Niedawno na portalu Bielsk.eu opisaliśmy przypadek Walentyny Wiazowskiej, która strasznie cierpiała z powodu choroby. Jak później się okazało, była zakażona COVID-19. Miała wymioty, gorączkę, silne bóle. Nie mogła jednak otrzymać pomocy lekarskiej, której bardzo potrzebowała. By połączyć się z lekarzem rodzinnym jej mąż wykonał ponad 170 połączeń. Dodzwonił się parę razy, ale i tak oczekiwanego wsparcia nie uzyskał. Do sytuacji tej odnosi się właściciel przychodni POZ, której pacjentką jest pani Walentyna.
O przeżyciach naszej Czytelniczki napisaliśmy w artykule: „Cierpiałam, myślałam, że umrę, a lekarz rodzinna odmawiała wizyty, a nawet skierowania do szpitala czy na testy na COVID-19”.
Na naszą prośbę przychodnia POZ odniosła się do tej sytuacji.
Cały system zdrowia nie działa - mówi przedstawiciel ośrodka zdrowia. - To, co się dzieje w tym chaosie, jest trudne do opisania i przeżycia. Staramy się utrzymać to w ryzach i pomagać pacjentom, ale często się to nie udaje. Jesteśmy na skraju wytrzymałości.
Zapewnia, że przychodnia stara się jak może. Ewentualne błędy czy nieporozumienia wynikają jednak z bardzo skomplikowanej i obciążającej sytuacji.
Walentyna Wiazowska nie jest i nie była pacjentką osoby, z którą rozmawiamy. Z powodów formalnych nie mogła ona mówić o szczegółach dotyczących tego konkretnego przypadku. Wyjaśniała jedynie jak ogólnie funkcjonuje POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna, czyli przychodnia lekarzy rodzinnych).
Na początku podkreśliła, iż przychodnia nie jest zamknięta.
- Pacjenci mogą wchodzić do przychodni - zapewnia. - W zależności od tego czego potrzebuje pacjent, otrzymuje od nas wsparcie. Jedni przychodzą z dolegliwościami i potrzebują wizyty u lekarza. Inni przychodzą po papierowe recepty. Zwłaszcza starsze osoby wolą taką formę recepty. Najczęściej jednak wypisywanie leków odbywa się telefonicznie. Najpierw pacjent dzwoni i mówi, jakie leki potrzebuje. Pielęgniarki to zapisują i później oddzwaniają, by podać numer recepty. Niestety zdecydowana większość pacjentów nie ma założonego profilu na platformie epacjent, na którym numer ten pojawiałby się automatycznie. Praktycznie nikt tego konta nie ma i dlatego musimy oddzwaniać i podawać kody. Do tego dochodzą teleporady dla pacjentów, których stan nie wymaga wizyty u lekarza. Nic dziwnego, że nasze linie są przeciążone i trudno się dodzwonić. Lekarze oddzwaniają do pacjentów z prywatnych telefonów, by nie obciążać linii. Nasze pielęgniarki jednocześnie obsługują pacjentów, którzy zgłaszają się osobiście i tych, którzy dzwonią po receptę oraz tych, którzy chcą skorzystać z teleporady. To naprawdę trudne do ogarnięcia. Ale nie zamykamy się w naszej przychodni. Dziennie rejestrujemy około 200 pacjentów.
Czy pacjenci mogą liczyć na wizyty domowe, nie każdy przecież jest w stanie przyjechać, ale teleporada nie zawsze wystarczy.
- Osobiście jeżdżę do pacjentów - zapewnia doktor. - Wizyty te są umawiane. O tym, jakie badania i formy leczenia są stosowane w przypadku poszczególnych pacjentów, decydują jednak zajmujący się nimi lekarze, więc nie mogę wchodzić w ich kompetencje ani też ich oceniać.
Jednak są pewnie jakieś procedury związane z wypisywaniem leków, skierowaniem na testy pod kątem zakażenia covid-19 lub kierowaniem do szpitala?
- Zasady wypisywania leków już omawiałam - słyszymy. - Jeśli chodzi o skierowania na testy, możemy na nie kierować jedynie osoby z objawami. Od momentu, kiedy lekarze rodzinni mają takie uprawnienia, skierowanie takie otrzymało blisko 100 moich pacjentów. Jeszcze jakiś czas temu, wytyczne ministerstwa mówiły, że kierowana osoba musi mieć wszystkie objawy zachorowania na COVID-19, czyli m.in. bóle mięśni, gorączkę, kaszel, osłabienie, brak smaku i powonienia. Jednak przypadki, w których wszystkie objawy występowały jednocześnie, były dość rzadkie. Później wytyczne się zmieniły i właściwie to czy wysłać pacjenta na test, zależy od oceny lekarza. Ciągle jednak na testy nie możemy wysyłać osób, które nie mają objawów, a tylko chcą się upewnić czy nie są zakażone.
A jak jest ze skierowaniami do szpitala? Na to nasza Czytelniczka również się skarżyła.
- Jeśli kierujemy na wymaz i wynik jest dodatni, to oczywiście pacjent nie może nas odwiedzić - odpowiada przedstawiciel POZ. - Wówczas, żeby ocenić jego stan, jeździ się na wizytę domową. Nie siedzimy zabarykadowani w przychodni. Wizyty u osób z pozytywnym wynikiem testu są jednak krótkie, by ograniczyć możliwość zakażenia. Oczywiście wizyty takie odbywają się w odpowiednim stroju ochronnym. Z drugiej strony przyznam, że domownicy pacjenta nie zawsze zakładają maseczki w naszej obecności. Podczas takiej wizyty badam pacjenta i stwierdzam, czy wymaga on hospitalizacji. Badam między innymi saturację tlenu. Na marginesie dodam, że to właśnie to badanie wykonała pielęgniarka u opisywanej przez Państwa pacjentki. Jeśli stan pacjenta nie jest aż tak zły i nie wymaga on terapii tlenowej, najczęściej też nie wymaga hospitalizacji. Jeśli jednak uważam, że pacjent powinien trafić do szpitala, przed wypisaniem skierowania, muszę uzgodnić to w placówce, do której go kieruję. Zgodnie z wytycznymi, chorego na COVID-19 nie mogę skierować do szpitala bez wcześniejszego uzgodnienia. Parę razy się zdarzało, że po wizycie u takiego pacjenta, wracałam do przychodni i szukałam mu miejsca w szpitalu. Czasem dzwoniąc do szpitala, słyszałam, że podany przeze mnie wynik saturacji jest dobry, więc na razie pacjent się nie kwalifikuje. W takich sytuacjach rozmawiam z lekarzem ze szpitala i wspólnie ustalamy czy rzeczywiście pacjent bezwzględnie wymaga opieki szpitalnej. To nie jest zarzut w stronę szpitala. Rozumiem, że tam personel ma dużo pracy. Tym bardziej. że jest okrojony, bo część lekarzy i pielęgniarek sama musi przechodzić izolację z powodu zakażenia. A przede wszystkim chodzi o to, by osoby, które nie wymagają opieki szpitalnej, mają dobrą wydolność oddechową i mogą ze swoimi objawami zostać w domu, nie blokowały miejsca tym, którzy bezwzględnie potrzebują bezpośredniej opieki lekarskiej i bez podłączenia do respiratora nie przeżyją.
Skierowanie musi być na papierze czy elektroniczne?
- Skierowania do szpitali, zwłaszcza te covidowe, generujemy elektronicznie - mówi szef POZ. - Jednak często okazuje się, że systemy w naszej przychodni i w szpitalu nie są kompatybilne. Wypisanego u nas skierowania, szpital po prostu nie widzi. Dlatego przekazujemy także papierową wersję. Tak też było w opisywanym przez Państwa przypadku.
A jak wygląda skierowanie do szpitala pacjentów, którzy nie mają stwierdzonego COVID-19?
- Jeśli skierowanie jest "niecovidowe", nie jest wymagane uzgadnianie miejsc - wyjaśnia lekarz. - Na skierowaniach nie wpisuje się też konkretnego szpitala, a jedynie oddział, na jaki ma trafić pacjent. Jednak i w tej sytuacji, należy pacjenta pokierować do placówki, która może go przyjąć. Bielski szpital jest covidowy, więc on odpada. Ale także w innych szpitalach w Hajnówce, Siemiatyczach, Białymstoku czy Wysokiem czasem zamykane są poszczególne oddziały, bo wykryto tam ognisko zakażenia. Nie ma sensu, by tam pacjent jechał. Jak już mówiłam, obecna sytuacja jest bardzo trudna dla wszystkich. Nie daj Boże chorować w tych czasach.
(bisu)