Doktor Emil Kalinowski z Uniwersytetu Warszawskiego opisał również mało lub zgoła wcale nieznane dzieje wojenne ziemi bielskiej w pierwszych latach powstania Chmielnickiego. Artykuł "Strachy na Lachy" pokazuje wiele problemów, z jakimi borykali się ówcześni mieszkańcy wielonarodowego Podlasia.
Niedostatki prawa, ułomność systemu politycznego, administracji, skarbowości i wojskowości wpływały demoralizująco na całe społeczeństwo, a lata, w których toczono wojny, niewiele różniły się od lat pokojowych. Koloryt ziemi bielskiej polegał na tym, że mając całe rzesze drobnej szlachty szeroką ławą rozpartej od granic Mazowsza, posiadała również rozległe kompleksy królewszczyzn na północy i wschodzie, z liczną ludnością poddańczą, etnicznie głównie ruską. Jej faktyczną stolicą, miejscem sądów i sejmików, był otoczony drobnoszlacheckim mrowiem Brańsk, nie zaś położony pośród „Rusi” Bielsk.
Rok 1647 - jak podaje Kalinowski - na Podlasiu nie różnił się specjalnie od poprzednich, chociaż liczba zanotowanych sporów i aktów przemocy mogłaby wprowadzić w osłupienie. W 1647 r. wydano co najmniej 148 wyroków banicji i 29 infamii.
Oto gdy szlachta bielska odbywała w zwyczajowym miejscu i czasie, tj. w poniedziałek przewodni (22 kwietnia) pod Surażem popis pospolitego ruszenia, czyli tzw. „okazowanie”, trzech krewniaków Sudków Wilczewskich przybyło tam dla jakiejś prywaty i wszczęło tumult. Tak przynajmniej twierdził Mikołaj Skaszewski, chorąży (od 1643 r.) i dowódca bielskiego pospolitego ruszenia. Salomonowy wyrok sądu grodzkiego brańskiego, nie chcącego może narazić się żadnej stronie, był taki, że obie ochoczo apelowały do Lublina. Pewne aspekty tej sprawy — rzeczony tumult, podrobienie kwitów popisowych, wreszcie: szpetne zwymyślanie Skaszewskiego podczas kolejnych posiedzeń trybunału przez jednego z pozwanych — mogły mieć fatalny wpływ na autorytet chorążego pośród niesfornej szlachty.
Szlachta ziemi bielskiej na przełomie lat 1647–1648 żyła jednak głównie awanturami związanymi ze zmianami na dwóch ważnych stanowiskach: pisarza ziemskiego (1646) i podkomorzego (1648). Pierwsze z nich po śmierci Pawła Ferdynanda Szczawińskiego objął Krzysztof Żelski, a stwierdziwszy, że księgi ziemskie trzymano dotychczas w wielkim nieładzie, rozpoczął energiczną kampanię na rzecz ich inwentaryzacji i „rewizji”. Lecz i tutaj nie obyło się bez perturbacji; doszło nawet do kradzieży zdeponowanych w kościele brańskim ksiąg. Jednak dzięki uporowi Żelskiego sporządzone, a dzięki odpisom Ignacego Kapicy Milewskiego zachowane rejestry akt ziemi bielskiej dotrwały szczęśliwie do współczesności. Nie mniejsze emocje budziła na początku 1648 r. elekcja podkomorzego, którym został podczaszy ziemi bielskiej Stanisław Lewicki.
Na początku czerwca (1648 r.) zaczęły trafiać na Podlasie pierwsze, przesadzone nawet, wieści o bezprzykładnej klęsce w bitwie pod Korsuniem, która zbiegła się w czasie ze zgonem króla Władysława IV. Wojewoda Stanisław Niemiera wysłał do podlaskiego rycerstwa utrzymany w dramatycznym tonie uniwersał datowany 6 czerwca z Niemierowa (trafił do Brańska dwa dni później), gdzie pisał m.in.:
Wojsko wszytko, które było na Ukrainie zniesiono jest przez Kozaki z Tatarami i hetmani koronni obadwa polegli, a Ukraina wszytka poddała się Tatarom z Kozakami i przyłączyła się do niech; idą zagonami w Polskie znosząc wszytkie stany szlacheckie. Z powinności tedy mojej wojewodzej ostrzegam i daję znać Wm. M. M. Panom, prosząc przez Miłosierdzie Boże, abyście o tym wiedząc raczyli się gotować jako na gwałt, zabiegając takiemu wielkiemu niebezpieczeństwu swemu.
Stanisław Niemiera informował również o zwołaniu sejmiku wojewódzkiego do Drohiczyna na 18 czerwca, co kazał ogłosić szlachcie po parafiach.
Rycerstwo, dygnitarze i urzędnicy ziemi bielskiej zebrali się w brańskiej farze 15 czerwca 1648 roku „strwożeni i poruszeni w tak ciężkim razie”. Zgromadzenie, któremu marszałkował chorąży Skaszewski,a zwołał starosta brański Franciszek Jan Leśniowolski uchwaliło wystawienie dwóch stukonnych rot kozackich. Rotmistrzami obrano Hieronima Koryckiego i Achacego Turobojskiego.
Niezależnie od tego polecono szlachcie szykować się do "okazowania" pospolitego ruszenia pod Surażem, którego termin miał ustalić następny sejmik. Szczególny nacisk kładziono na dyscyplinę, za wszelką cenę chciano uniknąć uciążliwych dla mieszkańców stacji żołnierskich. Z tej przyczyny na miejsce rekrutacji chorągwi wyznaczono kompleksy królewszczyzn: jednej w dobrach knyszyńsko–goniądzkich, drugiej wokół Bielska i Kleszczel.
W kwestii podatków natomiast najwięcej uwagi poświęcono sakiewkom miejscowych Żydów wraz z ich chrześcijańskimi sługami oraz generalnie kupców i rozmaitych handlarzy. W razie pokazania się „kup swawolnych” szlachta poprzysięgła gromić takowe, zjeżdżając się zbrojnie do boku swoich urzędników. Może pod wpływem doniesień z Ukrainy zastrzeżono również, aby słudzy i czeladź nie opuszczali swych panów przed zakończeniem bezkrólewia. Tegoż dnia, którego obradował brański zjazd, prymas Łubieński wyznaczył Stanisława Jabłonowskiego rotmistrzem wybranieckim z Podlasia.
Sejmik przed konwokacją odbył się w ustanowionym przez prymasa terminie, tj. 25 czerwca 1648 roku. Oprócz posłów na konwokację (6), wybrano również sędziów kapturowych (22) na czas bezkrólewia. Postanowiono, że popis pospolitaków odbędzie się tydzień po najbliższym sejmiku relacyjnym; zwolniono zeń tych, którzy zaciągnęli się do chorągwi powiatowych. Składały się one bowiem w większości ze szlachty okolicznych ziem podlaskich, a także z sąsiedniego powiatu grodzieńskiego i zapewne z bliskiego Mazowsza. Uchwalono zebranie 2 zł z każdej włóki „(oprócz wybrańskich)” na prowiant żołnierzom, by ulżyć mieszkańcom dóbr królewskich. Najciekawszy jednak zapis, powtórzony także w instrukcji, następował nieco dalej:
Najduje się w ziemi naszej pewna konspiracja Rusi między nami mieszkającej [ze] zdrajcami rebelizantami, którzy nie pomniąc na Boga, sumnienia swe,Ojczyznę,
sacra et charissima pignora i cieszą się z klęski nieopłakanej wojska kwarcianego, i nervos nieprzyjacielom posyłają, szpiegów jednych ślą, drugich przechowywują, czego i koniękturami, i innemi sposobami doszliśmy. Tedy i na to circumspecti będąc, słowy szlacheckiemi obowięzujemy się mieć takich prorebellibus et hostibus patriae i za dalszym odwarciem zdrady takiem folgowaćnie mamy.
Zdrajcom groziła kara śmierci i konfiskata majątku, co tyczyło się zarówno plebejuszy, jak i szlachetnie urodzonych. Być może więc obawiano się przyłączenia do rebelii tutejszej szlachty ruskiej, mając tego przykłady na terenach już objętych powstaniem. Do instrukcji danej posłom, prócz tego punktu, włożono m.in. relację z działań na rzecz obrony, prośbę do Wielkiego Księstwa Litewskiego o posiłki, a także podziękowania dla dygnitarzy koronnych i wodzów, zwłaszcza wojewodów: ruskiego kniazia Jaremy Wiśniowieckiego oraz kijowskiego Samuela Tyszkiewicza.
Wszystkie ziemie podlaskie mianowały pułkownikiem nad swymi ludźmi starostę łomżyńskiego Hieronima Radziejowskiego. Ziemia drohicka zaciągnęła bowiem przeciw Kozakom stu husarzy pod dowództwem Kazimierza Kazanowskiego, mielnicka natomiast tyluż kozaków pod wodzą wojewodzica Aleksandra Niemiery.
W samej ziemi bielskiej atmosfera z każdym dniem gęstniała. Tak np. poddany ze wsi starostwa bielskiego Chraboły Onchim Ihnatowicz Sołtys, otrzymawszy karę 60 plag, skarżył się za jej wymierzenie przed sądem grodzkim na Wasyla Okolika, ławnika tejże wsi oraz na podstarościego bielskiego Fabiana Turskiego. Innym razem chłopi Anchim Bachar z tychże Chraboł oraz Maksym Ławnik i Eliasz Haćko z Haciek odważyli się napaść na szlachcica, też zresztą Rusina, Trochima Hryniewickiego:
Drogę dobrowolną [...] zastąpili, protestującego się słowy nieuczciwemi, nie respektując na stan onego szlachecki, znieważyli i związawszy na konia wsadzili,i przed sobą jako jakiego zdrajcę kijmi gnali, raz w konia, drugie raz [!] w protestującego częstując.
Napastnicy, zabrawszy konia pojmanemu, trzymali go w pętach aż do wieczora, czyniąc mu różne krzywdy, tudzież domagając się, by kupił im beczkę piwa. Kwestią otwartą pozostaje, ile tu było wpływu niepokojów na dalekiej Ukrainie, ile zaś oddziaływania ogólnego „upadku obyczajów”. Albowiem w ziemi bielskiej dalej nie było chyba dnia bez ekscesów i przemocy.
Miejscowy szlachcic Włostowski wszczął tumult na jarmarku brańskim, rzucając się na jednego z mieszczan z nadziakiem i szablą, a w Bielsku pobili się pacholikowie urodzonych Hieronima i Ludwika Włoszków z jednej oraz Marcina Kąckiego chorążego mielnickiego z drugiej strony.
W połowie lipca doszedł do Brańska uniwersał Władysława Dominika Zasławskiego o założeniu osobnego obozu pod Krzemieńcem dla części województw, gdzie udać mieli się też Podlasianie, nie zaś pod Gliniany, jak wcześniej zalecano. Nakazywał też, by roty szły do obozu „ubogiem ludziom nie czyniąc przykrości”.
Mimo tylu upomnień i środków zapobiegawczych, silniejsza okazała się zasada: „wojna żywi się sama”. W pierwszych jej miesiącach najbardziej dała się tutaj we znaki chorągiew gwardii królewicza Karola pod dowództwem wojewodzica podlaskiego Tomasza Szczawińskiego. Przekonali się o tym poddani unickiego monasteru bazylianów w Supraślu z wiosek Fasty, Bacieczki, Porosły, Łyski i Pieszczaniki, w większości położonych już po litewskiej stronie granicy. Zanim dotarli do jej wschodnich rubieży, ludzie Szczawińskiego splądrowali ziemię bielską, o czym pisał też archimandryta supraski. Pod wodzą Jakuba Wojno oraz niejakiego Kwietkowskiego przeszli przez starostwa tykocińskie (w tym Białystok) i knyszyńskie, rabując i krzywdząc ich mieszkańców. Zawróciwszy ku Warszawie, żołnierze wojewodzica szli nieco bardziej na południe, wyciągając stacje ze wsi drobnej szlachty, aż znaleźli się w nadgranicznym już prawie Wysokiem Mazowieckiem. To prywatne miasto Aleksandra Makowieckiego, choć położone w granicach ziemi drohickiej, było miejscem jarmarków licznie uczęszczanych przez okoliczną szlachtę bielską. W sam dzień targowy i świąteczny 15 sierpnia żołdacy, „utaiwszy imiona i przezwiska swe”, chociaż mocno już zdarli Makowieckiego na pieniądze, jadło i napitki, otoczyli z kilku bocznych ulic rynek i „wypuścili wielką strzelbę”, zabijając przy tym szlachcica Szepietowskiego. Protestacja wdowy po nim wymierzona była w samego pułkownika Radziejowskiego, który nie dość, że puścił samopas swych „draganów” („gwardię”, „lud niemiecki”), to jeszcze zrugał skarżących się, zamiast ukarać swego obersztera.
Obie sprawy trafiły potem przed trybunał lubelski, o ile jednak słuszne pretensje zanosili tam poddani królewscy spod Tykocina i Białegostoku oraz rodzina zabitego szlachcica, to podczas zajść w Wysokiem ukrzywdzonym czuł się, o dziwo, też Szczawiński. Zdaniem wojewodzica Makowiecki brzydko obszedł się z pisarzem jego roty, gdy ten wziął się do — bezprawnego, zauważmy — spisywania gospód w prywatnym miasteczku.
8 sierpnia, w imieniu rotmistrza Koryckiego jego sługa oskarżał porucznika roty ziemi drohickiej Walentego Biernackiego, że idąc „od miasta do miasta i ode wsi do wsi [...], żadnej wsi nie mijając” ciemiężył stacjami ziemię bielską, a także dobra supraskie. Mało tego ,„na srogą obelgę i zniewagę” chorągwi bielskich kazał swoim ludziom zataić tożsamość, by całe odium spadło właśnie na nie.
Drohicka husaria Kazanowskiego, której porucznikował ów Biernacki, szczególnie dała się we znaki Surażowi i pobliskiemu starostwu. W samym mieście, stojąc przez cztery dni, poczyniła szkody szacowane na 731 zł i opuściła je dopiero po wypłaceniu „okupu” w wysokości 50 zł. Ze starostwa natomiast jeżdżąc od wsi do wsi, wydarła „stację” pieniężną na sumę 180 zł, zaś w formie rekwizycji prowiantu i dobytku — równowartość 4161 zł 12 gr. Sprawa na początku następnego roku trafiła przed Trybunał Lubelski. W obu pozwach silnie akcentowano wagę uchwał sejmiku brańskiego,które naruszyli żołnierze drohiccy.
Różne przypadki spotykały też rotmistrzów ziemi bielskiej. Korycki a to został oszukany przez Litwina Ejsmonta, który wziąwszy pieniądze przepadł jak kamfora, a to znów towarzysz spod jego roty powadził się na gościńcu ze szlachcicem Wroczeńskim. Za krewkim imć Świerupskim musiał ująć się w sądzie kapturowym dowódca, nie chcąc stracić kolejnego żołnierza w kompucie.Świerupski, oczywiście, wynajął zaraz miejscowych palestrantów, za nim uczynił to zaciągnięty również Stanisław Lewicki (imiennik podkomorzego) i wreszcie sam rotmistrz Turobojski oraz Piotr Pietkowski, w imieniu Koryckiego.
Także bielskie chorągwie miały swoje potrzeby. Przekonali się o tym mieszkańcy ruskich wsi należących do dóbr Dubno: Kruchła, Moskowce, Czeszki i Szyposze, gdzie 9 sierpnia zawitała rota Turobojskiego, Na obronę „powiatowych” można tylko powiedzieć, że na długiej liście ich ofiar przeważają kury, gęsi, sery, masło, chleb, zboże i tym podobne wiktuały. Popisem swawoli w formie iście „westernowej” były natomiast wybryki sług chorążyca Olbrachta Wyszkowskiego, też będącego w zaciągu powiatowym. Zabrawszy bydło (do 60 sztuk) z łąk ruskiej wsi Tyniewicze, spędzili je do zagrody w mieście Narwi, a chłopom wysłanym po nie z wioski poczynił różne zniewagi.
Grupa Tatarów, towarzyszy spod znanej już nam chorągwi kwarcianej Adama Kazanowskiego, widocznie pozostawiona gdzieś w tych stronach, przeszła pod komendę Janusza Radziwiłła, oskarżając poprzedniego pryncypała o zaległości w wypłacie żołdu. Jeden z żołnierzy tej roty, niejaki Stanisław Stawski, zamiast wojaczki wybrał zbrodnię. Stacjonując od jakiegoś czasu w Bielsku upatrzył sobie córkę mieszczanina Bujnowskiego, którą zgwałcił i uprowadził ze sobą.
Tymczasem 17 sierpnia zebrał się zapowiedziany sejmik relacyjny brański. Wybrano na nim zostało aż 28 posłów na elekcję. W instrukcji dla nich przewidywały m.on. zapisy przeciwko cudzoziemcom na dworze, o czytaniu na sejmie testamentu zmarłego króla i obowiązku wykupu więźniów z niewoli przez duchownych. Zalecano też lustrację królewszczyzn dla odbudowania wojska kwarcianego. Ponownie ujęto się za walecznym kniaziem Jaremą, prosząc dla niego i jego ludzi o stosowną nagrodę. Co ciekawe, szlachta dopominała się, by „kompozycją rzetelniejszą uczynić” z księżmi w sprawie dziesięcin. Postulowano również, aby wpisać w pacta conventa zniesienie dożywotniości hetmaństwa, które miało być odtąd przyznawane tylko na czas wojny. Narzekano na chorągwie kwarciane, które „od lat kilkunastu co rok na Podlasiu bez wytchnienia ubogich ludzi hiberna swe odprawowali” i „namniej po złotych ośmdziesiąt z włóki jednej brali”.
Dlatego posłowie mieli zabiegać, by nie naznaczać wojskom żadnych stanowisk w ziemi bielskiej, a po skończeniu wojny ziemia ta mogła rozwiązać własne chorągwie. Wypowiadano się przy tym ostro przeciw zbytkowi w armii, gdzie zamiast „żelaza i rzemienia” widziano raczej „rysie, sobole i bławaty złociste, i srebrne rzędy”, w czym dopatrywano się przyczyn klęski w starciu z Kozakami.
Na przełomie sierpnia i września powiatowe chorągwie odeszły wreszcie do obozu. Stanęły tam 10 września, tego dnia co siły Radziejowskiego, lecz osobno, pod komendą wojewody Niemiery
Tymczasem pozostała w domach szlachta miała większy problem, gdyż na równi obawiała się zdrady ze strony miejscowych Rusinów, jak i wtargnięcia zagonu kozackiego od strony Polesia. Chorąży Skaszewski „widząc niebezpieczeństwa teraźniejsze, a ledwie nie na karkach nieprzyjaciół już mając” wzywał szlachtę do stawienia pod Bielsk najpóźniej 9 września konnych z 10 włók, „miasta zaś i wsi Rzeczypospolitej z piąciu włók pieszech, ale co podkreślono katolików”.
Obóz pod Bielskiem założono zapewne w pierwszych dniach miesiąca, gdzie już wtedy musieli skupić się w znacznej liczbie urzędnicy i szlachta. Albowiem stamtąd „posłali do mieszczan, aby dopuścili inkwirować, kto zdrajcą, kto konspiruje przeciwko szlachcie z katolikami. [...]
Otrzymawszy odmowę, posłali podczaszego Stefana Lewickiego (syna podkomorzego) do prymasa Łubieńskiego z zapytaniem „co z tym czynić”. Ten dotarł do Warszawy jeszcze przed 6 września, dokąd przyniósł między innymi takowe wiadomości:
W Podlasiu motus wielkie powstały i chłopstwo, Ruś wszystka zbuntowała się, mianowicie w Bi[e]lsku i Drohiczynie, posłali do Chmielnickiego o suppetiae prosząc, a przynajmniej o głowę, która by im mogła prodesse.
Wspomniane bunty mieszczan w Bielsku mogły mieć w znacznym stopniu podłoże religijne, dochodziło tutaj bowiem w poprzednich latach (m.in. 1636,1644–1645) do gwałtownych starć pomiędzy katolikami i unitami z jednej, a prawosławnymi z drugiej strony.
Powodem tak szybkiego zebrania się szlachty były jednak przede wszystkim niepokojące nowiny o wymarszu Kozaków z Pińska w stronę Brześcia Litewskiego i ich planach wejścia na Podlasie. Dość sprawnie, jak widać, działający „wywiad” ziemian bielskich przejął również listy „chłopów wileńskich” do Chmielnickiego.
Niewiele jednak o tych rozruchach można się dowiedzieć z ksiąg grodzkich brańskich - pisze Emil Kalinowski. Albo więc mamy do czynienia jedynie z pokłosiem pierwszej może w dziejach tych ziem „szpiegomanii”, albo współcześni nie uważali za stosowne wspominać o tych zajściach - dodaje. Pewne jest natomiast, że zachowanie zadziornej szlachty bielskiej dalece odbiegało od tego, o co prosił ją Skaszewski. Wielu prosto spod Bielska pospieszyło do Brańska, by spisać co prędzej swe pretensje względem „panów braci”. Jednym z nich był komornik ziemi bielskiej Jan Mysłkowski. Ów rezolutny szlachcic, zdążając na popis, nie omieszkał zahaczyć 7 września o Brańsk, gdzie prezentował przed urzędem konia, który mu „wszedł w szkodę”. Wstąpił do grodu ponownie powracając z ekspedycji, acz bez zbłąkanego zwierzęcia — i bez palca, który uciął mu w zwadzie (10 września) niejaki Dworakowski.
Doszło tegoż dnia do większego tumultu, gdyż Józef Brzóska i Walenty Olędzki o zranienie oskarżyli Mikołaja Olszewskiego, Paweł Falkowski — Marcina Olędzkiego, ten zaś syna tegoż Pawła, Andrzeja Falkowskiego. Rannych było zapewne więcej, lecz pośród zapisanych w tych dniach obdukcji tylko w kilku oznaczono miejsce i datę zdarzenia. W samym marszu na popis także nie obyło się bez ofiar.
Około 3 października odbył się sejmik, na którym dyskutowano wypadki ostatnich dni. Pismo prymasa byłoby więc odpowiedzią na jakiś listopadowego zgromadzenia, o którym dowiadujemy się z trzech protestacji. Pierwsza mówi o szlachcicu Olszańskim napadniętym w drodze na ów sejmik, druga o Czaczkowskim, któremu skradziono konia przygotowanego już do „ekspedycji”. Trzecia wreszcie to skarga szlachcica Wnorowskiego przeciw współdziedzicom ze wsi Cieszymy o to, iż ci nie chcieli składać się na właśnie ogłoszoną wyprawę.
Nie czas było jednak rozpamiętywać klęskę (pod Piławcami), kiedy — jak donosił Skaszewski 16 października — „już doczekaliśmy tych novitates, że dziś albo jutro Kozacy następują ku Bielskowi”. Wzywał przeto szlachtę bielską do obrony „domów i substancji, a co większa zdrowia swego” najpóźniej do dwóch dni pod Suraż. Chorążyw desperacji dodał na końcu: „dla Boga, jako kto może!”. Jednym z pierwszych, którzy przynieśli hiobowe wieści spod Brześcia Litewskiego był Jan Szumski, kapitan piechoty tamtejszego zamku.
Lotem błyskawicy nowiny o zbliżaniu się Kozaków do Bielska trafiły nazajutrz (17 października) do Warszawy. Tamże wobec sejmujących stanów „niejakiś P. Brzozowski z konia zsiadłszy, z pasem od bandoletu, z ładownicą, czynił relacją o Brześciu a Kobryniu”. Odnotował te wieści w swym raporcie z tego dnia również nuncjusz de Torres.. Posłaniec z Podlasia wspominał o sześćdziesięciokonnym podjeździe bielskim, który wyszedłszy naprzeciw nieprzyjacielowi musiał się jednak cofnąć wobec braku wsparcia ze strony Litwinów. Zdołano jednak odkryć depozyty ukryte w brzeskim monastyrze, które znalezione potem u niektórych uczestników wyprawy, przysporzyły im sporo kłopotów. Więcej szczegółów o pobycie bielskich chorągwi w Brześciu przekazali indagowani potem w tej sprawie żołnierze z roty Turobojskiego.
Podczas wyprawy w rejonie Kamieńca Litewskiego doszło do kontaktu z wrogiem, po stronie podlaskiej zginął wówczas Stanisław Pułaski. Natomiast w pozostawionym bez obrony Brześciu Kozacy oraz miejscowi chłopi, którzy „kosy sobie ponasadzali” i się do nich przyłączyli „rzeź okropną sprawiwszy, nie tylko świątynie Pańskie znieważyli, ale nawet grobowce gwałcąc urągali się zwłokom pomarłych”.
Cztery dni po wcześniejszym piśmie, już z obozu pod Kleszczelami, Skaszewski upominał drobną szlachtę, która wysłanym śmiałkom nie zapewniła do-statecznego prowiantu oraz tych, co nie stawili się na wezwanie.
Tegoż dnia zebrało się w Kleszczelach koło wojskowe. Zdążający do obozu musieli wykazać przy tym sporą czujnością, bowiem we wschodniej, „ruskiej” części ziemi gra-sowały bandy zrewoltowanych chłopów. Na przykład dwaj szlachcice w służbie Jana Naścińskiego, sługi Aleksandra Hilarego Połubińskiego z Dubna, nie dotarli do Kleszczel, gdyż po drodze zostali napadnięci, złupieni i mocno poturbowani przez poddanych z Dubiażyna i Podbielska, wsi starostwa bielskiego.
Dopiero w tydzień po wysłaniu trafił do Brańska uniwersał z 14 października, w którym prymas zwoływał pospolite ruszenie podlaskie, ponieważ „wielką część wojska Chmielnicki ku Podlasiu wyprawił”
Nie wszyscy jednak odpowiedzieli na tak dramatyczne apele. Pismem z 31 października chorąży Skaszewski raz jeszcze usprawiedliwiał się na wypadek niepomyślnego obrotu spraw. Obóz mieścił się wówczas we wsi Dobrowoda pod Kleszczelami, tuż przy granicy województwa brzeskiego.
Lista pretensji była długa: Jedni są tacy, którzy ani przez się samych, ani przez poczty [...] w takiem gwałtownem razie Ojczyźnie nie oświadczyli, jako są Rajgrodzanie i Goniądzanie, i z inszech parafii niemało; drudzy są, którzy spod chorągwie swowolnie nie zostając w obozie naznaczonem powychodzili z buntów niektórech ichm. tak, że ledwo pod każdą chorągwią trzydzieści albo dwadzieścia bez rotmistrzów, poruczników i chorążech najduje się.
Niespełna miesiąc później, w trzeciej dekadzie listopada, chorąży ponawiał oskarżenia o „bunty” i „hałasy”, precyzując przy tym liczebność swych sił. Gdzie było sto kilkanaście koni pod chorągwią, zwłaszcza moją, tedy ledwie ich czterdzieści kilka, także też pod inszemi chorągwiami [...] nie najdzie się i chtrzech set koni od kilkanaście set, które[m] miał pod Bielskiem w popisie.
Przez ziemię szlachty bielskiej biegła droga wielu obywateli Wielkiego Księstwa Litewskiego zdążających na elekcję, co — bywało — kończyło się źle dla jednych lub drugich. W niedzielę 1 listopada 1648 omal nie dołączył do Wszystkich Świętych wojskowy angielskiego pochodzenia Jan Wilhelm Donoway, postrzelony pod Bielskiem przez Krzysztofa Wojno. Uszedłszy z życiem, niebawem uzyskał infamię dla napastnika, a z czasem (1654) indygenat polski dla siebie.
W tym-że listopadzie szła na elekcję piechota radziwiłłowska na czele z niejakim kapitanem Janusem, także cudzoziemcem, „umyślnie dla łupiestwa gościniec pominąwszy”, naznaczyła sobie „u szlachty stanowiska i noclegi, z opresją nieznośną szlachty ubogiej”. Żołnierze najbardziej dali się we znaki dziedzicom wsi Czajki pod Tykocinem, gdzie na zniewagę tych, co posłali najdzielniejszych swych obrońców przeciw Kozakom, nie kontentowali się bezprawną grabieżą, ale omal nie spalili wioski. Bowiem jeden żołdak chciał ubogą wdowę „do cielesności próżnej przywieść i poniewolić, z ogniem gonił i dom jej zapalił”. Szybko zajęły się sąsiednie zabudowania, zwłaszcza, że dowódca „ognia gasić nie dopuścił”, przez co spłonęło siedem domów. W wyniku pożaru zginęło troje małych dzieci, a wiele osób — wepchniętych przez żołnierzy w ogień, gdy chcieli je ratować — odniosło poparzenia. Straty materialne szacowano na 7,5 tys. zł
Być może w ramach zemsty w czasie powrotu z elekcji (grudzień 1648) rota piesza Janusza Radziwiłł pod wodzą Samuela Juszkiewicza została zaatakowana w Bielsku przez stojące tam chorągwie Koryckiego i Turobojskiego. Grabiła ona ponoć tutejszą szlachtę idąc do Warszawy — albo została pomylona z inną jednostką. W strzelaninie, która się wtedy wywiązała, ciężkie rany odnieśli żołnierze po obu stronach. Życie straciło dwóch pocztowych Stanisława Lewickiego (nie podkomorzego): Wacław Krasowski i Michał Baranowski, dwóch rannych ludzi Juszkiewicza znalazło się zaś u cyrulika w Bielsku.
Sejmik w Brańsku znalazł też środek na szlachciców niebiorących udziału w pospolitym ruszeniu. Zamiast „przepisanymi prawem” karami, postanowiono obarczyć ich tak niechcianą służbą. W obozie przeniesionym do Parcewa pod Bielskiem mieli zatem odsłużyć dziewięć tygodni, począwszy od 24 grudnia. W ten sposób nagrodzono jednocześnie bardziej rycerską część szlachty, która — zluzowana przez swych opieszałych braci — mogła spędzić Boże Narodzenie w domu. W związku z przeniesieniem obozu proszono o ponowne obranie sędziów, przyjęcie artykułów wojskowych i wydanie taks na żywność. Wyznaczono też salaria „muzyce” pospolitego ruszenia. Do egzekucji kar od miast, które nie przysłały piechurów przydano sądowi kapturowemu rotmistrza pieszego Jana Suchodolskiego. Osobną uchwałą tego sejmiku postanowiono dać zapomogę kilku obywatelom z Wołynia, którzy po najściu Kozaków tułali się bez środków do życia. Miała ona wynieść 80 zł, które poborca winien wyasygnować z czopowego.
Żądano zrewidowania łanów wybranieckich, gdyż wybrańców „od kilka tysięcy ledwo do kilkanaście set zostało”. Domagano się też „Tatarowie tykoccy aby służbę w pospolitem ruszeniu służyli, ponieważ się prawem szlacheckim sądzą”. .Oskarżano właściciela dóbr białostockich (W. Wessla), że nie dokłada się ani do pospolitego ruszenia, ani do kwarty.
Zasadniczą część instrukcji kończyły takie oto charakterystyczne zapisy: O soli przyczynienie, ponieważ ośmset koni ziemia bielska na pospolite ruszenie stawiła i nierówno większe podatki nad ziemię mielnicką daje, w której ledwo może być pięćdziesiąt koni [...], upraszamy, aby nas porównano z województwem mazowieckiem, ponieważ też i jeden generał mamy. Burmistrze[m] w województwie podlaskim aby Rusin nie był. Polecono też posłom „o swawolnych kupach konstytucje reasumować, ponieważ się takich siła temi czasy znajduje”.
Rzeczywiście, jesienią 1648 r. doszło do wielu napadów, które zbiegły się w czasie z odejściem szlachty do obozu przeciw Kozakom. Szczególną dzikością odznaczyli się tu członkowie rodu Kiersnowskich.
Andrzej Kiersnowski, podleśniczy bielski, sługa Adama Kazanowskiego, jeszcze 22 września obrabował na gościńcu do Bielska ośmiu poddanych Teodora Jana Majdla, leśniczego białowieskiego. 15 października, w czas największej trwogi, zebrał do 50 łotrzyków, z którymi udając Kozaków napadli na wieś Dubicze, również podlegającą leśniczemu Majdlowi
Z kolei Wojciech Kiersnowski Daścik 19 października najechał „samodziesięć” dom mieszczanina brańskiego Jerzego Sawickiego, a 3 listopada wraz z towarzyszami„ przestąpił drogę” mieszkańcowi miasteczka Narwi Iwanowi Leścińskiemu:
Napadłszy onego, [...] mowę sobie zmyśliwszy z ruska kozacką powiedział, i udałsię bydź Kozakiem zaporowskiem, pytając go czy Rusin, czy Lach, szablą do szyi przykładał, [...] udając, że „tu nas jest pięć tysięcy w puszczy” i rozpytawszy onego gdzie, w której stronie mieszka, puścił powiadając, że „jutro u ciebie będziem, abyś nam był rad, jeśliś Rusin szczery, poznamy cię.”
Nazajutrz „szczery Rusin”, ujrzawszy zbliżającego się samoczwart Kiersnowskiego, uciekł wraz z rodziną w lasy, „obawiając się okrucieństwa i zamordowania”. Po powrocie znalazł swoje domostwo doszczętnie złupione. Trzeci Kiersnowski, Bartłomiej, także z pomocnikami, na początku grudnia napadł we wsi Malesze na wracającego z elekcji sługę pisarza grodzieńskiego Konstantego Aleksandrowicza.
Na niewiele zdały się deklaracje dotyczące pohamowania żołnierskiej swawoli, która znów poczęła szerzyć się w ziemi bielskiej. Jeszcze w grudniu w starostwie brańskim — wyłączonym przecież od stacji! — usadowiła się chorągiew kozacka Benedykta Ujejskiego (100 koni), która szybko wsławiła się srogim poturbowaniem szlacheckiego sługi brańskiego kościoła oraz tamtejszego księdza. Starostwo uwolnił od ciężarów regimentarz Wiśniowiecki, a obciążył na nowo — pismem z 18 grudnia 1648 — król–elekt Jan Kazimierz. Dopiero 4 marca kancelaria króla wydała pismo uwalniające od stacji jakieś dobra w ziemi bielskiej, mianowicie Kleszczele.
Kniaź Jarema 13 stycznia z Krakowa ponownie zakazał wojsku wstępu do starostwa brańskiego, dając podobne pismo starostwu suraskiemu. W Surażu i okolicy grasowała bowiem rota kozacka Aleksandra Zamojskiego, posuwając się nawet do trzymania w kajdanach chłopów nie oddających stacji. Żołnierze owi nawiedzili również pobliską wieś szlachecką Horodniany, a mieszkających tam Horodzińskich znieważyli, zbili i złupili. Na tym jednak nie koniec, gdyż starostwo knyszyńskie i goniądzkie ograbiła chorągiew husarska Hieronima Radziejowskiego. Wśród jej towarzyszy był m.in. zaczynający swą wojskową karierę Samuel Kmicic. Ów sam tylko wybrał we wsi Rusaki „stację” o wartości46 zł 22 gr. Chorągiew husarska Radziejowskiego zubożyła starostwo o 11 064 zł21 gr, kolejnych 6500 zł — to koszt pobytu tam roty Zamojskiego.
Wszystko to jednak skrupiło się na Bogu ducha winnych wybrańcach województwa podlaskiego spod chorągwi Jabłonowskiego. Tym, mimo posiadanych uniwersałów, noclegu ani prowiantu nie chcieli dać zarówno podstarości bielski, jak i suraski. Ponadto pierwszy pobuntował przeciwko nim chłopów z całego starostwa, sam zresztą ze swą czeladzią zaatakował „dziesiątek” wybrańców we wsi Pawły. Pojmanych powiązał, znieważył i wtrącił do więzienia w Bielsku. Widząc to reszta chłopskich żołnierzy rozpierzchła się, została tylko garstka drobnoszlacheckich oficerów.
Najosobliwszy może przypadek z pierwszych miesięcy 1649 r. spotkał jednak Aleksandra Jakubowskiego, człowieka pobożnego i patriotę, który wystarał się o możność śpiewania „Bogurodzicy” w kościelew Boćkach. Kiedy w niedzielę 13 stycznia zabrzmiał tam uroczyście ów hymn, ksiądz Czarnacki, miejscowy pleban, nagle donośnym głosem zawołał: „Cyt, nie śpiewaj! Bodaj cię zabito, chłopie, taki a taki synu!” Okazało się, że w tym konflikcie kością niezgody była — jak nierzadko w takich przypadkach — dziesięcina. Wspomniany ksiądz atakował jeszcze potem Jakubowskiego i jego sługi z ambony, a nawet odmówił jego rodzinie, sługom i chłopom sakramentów przed Wielkanocą.
Narzekano mocno na pustoszące Podlasie chorągwie litewskie i koronne. Zdaniem szlachty w ziemi bielskiej wciąż wielu było „chłopów, a najwięcej Rusi na wszystko zło wyuzdanej, a lackiem imieniem brzydzących się”, którzy wchodzili w konszachty z Kozakami. Toteż uchwalono prawo pozwalające takowych zdrajców ścigać i karać na gardle, co miała czynić szlachta zwołana przez urzędników sądowych lub chorążego. Wystarczył chyba sam postrach, gdyż nie udało się odnaleźć przypadku egzekucji tych zapisów.
W maju doszło do zmiany na stanowisku podstarościego brańskiego. Wojciecha Grzymka Krasowskiego zastąpił łowczy nurski Stanisław Jabłonowski. Wiele wskazuje na to, że ustąpienie Krasowskiego miało związek z tarapatami, w jakie popadł jego syn Kazimierz. Był on pod Piławcami jako towarzysz roty Koryckiego, gdzie został zamieszany w niezwykle skomplikowaną awanturę o konia. Młody Krasowski miał niebywałego pecha do wypraw wojennych, bowiem powracając z następnej we wrześniu 1649 r. mocno ucierpiał od ran zadanych mu przez własnego wuja, Jana Hryniewickiego. W czerwcu tegoż 1649 r. Hryniewicki włóczył się jeszcze po okolicy z kupą swawolną Jerzego Brzóski, która tutaj wówczas grasowała.
Niepokojącym sygnałem był wzrost ksenofobii, który w wyniku powstania Chmielnickiego miał miejsce w ziemi bielskiej. Żydów, pomimo że byli przez Kozaków znienawidzeni może bardziej niż „Lachy”, niekiedy obwiniano o wybuch powstania na Ukrainie.
Niejaki Jan Żukiewicz, „opiwszy się, umyślnie na szkodę i zniszczenie ubogich ludzi, z strzelby swojej głupiemu chłopcowi strzelać kazał między domami gęstemi” w tykocińskiej dzielnicy żydowskiej. Z tego „głupiego” strzelania powstał wielki pożar, w którym spłonęło 61 domów, o co uskarżał się imieniem całej gminy Żyd Jakub Włoszkowic. Jesienią 1649 r. do dwóch pomniejszych incydentów pomiędzy chrześcijanami a Żydami doszło w Brańsku
Król, dowiedziawszy się o oblężeniu Zbaraża, kazał szlachcie nie czekać popisu, lecz wsiadać na koń i przybywać najpóźniej do 30 lipca. Termin ów był oczywiście nie do dotrzymania, chociaż szlachta (oficjalnie) dwoiła się i troiła, by swej powinności uczynić zadość. Sporo jednak było takich, którzy znów nie chcieli słyszeć o składkach na wyprawę.
Pierwsze protestacje ukazały się 31 sierpnia i przez następne dni były motywem stałym na kartach ksiąg. Ustępowały popularnością tylko obdukcjom ran, gdyż
vulnera zadawano sobie na potęgę, a wśród poszkodowanych był nawet brański kat–niezdara, Grzegorz Minorawski (gdy część szlachty poszła pod Beresteczko (1651) ów tak niewprawnie ciął pewnego szlachcica, że ten dostawszy w łopatkę uciekł do kościoła, gawiedź na „cud” poczęła wołać „wolen, wolen!”, a nieszczęsny Grzegorz mógł tylko zrzucić winę na czary. Niezdarny(albo przekupiony) kat ocalił swój urząd tylko dlatego, że nie chciano osłabiać wymiaru sprawiedliwości podczas wyprawy wojennej).
Prócz zwyczajnych protestacji o koszty znalazły się też takie, w których skarżono sąsiadów o kradzież koni przygotowanych na wyprawę. Pomiędzy innymi „klasycznymi” przypadkami, J.M. Malinowski ponownie uskarżał się na Kiersnowskich, zaś Hryniewiccy z Pucheł — na „w gorącej wodzie kąpane” małżeństwo Zaliwskich, właścicieli sąsiedniej wsi... Studziwody. Tym razem niesnaski na tle składek wojennych nie minęły wsi Żędziany, gdzie pretensje do sąsiadów miało dwóch wojaków — Andrzej Żędzian i Adam Kulikowski.
Dopiero 4 sierpnia pospolite ruszenie ziemi bielskiej przybyło do Drohiczyna, gdzie przez trzy następne dni na darmo czekano senatorów. Stanąwszy wreszcie do popisu przed podkomorzym bielskim 7 sierpnia, panowie bielscy uchwalili utrz-mane w podniosłym tonie laudum.
Obawiając się o bezpieczeństwo pozostawionych w domach rodzin, uproszono o pozostanie na miejscu podkomorzego Stanisława Lewickiego oraz Stanisława Jabłonowskiego, od niedawna podstarościego grodzkiego brańskiego. Drugiego z nich wybrano rotmistrzem stukonnej roty kozackiej zostawionej na Podlasiu, gdzie powinien czuwać nad sytuacją poprzez „pilne oko, straże i szpiegi na swowolnych i buntowników”. W razie zagrożenia obaj mieli działać w porozumieniu, tudzież zebrać pospolite ruszenie „braci pozostałej”. Na miejsce zbiórki wyznaczono Bielsk.
Podkomorzy, człowiek starszy i schorowany, nakazał pozostanie w domu do pomocy sobie swemu synowi, acz nie bez protestów ze strony młodego i żądnego sławy Stefana Lewickiego. Choroba nie pozwoliła iść na wojnę Jerzemu Kurzenieckiemu, który musiał z jej powodu zawrócić z obozu, zostawiwszy jednak „poczet swój przystojny i dostateczny z przełożonem nad czeladzią szlachcicem dobrem”. Wawrzyniec Wygonowski został zwolniony z powodu ran, które odniósł przypadkowo, a czeladź oddał do pocztu A. Turobojskiego, dostawszy nawet na to kwit datowany z Drohiczyna jeszcze 9 sierpnia. Oznacza to, że szlachta bielska dalej z jakichś przyczyn ociągała się z wyruszeniem. Również rota Jabłonowskiego nie „popisała się” z terminem, lecz z kilkudniowym opóźnieniem — 16 sierpnia. Zachował się wpisany w księgi przez porucznika Jana Łubę rejestr towarzystwa tejże chorągwi. Przy popisie obecny był zapewne starosta brański F.J. Leśniowolski, również dla słabego zdrowia zwolniony z pospolitego ruszenia, aczkolwiek posłał na wyprawę dwunastokonny poczet.
Ponadto sierpień 1649 r. był ponoć niezwykle dżdżysty, w związku z czym nie zapowiadało się, aby Podlasianie mieli nadrobić swoje opóźnienie. Trudno stwierdzić, jaki wpływ miała na to dyscyplina (lub jej brak). Szlachtę bielską, tak jak pokolenie wcześniej (1621) ich ojców, wiadomość o zawartej ugodzie zastała w drodze do obozu. W nowej sytuacji Jan Kazimierz 28 sierpnia odwołał pospolite ruszenie do domów.
Kilka dni wcześniej posłano do króla Krzysztofa Brzozowskiego, który w imieniu szlachty bielskiej miał wytłumaczyć się przed majestatem. Posłaniec został przyjęty łaskawie, a do reszty obywateli Jan Kazimierz skreślił krótkie pismo datowane 26 sierpnia. Dziękował w nim za dobre chęci i trudy oraz odsyłał z powrotem. Tymczasem na Podlasie dochodziły pogłoski, z jednej strony o zawartych układach, z drugiej — o kupach kozactwa liczących do 20 tys. ludzi, zbliżających się jakoby od strony Polesia.
Lewicki, chcąc uśmierzyć trwogę mieszkańców i rozeznać się w sytuacji, około 8 września posłał na zwiad rotę Jabłonowskiego. Istotnie wpadła wówczas z tamtej strony na Podlasie niemała gromada zbrojnych, była to jednak wyprawa pospolitaków ziemi łomżyńskiej. Pod wodzą podkomorzego Stanisława Zamojskiego 7–8 września popasali oni w Dubiczach i Rudzie, oczywiście nie bez szkód dla właścicieli. Niebawem powróciła także szlachta bielska, nieraz — jak np. A. Turobojski — swój powrót uczciwszy łupiestwem. Po otrzymaniu pewnych już wieści o pokoju podkomorzy Lewicki zarządził 29 września rozpuszczenie chorągwi, dziękując rycerstwu za sumienną służbę
W dzień konkluzji sejmu (12 stycznia 1650) król Jan Kazimierz wydał przywilej dla prawosławnych w Rzeczypospolitej, w którym przywrócono im niektóre prawa i świątynie, np. cerkiew Świętego Spasa w Drohiczynie oraz możliwość posiadania bractwa religijnego w Bielsku.
Rok 1650, będący — przynajmniej oficjalnie — czasem pokoju, w ziemi bielskiej niewiele się różnił od poprzednich. Nie wspominamy tu już nawet o wybrykach wojska, lecz o zachowaniu szlachty. Pierwsze miesiące przyniosły tutaj nie tylko niesłychane i świętokradcze obrabowanie bielskiego kościoła karmelitów, w tym cudownego obrazu Matki Boskiej, ale i napady na gościńcu na Żydów. Sejmik z 31 stycznia 1650 nie podnosił już jednak ani sprawy wojskowych, ani szlacheckich ekscesów, godził się też na nałożone podatki. Przynajmniej na poziomie deklaracji, bo zachowany olbrzymi zasób banicji nałożonych za nieoddanie tychże poborów każe niemal wątpić, czy ktokolwiek je zapłacił.
Można się tylko zastanawiać, jaki wpływ na nastawienie przywódców szlachty bielskiej miała wizyta w Brańsku Janusza Radziwiłła na tydzień przed datą sejmiku. Co znamienne, ów osobiście wynajął sobie za plenipotentów pisarza Krzysztofa Żelskiego oraz Andrzeja Anzelma Szabłowskiego.
W tym czasie miały miejsca wystąpienia antyżydowskie z Brańska i Wysokiego Mazowieckiego. W pierwszym przypadku oskarżano Żydów o rytualny mord na dwójce dzieci, w drugim — o obrzezanie chrześcijańskiego chłopca. Chociaż sprawa trafiła nawet na dwór, a Jan Kazimierz zlecił przyjrzeć się jej starostom brańskiemu i drohickiemu, szlachta tymczasem osądziła winnych, których spalono na stosie. Mało tego, oburzano się potem na królewskiego wysłannika, że oddał Żydom prochy skazańców jakoby „na relikwie”.
Wojna powróciła z nową siłą w 1651 r., kiedy zborowski blamaż szlachta zrekompensowała sobie udziałem w wiktorii beresteckiej. Stawiło się tam ok. 500 szlachciców z ziemi bielskiej, kolejną wyprawę z 10 włók uchwalono też na „do-mową obronę”. Rychło jednak pospolite ruszenie zyskaną w boju sławę okryło niesławnym „podatkiem” i odjazdem wtedy, kiedy można było zadać zbuntowanemu kozactwu ostateczny cios. Przykład szedł od „górnych” województw; trzeba szlachcie bielskiej oddać sprawiedliwość, iż postanowili wracać dopiero 14 września, wiedząc zapewne o demonstracyjnym odjeździe króla Jana Kazimierza.
Rzeczpospolita w następnych latach musiała prowadzić dalsze walki z kozackim powstaniem, ze Szwedam w dobie „potopu” i Moskwą. Żadne z tych nieszczęść nie ominęło ziemi bielskiej, a znękana uboga miejscowa szlachta nadal na czele ze Skaszewskim, jeszcze nieraz dzielnie szła przeciw nieprzyjacielowi wyprawą łanową pod Żwaniec w 1653 r.i w latach 1655–1660. Długo później przypominano zasługi chorążego, daremnie dopraszając się u króla o ich nagrodzenie. Skaszewskiego, „żołnierza wielkiego”, którego na czele ziemi bielskiej spotkał jeszcze pod Gołębiem w 1672 r. pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek.
Opr. (ms) na podst. E. Kalinowski: Strachy na Lachy — na Podlasiu: szlachta ziemi bielskiej w walce z powstaniem Chmielnickiego (1648–1649) w:- Przegląd Historyczny”, 2014 r.