Widzowie serialu „Rolnicy. Podlasie” tłumnie przyjeżdżają do Plutycz spotkać się z bohaterami produkcji. Mieszkańcy mają dość tej sytuacji.
Ze spokojnej, podlaskiej wsi Plutycze zmieniają się w centrum wycieczkowe. Szczególnie w weekendy jest tu bardzo dużo osób. Mieszkańcy narzekają, bo nie mogą spokojnie funkcjonować. Na dłuższą metę jest to nie do zniesienia. Nikt nie chce wypowiadać się oficjalnie, żeby nie spotkały ich przykrości ze strony bohaterów serialu „Rolnicy. Podlasie”, ale też ich fanów.
- Przyjeżdżają tłumnie, nawet autokarami - opowiada jeden z sąsiadów Gienka i Andrzeja. - Nie raz są wulgarni, gdy zwróci się im uwagę. Przestaliśmy więc reagować.
Do Plutycz często przyjeżdża policja. Co więcej - nagrania z niektórych interwencji trafiają do internetu, a widzowie serialu są wtedy oburzeni. Mieszkańcy jednak mają inne zdanie.
- Policja bez racji nie przyjeżdża, nie skuwa ludzi bez podstawy - mówi nasz rozmówca. - A tu co chwila coś się wydarza.
Najczęściej powodem interwencji jest zbyt wiele osób. Gromadzą się na podwórku sławnych rolników, na ulicy przed ich domem. Bez maseczek, bez zachowanego dystansu. Największym problemem jest jednak alkohol. Piją bohaterowie serialu, ale też i odwiedzający ich ludzie.
- Odkąd rozpoczął się serial „Rolnicy. Podlasie” nie widziałem Gienka trzeźwego - mówi jeden z mieszkańców Plutycz. - Może nie jest agresywny na tyle, żeby zrobić komuś krzywdę, ale jest wulgarny, awanturuje się. Uważa, że wszyscy zazdroszczą im popularności i pieniędzy. Jakich? Podobno dostają po 200 zł za odcinek. Co to za pieniądze!
Sąsiedzi podkreślają, że rolnicy zrobili się bardzo roszczeniowi, chcą wszystko za darmo, nie muszą nic robić, bo inni powinni robić za nich. Częściowo się udaje, bo fani nie szczędzą prezentów, a szczególnie alkoholu.
Ostatnio do wsi przyjechali widzowie z Karpacza. Kilka minut po godzinie 3 w nocy zaczęli grać na harmonii i śpiewać na ulicy. Takie imprezy trwają przez cały weekend. Mieszkańcy Plutycz mają dość.
- Czujemy się jak w zoo. Jako mieszkańcy jesteśmy wykończeni - mówią. - Najgorsze jest to, że nie widać rozwiązania z tej sytuacji.
(mb)