Gołoledź i śnieg na ulicach sprzyjał niebezpiecznemu zachowaniu niektórych kierowców. Szczególnie tak zwanych "drifterów".
Wraz z pierwszymi opadami śniegu na ulicach Bielska pojawili się tak zwani "drifterzy". Najczęściej są to młodzi, niedoświadczeni kierowcy, którzy próbują swoich sił w kontrolowanym poślizgu. Niestety, nie zawsze udaje im się zapanować nad samochodem.
Co ciekawe w Internecie od razu pojawiły się komentarze, które mają zachęcić sprawców takich kolizji do zgłoszenia się na policję albo do osoby pokrzywdzonej. W jednym z nich ktoś stwierdził, że "auto okazało się mniej twarde niż słup", ktoś inny wspomina o uszkodzonym ogrodzeniu. Co ciekawe - nikt jednak nie zgłosił oficjalnie żadnej takiej sytuacji na policję.
- Nie było takich zgłoszeń - mówi kom. Agnieszka Dąbrowska z bielskiej komendy policji. - Sami ujawniliśmy kilka przypadków "driftowania", m.in. na parkingu przy jednym z większych sklepów.
Policja ostrzega, że za takie zachowanie można dostać mandat, a nawet stracić prawo jazdy za stwarzanie zagrożenia innym kierowcom i pieszym.
- Oraz odpowiadać za jazdę z prędkością niezapewniającą panowania nad pojazdem - dodaje kom. Agnieszka Dąbrowska.
Aby uniknąć odpowiedzialności wystarczy driftować na terenie prywatnym. Ciekawe rozwiązanie zastosował zaś Artur Kuczyński, burmistrz Szczuczyna. Po nagraniu kilku domorosłych "drifterów" na parkingu autobusowym i fali hejtu, szczególnie ze strony młodych ludzi, już dwa dni później zaprosił ich... na parking targowicy miejskiej. Na odpowiednio przygotowanym placu młodzi kierowcy mogli szaleć do woli, a przede wszystkim - było bezpiecznie. Niestety, podczas zorganizowanej jazdy zabrakło kierowcy ciągnika, który korzystał z pierwszego śniegu. Czy takie rozwiązanie sprawdziłoby się w Bielsku?
(mb)