Słoneczny, choć chłodny dzień skłonił wielu bielszczan do spaceru na bielski bazar. Wprawdzie - jak narzekali niektórzy - głównie po to, aby pooglądać towar, ale kilka transakcji też się odbyło. Pojawiło się też nowe stoisko z domowymi wypiekami.
Do Wszystkich Świętych jeszcze trochę czasu, ale co bardziej zapobiegliwi rozglądają się za sztucznymi kwiatami. Tych dzisiaj na rynku nie było wiele, zaś chętni na ich zakup byli. Jeden ze sprzedawców wprowadził ceny dosłownie umowne. Stojąc przy wiązankach kwiatów podawał pytającym różne ceny, w zależności od tego jaki miał humor, po pół godzinie ceny były całkiem inne. Jakie stosował kryteria - nie wiadomo. Fakt, że w krajach arabskich, np. Egipcie jest to dosyć stosowana praktyka. W sklepiku cen nie ma, a sprzedawca taksuje kupującego, na ile go stać. Oczywiście, w myśl kultury arabskiej, to tylko zaczepka, powód do dłuższych negocjacji, w których kupcy się lubują. A ostateczna cena zwykle jest niższa, niż wyjściowa, ale zwykle obie strony wychodzą z takiej transakcji zadowolone, nie licząc wypitej kawy czy herbaty.
Na bielskim rynku może niekoniecznie o to chodziło. Sprzedawca zdecydowanie nie wyglądał na przedstawiciela kraju arabskiego, ani nawet na mieszkańca Kaukazu. Może nie był miejscowy, ale raczej z terenów Polski, bo nie dało się wyczuć obcego akcentu.
(ms)
Rynek w Bielsku Podlaskim: