Trochę przymroziło z rana. Stojący lub siedzący sprzedawcy na bielskim rynku trochę marzną. Z drugiej strony to może trochę lepiej bowiem można liczyć, podobnie jak z grypą, że w takiej temperaturze wirus słabiej się rozprzestrzenia.
O ile wiosną czy latem możliwość zarażenia się była dosyć mała, co powodowało poniekąd liczne teorie spiskowe, to teraz niemal każdy zna osobę z rodziny albo sąsiedztwa, która przeszła koronawirusa z lepszym bądź gorszym skutkiem.
Radzić sobie z tym trzeba na domowe sposoby, bowiem dostanie się do lekarza zaczyna graniczyć z cudem. Dzisiaj np. na rynku dużą popularnością cieszyła się żurawina, zwykle jedna z mniej popularnych owoców leśnych. Jak się okazuje jest jeden z istotnych składników, z których korzystają bielszczanie, aby obronić się przed wirusem. Pozostałe to czosnek, miód i imbir. Miesza się te składniki, pakuje do słoika, mrozi, a później trzeba zażywać łyżkę dziennie. Czy to ochroni przed wirusem, nie wiadomi, ale na pewno wzmocni odporność organizmu, a to w tej chwili wydaje się najważniejsze.
Służby miejskie już rozstawiają dekoracje bożonarodzeniowe na mieście, ale na rynku wysypu towaru okołoświątecznego za bardzo nie widać. Jest trochę świecidełek i bombek, ale niedużo. Za to są ciekawe dyskusje przy stoisku z miodem w stylu "dlaczego jeden podobnej wielkości słoik (1,3 litra) kosztuje 50 zł, a drugi taki sam słoik 52 złotych?". Odpowiedź jest równie banalnie prosta. Podobnej wielkości kiełbasa też ma różne ceny. Wszystko zależy od tego, co jest w środku.
Pewnym objawem, że jednak zbliżają się Mikołajki, a później święta, jest zwiększony popyt na słodycze. Niektóre nawet w atrakcyjnych cenach - wafelki, całkiem smaczne były po 1 zł. Także na stoisku z pieczywem można dostać pyszne cynamonki. Znajomy sprzedawca, który raczej jest optymistą, trochę się martwił, że nie poszły dzisiaj mu suszone grzyby, ale pocieszał się za to, że sprzedał z kolei trochę słoików z papryką.
(ms)
Czwartkowy rynek