Nawet racjonalnie myślący ludzie zdają sobie sprawę, że przyszło nam żyć w nienormalnej rzeczywistości i nie dotyczy to tylko zwolenników tzw. teorii spiskowych. Na bielskim rynku jednak dziś było prawie normalnie.
Słońce świeci, ale jest dosyć chłodno. Wracają kupcy spoza miasta. Coraz więcej stoisk rozkłada się od Mickiewicza aż po ulicę Poświętną. Gdyby nie maski, które musimy nosić, można by powiedzieć, że to zwykły handlowy czwartek.
Narzekających w sumie trochę mniej, ktoś coś kupuje, a ktoś inny sprzedaje. Jednym słowem - jest ruch w interesie. Rolnicy z pobliskich miejscowości, którzy zwykle w czwartek sprzedają przede wszystkim jajka, grzyby teraz suszone albo w słoikach, też nie narzekają. Mają swoich klientów. Głównym tematem dzisiejszych rozmów jest bankructwo Bielmleku. Wiele osób żałuje upadku tego zakładu, nie zostawiając suchej nitki na prezesie i podporządkowanej mu radzie nadzorczej, ale też wiele osób martwi się o swoich krewnych, którzy byli udziałowcami spółdzielni. Padają pytania, czy im teraz komornik nie wejdzie na majątek.
Sprzedawca wędlin swojego wyrobu spod Ełku dzisiaj oprócz smacznej jak zwykle kiełbasy miał również boczek w puszce. Poinformował jednak, że to opakowanie zastępcze, ponieważ czeka na własne etykiety. Pyszne cynamonki zeszły już przed godz. 9.00, zostały tylko pączki. Na stoisku z regionalnym pieczywem pojawił się za to nowy chleb gatunek chleba orkiszowego. Nie jest tani, nieco ponad 4 zł za około 500 gramowy bochenek, ale ponoć smaczny. Są też ciasta i inne wypieki. Jednym słowem - rynek działa prawie normalnie i jest to jakiś punkt zaczepienia w tym zwariowanym świecie.
(ms)