Leon Tarasewicz to uznany malarz mający w dorobku wystawy w różnych zakątkach świata. Poza tym wykładowca ASP, hodowca kur ozdobnych i działacz mniejszości białoruskiej w Polsce, a także doskonały gawędziarz. Dlatego na spotkanie z artystą we wtorek 7 listopada do Miejskiej Biblioteki Publicznej przyszło dość liczne grono osób. Pretekstem była książka (wywiad rzeka z Leonem Tarasewiczem) autorstwa Małgorzaty Czyńskiej - „Nie opuszczam rąk”, wydanej przez wydawnictwo Czarne.
Artysta opowiadał m.in. o swojej białoruskiej tożsamości, skomplikowanych stosunkach Białorusinów z Polakami, o fascynacji naturą i zwierzętami, zwłaszcza kurami, które hoduje. Artysta i jego kury mieszkają w Waliłach, gdzie w budynku po byłej szkole Tarasewicz urządził sobie pracownię i mieszkanie.
Urodzony w 1957 roku malarz wspominał czasy studenckie i wojsko, ale dużo też mówił o sztuce, której podporządkował swoje życie. Tarasewicz mówił m. in. o swojej znajomości z prof. Jerzym Nowosielskim, który miał duży wpływ na jego postrzeganie sztuki, czy z wykładowcą prof. Tadeuszem Dominikiem.
Sporo też poświęcił swoim relacjom ze stolicą województwa z Białymstokiem, które były dosyć skomplikowane i nie zabrakło na ten temat ciekawych przemyśleń.
- Zawsze uznawałem Białystok za miasto tranzytowe - mówił.
Artysta o stolicy województwa nie ma najlepszego zdania, jest to miasto, któremu brakuje tego czegoś, co można określić kulturą miejską. Zauważył to już w dzieciństwie...
- Z zabytkami też był kłopot. Jako dziecko ze wsi zaszedłem z mamą do pałacu Branickich. Poczułem rozczarowanie, u nas w cerkwi w Gródku było ciekawiej - opowiadał Leon Tarasewicz - Kosmopolityzm świata bogatych fabrykantów Białegostoku, ta mieszanka, gdzie obok Polaków żyli Żydzi, Rosjanie, Niemcy, Ormianie odszedł wraz z wojną. Praktycznie w Białymstoku nie ma rdzennych mieszkańców, (może zostało jakieś 12-13 rodzin z wyliczeń byłego dyrektora Muzeum Podlaskiego Andrzeja Lechowskiego). Po wojnie zjechali ludzie ze wsi, z okolic Suchowoli, Dąbrowy, Moniek, Hajnówki, Bielska, Gródka i przywieźli kulturę wiejską. Białystok opanowali chłoporobotnicy, inteligencji tu było jak na lekarstwo. Jedyną osobą, z którą się trochę zaprzyjaźniłem, był fotograf Grzegorz Dąbrowski, ale on mieszkał trochę w Nowym Jorku. Kulturę miejską nie tak łatwo wytworzyć. Potrzeba iskry intelektualnej. Teatr czy galeria w Białymstoku to są podmioty administracji centralnej, struktury państwowe. Galerie powstają wtedy, gdy potrzebna jest sztuka. Dla mnie Galeria Arsenał odgrywa trochę rolę galerii kolonialnej - przywozi do Białegostoku najlepsze rzeczy, które są w Polsce i za granicą, ale o tutejszych artystów nie dba (inaczej jest w Lublinie, gdzie wokół galerii wytworzyła się miejscowa grupa artystyczna). Dzięki niej (Galerii Arsenał ) Białystok zyskał bardzo dobrą pozycję na mapie kulturalnej Polski. Jako grupa artystów od paru lat prowadzimy Galerię Krynki, bo jest nam potrzebna, a taka Galeria Arsenał niekoniecznie, bo to, co sprowadza, zdążyliśmy już zobaczyć w innych miejscach.
Artysta też opowiadał o swoich codziennych relacjach z mieszkańcami wsi, których jest sąsiadem.
- Często mnie pytają dziennikarze, co sąsiedzi na wsi sądzą, czy są dumni i inne tego typu bzdury - przyznał gość biblioteki. - Sztuką zawsze zajmować się będą elity intelektualne. Niepotrzebnie żądamy, aby wszyscy zrozumieli sztukę. Tymczasem robotnik i chłop nie potrzebuje sztuki. Sztuka to zaprzeczenie: najpierw musisz zniszczyć, stanąć przeciwko uznanym wartościom, aby zrobić miejsce na nowe. A ciężko pracujący robotnik czy rolnik potrzebuje rozrywki, a nie sztuki wysokiej. Nie można takiego człowieka przymuszać do zrozumienia Ulissesa czy muzyki Pendereckiego. Za dyskusję z rolnikiem o sztuce można dostać w mordę.
Tarasewicz chętnie mówił również o swoich artystycznych inspiracjach twórczością innych artystów. Nigdy nie krył też swojej fascynacji twórczością Jerzego Nowosielskiego.
- Nowosielski był dla mnie punktem odniesienia, jedną z kilku osób, dzięki którym przetrwałem, nie utraciłem sensu pracy, dowodem na istnienie świata duchowego - przyznał. - To prawdziwy artysta, a artystów jest niewielu. Jeździłem do niego do Krakowa. Z Jerzym Nowosielskim nigdy nie rozmawiałem stricte o malarstwie. Jeśli już, to mimochodem. Mówiło się o historii, historii sztuki, psychologii, wierze. Wystarczyło mi raz na pół roku pojechać do niego, aby znowu mieć powód do malowania. Jego realizacje dla Cerkwi były odrzucane (choć nie wszystkie): bo niezrozumiałe, bo zbyt nowoczesne, albo zbyt prymitywne i dalekie od ikony.
Jak podkreślał, powodem odrzucenia twórczości Nowosielskiego byli niezadowolenie wiernych lub niezadowolony proboszcz.
- Pół wieku temu w Orzeszkowie pod Hajnówką odrzucono ikonostas Nowosielskiego, gdyż miejscowi uznali, że jest zbyt kolorowy i katolicki. Dziś stoi w cerkwi przy ul. Szpitalnej w Krakowie, ale tylko w dolnej sali. To barbarzyństwo, że jeszcze nie tak dawno zniszczono tak zwaną czarną kaplicę Św. Borysa i Gleba, zaprojektowaną przez Jerzego Nowosielskiego i z jego ikonami. Zlikwidowano ją, bo kapituła metropolitalna na Wawelu jako właściciel kamienicy wolała zrobić tam biura z okazji Światowych Dni Młodzieży. Wyznawcy potrzebują realistycznego obrazowania, bo taki jest ludyczny odbiór religii. Ale sztuka współczesna potrzebuje nowych dróg, a Jerzy ich poszukiwał - dodał Tarasewicz.
Tematy te poruszone są także w książce autorstwa Małgorzaty Czyńskiej, która jest właściwie wywiadem rzeką z mistrzem. Sama książka też ma jeszcze kilka dodatkowych zalet: twardą okładkę i jest stosunkowo niedroga, kosztuje 26 złotych.
CZYTAJ WIĘCEJ:
(ms)
Leon Tarasewicz i Małgorzata Czyńska w MBP w Bielsku Podlaskim: