Nasi uczniowie ich rodziny znaleźli nowy dach nad głową i nawet pracę, ale w Łodzi. Wyjechali więc do Łodzi. To zjawisko jest powszechne. Większość uchodźców w Bielsku i okolicy, podobnie jak w wielu innych miejscowościach mieszka w domach prywatnych. NIe ma w tym nic złego, ale naturalnym jest, ze z czasem taka sytuacja męczy. W domach i mieszkaniach, w których uchodźcy zostali przyjęci nie zawsze są warunki do tego , by mieszkali w nich miesiącami czy latami. To z kolei wymusza migrację w ramach naszego kraju lub nawet poza jego granicę. Na to nakłada się naturalna chęć powrotu uchodźców do domu. Jedni już chcą wracać, bo są z zachodniej Ukrainy, a front przeniósł się na wschód. Inni czekają na koniec wojny. A nie wiemy, jak długo ona potrwa i czy jeśli już się skończy, to ci ludzie będą mieli gdzie wracać. Mamy uczniów z Mariupola. Tam praktycznie nic nie zostało. Kijów też jest zbombardowany. Nie wiemy, czy nie czekają nas kolejne fale uchodźców. Sytuacja ta jest szalenie trudna dla tych ludzi, którym wojna odbiera wszystko. Jej nieprzewidywalność utrudnia również zaplanowanie i organizację procesu kształcenia. Tak naprawdę nie wiem, czy i ilu moich uczniów z Ukrainy wyjedzie. Nie potrafię też przewidzieć czy i ilu może przyjechać w najbliższym czasie. Trudno nawet zaplanować liczbę tworzonych oddziałów i klas.
Bielsk wydaje się dobrym miejscem dla przyjęcia uchodźców, bo jest tu spore zapotrzebowanie na pracowników. Co prawda głownie mamy firmy budowlane, a wśród uchodźców przeważają kobiety z dziećmi, które raczej nie są typową kadrą budowlaną, ale mamy także sklepy, magazyny, Suempol. Z drugiej strony to małe miasto, w dodatku blisko granicy, które nie jest typowym celem migracji uchodźców z Ukrainy.
(azda)