Piotr Selwesiuk, prezes Przedsiębiorstwa Komunalnego Sp. z o.o. w Bielsku Podlaskim tłumaczy, dlaczego śmieci są tak tanie i drogie jednocześnie i co można z tym zrobić.
Mieszkańcy już od jakiegoś czasu skarżą się, że dużo płacą za odbiór śmieci. A wszystko wskazuje, sam Pan zresztą o tym mówi, że będą płacić jeszcze więcej. Dlaczego w Bielsku jest tak drogo?
Piotr Selwesiuk: Bo w Bielsku w przeliczeniu na osoby, które płacą, wychodzi prawie dwa razy więcej śmieci niż w Siemiatyczach czy Wysokim Mazowiecku. Za chwilę przedstawię dane merytoryczne. Też bardzo często słyszę opinie, że w naszym mieście odbiór odpadów jest bardzo drogi. A paradoksalnie jest on stosunkowo tani, jeśli porówna się go do kosztów, jakie inne samorządy ponoszą za każdą tonę odebranych śmieci. Przyznam jednak, że opłaty, które bielszczanie co miesiąc płacą, są wysokie.
Przecież to sprzeczne. Jak może być tanio i drogo jednocześnie?
Piotr Selwesiuk: Żeby to lepiej wytłumaczyć, najłatwiej zacząć od przedstawienia, przynajmniej w uproszczeniu, jak działa system odbioru śmieci. To miasto ogłasza przetarg na odbiór odpadów. Na cenę ofert przetargowych składają się przede wszystkim dwa składniki: ilość śmieci i cena, jaką płaci się za każdą tonę odpowiedniej frakcji śmieci. Do takich przetargów mogą przystępować firmy prywatne, komunalne, konsorcja różnych podmiotów. We wrześniu ubiegłego roku wprowadzono nowe przepisy, które z zasady miały uwolnić gospodarkę odpadami. Uwolnić w tym sensie, iż przepisy przestały ograniczać miejsca, gdzie odpady można wywozić. Jest to uwolnienie tylko pozorne, bo wiadomo, że nie będziemy codziennie wozić odpadów na drugi koniec kraju, bo transport zwiększa koszty i pochłania czas. Przepisy te wprowadziły jednak jednolite zasady ogłaszania przetargu. To jest zmiana na plus. Dzięki temu możemy porównywać koszty odbioru odpadów obowiązujące w różnych gminach. W przetargu bowiem podaje się średnią cenę za odbiór tony odpadów. Takie samo kryterium jest we wszystkich przetargach ogłaszanych przez miasta i gminy w całej Polsce. Sami startujemy jako Przedsiębiorstwo Komunalne w przetargach w województwie. Ostatnio nasza oferta złożona gminie Suraż okazała się najniższa –wygraliśmy przetarg oferując 850 zł za tonę odebranych śmieci, w gminie wiejskiej Bielsk Podlaski też wygraliśmy przetarg za niecałe 800 zł, natomiast w mieście Bielsk Podlaski ta średnia cena za tonę wynosi 470 zł. W innych miastach i gminach cena ta najczęściej wynosi ponad tysiąc, a zdarzają się przypadki, że przekracza nawet 2 tysiące złotych. Tak jest na przykład w gminie Poświętne koło Łap. W ostatnim przetargu w gminie Orla cena za tonę wyniosła ponad tysiąc złotych, tj. 1123,85zł
Czyli w Bielsku jest kilkakrotnie taniej, ale przecież opłaty płacone przez mieszkańców nie są wcale niższe niż te w Hajnówce czy Siemiatyczach. Dlaczego?
Piotr Selwesiuk: Nie jesteśmy spółką prywatną, nie jesteśmy nastawieni na zysk. Nasz roczny zysk według przepisów (wg stopy SWAP) ma wynosić 3,17% obrotów w 2020 roku. W 2021 r. będzie to 2,22%. Żadna prywatna spółka nie działałaby w taki sposób, zakładając tak niski zysk. MPO zostało utworzone, by wykonywać zadania właściwie ”po kosztach”. W ciągu roku bielszczanie produkują ponad 8,5 tys. ton śmieci, według średnich cen na rynku za taką ilość samorząd musiałby zapłacić około 8-9 mln zł, w Bielsku odbieramy je za 4,7 mln zł. Gdyby i u nas wprowadzić ceny wolnorynkowe, opłaty za odbiór śmieci płacone przez przeciętnego bielszczanina sięgnęłyby maksymalnych dopuszczalnych stawek, czyli prawie 34 zł od osoby. Są już takie gminy w kraju, gdzie mieszkańcy płacą takie stawki, a samorząd i tak musi jeszcze dopłacać. Dzięki temu, że mamy zawiązaną niedawno spółkę Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania Sp. z o.o. odbiór śmieci jest tańszy.
Nie przekłada się to jednak na jednostkowe opłaty wnoszone przez mieszkańców. One ciągle są wysokie.
Piotr Selwesiuk: Tu pojawia się kolejny wskaźnik. Ilość śmieci. W 2019 roku wg. danych GUS w Polsce średnia ilość wyprodukowanych w ciągu roku śmieci przez jedną osobę wyniosła 332 kg. W miastach sąsiednich, do których możemy się porównywać jak Siemiatycze czy Wysokie Mazowieckie wskaźnik ten wynosi około 250 kg. W Bielsku na jednego mieszkańca w 2019 przypadało 450 kg.
Trudno założyć, że jesteśmy bardziej produktywni w kwestii śmieci, więc coś tu się nie zgadza…
Piotr Selwesiuk: Oczywiście jest teoria, że wraz ze wzrostem poziomu życia społeczeństwa wzrasta też ilość produkowanych śmieci. W Skandynawii te wskaźniki są na przykład dużo wyższe i sięgają ponad 500 kg.
... Bielsk jest miastem, w którym średnie dochody są wyższe niż w innych miejscowościach, bezrobocie też mamy niskie, ale jakoś to mnie nie przekonuje…
Piotr Selwesiuk: Zgadza się. Poziom naszego życia nie różni się zbytnio od poziomu życia mieszkańców Wysokiego Mazowieckiego, czy Siemiatycz. Gdyby chodziło o wyższą produkcję śmieci na poziomie 10- 20 kg, można byłoby to tak tłumaczyć, ale nie w przypadku, gdy jest ich niemal dwukrotnie więcej.
Pewnie Pan powie, że to kwestia tego, że mamy dużo osób, które śmieci produkują, a nie są zadeklarowane i nie płacą.
Piotr Selwesiuk: W systemie PESEL w Bielsku jest zameldowanych ponad 25 tys. osób, a deklaracje śmieciowe złożyło niecałe 21 tys. Drugą grupą osób, która nigdy nie była w systemie PESEL są cudzoziemcy pracujący w bielskich firmach.
Tak, na ostatniej sesji rady miasta burmistrz podał, że takich delikwentów jest jakieś 4 tysiące.
Piotr Selwesiuk: W przeliczaniu, daje to rocznie 1 152 000 zł opłaty śmieciowej, która nie jest odprowadzana do budżetu miasta. W takim przypadku płacą za nich osoby, które uczciwie deklarują ilość zamieszkałych osób.
Ale, trzymając się porównań do sąsiednich miast, przecież w Bielsku nie kombinujemy bardziej niż tam. Dlaczego więc mamy zakładać, że u nas ukrywa się tysiące osób, a w Siemiatyczach wszyscy uczciwie składają deklaracje i płacą?
Piotr Selwesiuk: Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało jak oskarżenie, bo nie o to mi chodzi. Nie próbuje szukać czy wskazywać winnych, a po prostu przedstawić sytuację. Faktem jest, że Bielsk ma trochę inną specyfikę niż Siemiatycze czy Wysokie Mazowieckie. W naszym mieście jest dużo firm, które zatrudniają mnóstwo osób spoza miasta. Te często tu mieszkają w wynajętych domach lub mieszkaniach produkują śmieci, ale nikt tego nie zgłasza i nie płaci za odbiór odpadów od tych osób. Pewnie jest też zjawisko osób, które sezonowo lub na stale mieszkają w Bielsku, ale zameldowane są w okolicznych gminach i też nie składają deklaracji.
No i dochodzimy do kwestii, która stanęła na radzie miasta, odnośnie zmiany sposoby naliczania opłat za śmieci. Uzależnianie jej od poziomu zużycia wody byłoby lepsze niż obecny system od osoby?
Piotr Selwesiuk: Nie chcę powtarzać dyskusji z sesji. Nie chcę też kwestionować decyzji radnych, bo i tak już została podjęta. Ja tylko wskazuje problem, który ciągle pozostaje nierozwiązany. A jedynym rozwiązaniem jest uszczelnienie systemu.
Według mnie najbardziej sprawiedliwym sposobem jest naliczanie od wagi śmieci i taki system jako MPO jesteśmy w stanie wprowadzić, ale nie pozwala na to prawo.
To jednak na chwilę się przy tym zatrzymajmy. Woda też budzi mnóstwo kontrowersji. Po pierwsze jest niestałym wskaźnikiem, raz zużyje jej więcej , raz mniej. W spółdzielniach i wspólnotach dochodzi jeszcze kwestia wody niezbilansowanej, która też zaburza cały wskaźnik. Do tego dochodzą kwestie oszukiwania na zużyciu wody i niedokładność liczników. Naliczanie od osoby jest prostsze. Stawka od głowy i już.
Piotr Selwesiuk: Oczywiście pod tym względem jest to prostsze. Wylicza się opłatę od każdej osoby i tyle. Niestety to nie ukraca tego, że ci co płacą, ponoszą koszty także za tych, którzy śmieci produkują, ale tego nie deklarują. Stwierdzenie, że to na samorządzie ciąży obowiązek weryfikacji składanych deklaracji jest pustym sloganem. Może Pan sobie wyobrazić, by miasto prowadziło tego typu kontrole? Urzędników chodzących po domach i ustalających, kto w nich mieszka a kto akurat przyszedł w odwiedziny? Albo angażowanie do tego policji? Zresztą nieważne kto by to sprawdzał i tak jest to niesprawdzalne bez wchodzenia z butami w czyjaś prywatność. Ja nie jestem zwolennikiem takiej penalizacji działań administracji. Bardziej wskazane jest szukanie takich rozwiązań, które nie wymagają karania mieszkańców, a byłyby in plus.
Metoda naliczania od wody byłaby lepsza?
Piotr Selwesiuk: Jak już mówiłem - o tym była mowa na sesji. Nie ma co do tego wracać. Przyznam jednak, że i metoda od wody ma swoje zalety i wady. Jeśli chodzi o kwestie techniczne, to myślę , że nie jest to tak wielki problem. Argument, że pomiary wodomierzy są niewiarygodne, podważa zasadność naliczania opłat za wodę. W końcu wodomierze na kilku poziomach liczą zużywaną wodę i na podstawie ich wskazań mieszkańcy za nią płacą. My też jako Przedsiębiorstwo Komunalne administrujemy w ponad 40 wspólnotach mieszkaniowych i jakoś nie ma większych problemów z pomiarami zużycia wody. Jeśli jest ta niezbilansowana to rozkłada się ją na gospodarstwa domowe podłączone do licznika głównego, który wykazał nadmiar zużycia wody. My jeszcze rozkładamy to stosunkowo do zużycia wody w poszczególnych mieszkaniach. Nie oznacza to jednak, że uważam za najuczciwsze, by na podstawie zużycia wody naliczać opłaty za śmieci. Najuczciwsza byłoby naliczanie wysokości opłat od wagi śmieci, jak powiedziałem wcześniej, bo to ściśle przekłada się na koszty ich odbioru. To jednak wymaga rozwiązań systemowych. Obecne prawo na to nie pozwala. W Czechach w ramach podstawowej opłaty mieszkańcy dostają po jednym worku, jeśli mają więcej śmieci, za kolejne muszą dopłacać. Ale i ta metoda ma swoje wady, bo może doprowadzić do tego, że ludzie chcąc ograniczyć wydatki wywoziliby odpady do lasu. To właśnie z tego powodu ustanowiono opłaty niezależne od ilości produkowanych śmieci. Chodziło o to, by każdy płacił za śmieci niezależnie od tego, czy i ile ich produkuje. Z założenia, dzięki temu nikomu nie przyjdzie do głowy wieźć ich do lasu, bo przecież i tak za nie płaci, więc wystarczy wyrzucić je do kontenera.
No to pod względem przepisów jest to sytuacja patowa, nawet najlogiczniejsza metoda niesie za sobą poważne kontrowersje. Poza tym technicznie byłoby to chyba trudne. Przecież trudno ważyć każdy worek śmieci przynoszony przez mieszkańca?
Piotr Selwesiuk: Technicznie jest to jak najbardziej możliwe. Można to robić na poziomie spółek odbierających śmieci, czyli takich jak nasze MPO. Bielskie firmy, od których odbieramy śmieci płacą właśnie od wagi. W przypadku domów jednorodzinnych też dałoby się to zastosować, jeśli nie na podstawie wagi, to liczby worków (worki z kodami). Przy spółdzielniach czy wspólnotach moglibyśmy ważyć śmieci na śmieciarkach przy ich odbiorze z wiat śmietnikowych. Z takiej wiaty korzysta najwyżej kilka bloków, więc opłaty można byłoby rozkładać na ich mieszkańców. To tak jak odpowiedzialność za segregowanie śmieci.
A przy bielskich firmach to się sprawdza? Wszystkie płacą od wagi śmieci?
Piotr Selwesiuk: W tym przypadku też system nie jest doskonały. Oczywiście wiele firm, szczególnie tych, które z zasady produkują śmieci, ma podpisane umowy na odbiór odpadów i płaci według ich wagi. W grupie tej są na przykład liczne lokale gastronomiczne. Przyznam jednak, że nie wszyscy tak mają - niektóre sklepy, zakłady wynajmujące lokale choćby w centrum, wyrzucają śmieci do śmietników osiedlowych i zrzucają się na nich mieszkańcy. Podobnie jest w przypadku niektórych biur, choć w ich przypadku zakładam, że śmieci nie ma aż tak dużo, jak na przykład ze sklepu spożywczego. Pracownik biura może wyrzuci jakiś kartonik po jogurcie czy papierek po jakimś jedzeniu. Sklep ma mnóstwo kartonów i innych odpadów.
...Jest też wiele branż, które w ogóle trudno zweryfikować pod kątem produkcji śmieci. Jeśli ktoś prowadzi firmę z domu, to trudno oddzielić jakie śmieci produkuje w ramach działalności, a jakie jako gospodarstwo domowe. Firmy usługowe, czy remontowe często zostawiają śmieci u odbiorców usług i często to ląduje to w osiedlowym lub przydomowym śmietniku. To też może mieć wpływ na koszty, jakie płaci miasto za odbiór śmieci.
Piotr Selwesiuk: Oczywiście. Podobnie zresztą jak odbiór odpadów zielonych czy wielkogabarytowych w PSZOK-u. My na przykład nie pobieramy opłat za odpady zielone przywożone do nas przez spółdzielnie mieszkaniowe, a są one wożone przyczepami. Wychodzimy jednak z założenia, że opłata za nie jest wliczona w tę płaconą przez mieszkańców osiedli. W Siemiatyczach jednak Przedsiębiorstwo Komunalne takie opłaty za odbiór odpadów zielonych pobiera. De facto mieszkańcy bloków w Siemiatyczach i tak za nie płaca, ale nie w ramach opłaty za śmieci, a w ramach czynszu. Tak samo każdy mieszkaniec Bielska, który przywiezie do nas odpady typu gruz lub wielkogabarytowe może je zostawić nie ponosząc opłat. To samo tyczy się tych gabarytów, które spółdzielnia zbiera przy śmietnikach i przywozi do nas. Ewidencjonujemy jedynie adresy domów lub wiat śmietnikowych, z których te gabaryty pochodzą. Mieszkańcy z innych gmin za zostawienie takich odpadów płacą. Przyjmowanie takich odpadów wpływa na ogólne koszty jakie mieszkańcy ponoszą. My wywożąc wszystkie te odpady na bramie płacimy za każdą tonę. Nie ma co się oszukiwać - będziemy płacić coraz więcej.
Jeszcze więcej? To kwestia segregacji czy po prostu tego, że ogólnie zagospodarowanie odpadów jest drogie?
Piotr Selwesiuk: Czasem rzeczywiście okazuje się, że w danej frakcji śmieci znajdują się inne. Przykładowo za tonę śmieci zmieszanych musimy na bramie w Hajnówce zapłacić prawie 430 zł, jeśli kontrola wykazuje, że jest tam za dużo odpadów zielonych lub plastików musimy dopłacić 20 proc. A miasto za tonę płaci nam 470 zł. Nie zostaje na paliwo. Podobnie jest w przypadku plastików. Choć w ich przypadku tona kosztuje 60 zł.
A jako MPO tego nie kontrolujecie u źródła, czyli przy zabieraniu śmieci?
Piotr Selwesiuk: Kontrolujemy. W domach jednorodzinnych i w osiedlowych wiatach, jeśli pracownicy zabierający śmieci stwierdzą, że są one źle posegregowane, robią im zdjęcia i zostawiają. Raz miałem nawet taki telefon od jednego z mieszkańców ze skargą, że pracownicy zostawili pod jego domem worki ze śmieciami. Rozmawiałem z nim. Najpierw miał pełno wyrzutów, a gdy sprawdziłem zdjęcia i powiedziałem mu, co było w workach, sam przyznał, że ktoś z rodziny przez pomyłkę wyrzucił do worka nie to, co trzeba. Na wzrost cen zagospodarowania śmieci nie mamy wpływu, na selekcje odpadów i owszem.
Odpadów nie ubędzie. Praktyka pokazuje, że trudno liczyć, że rząd czy inne samorządy przejmą związany z tym ciężar. Dlatego chcemy stworzyć własny system.
A te ceny zagospodarowania odpadów rzeczywiście są takie wysokie? Z czego to wynika? Czy sprawdza się powiedzenie, że Hajnówka na nas zarabia?
Piotr Selwesiuk: Nie zwalałbym wszystkiego na Hajnówkę. Ceny zagospodarowania odpadów są wysokie, bo śmieci jest bardzo dużo, z roku na rok ich przybywa i nie ma co z nimi robić. Do Hajnówki wozimy podstawowe frakcje odpadów. Papier czy opony staramy się sprzedać w innych częściach kraju, gabaryty mielimy na miejscu i wtedy sprzedajemy. Mamy też umowę podpisaną m.in. z Ostrowią Mazowiecką. Przy poszukiwaniu odbiorców coraz częściej rozmowa nie skupia się na pytaniu za ile, ale czy w ogóle przyjmą od nas odpady. Niedawno rozmawiałem z prezesem ZZO w Hajnówce, który skarżył się, że ma tysiące ton szkła na placu i nie wie, co z nim zrobić, bo nikt nie chce go kupić. Przez to ceny w ZZO w Hajnówce też rosną. To problem ogólnokrajowy.
W Polsce produkujemy 6 mln ton plastików. To frakcja śmieci oznaczana kodem RDF. Milion spalany jest w spalarniach, takich jak ta w Białymstoku. Drugi milion spalany jest w cementowniach. I to wszystko. Rocznie 4 mln ton zostają. Stąd się bierze problem. W związku z pandemią zostały wydłużone terminy składowania odpadów. To jednak problemu nie rozwiązuje, bo śmieci te nie mają ujścia, a ich ciągle przybywa. Bez rozwiązań systemowych ceny będą rosły. Już teraz gminy z zachodniej Polski wolą wywozić śmieci do Niemiec, bo tu problemu z nimi nie mogą rozwiązać.
A z drugiej strony, czy nowe przepisy o uwolnieniu gospodarki śmieciowej nie doprowadzą do tego, że śmieci będą wywożone z Warszawy do jakiś małych miejscowości? Dziś co chwila słyszymy o oskarżeniach o takie właśnie wywożenie odpadów do wiejskich żwirowni i innych. Przed zmianą przepisów było to uznawane za nielegalne, obecnie może to się odbywać w majestacie prawa?
Piotr Selwesiuk: O tym już nie chcę się wypowiadać. Na poziomie odbioru odpadów od mieszkańców system jest jednak szczelny. Mamy obowiązek działać w ramach Bazy Zagospodarowania Odpadów (BDO). W ramach tego systemu nasze śmieciarki maja GPS-y, które pozwalają śledzić ich trasę. Przy każdym uruchomieniu śmieciarki wpisywane są dane kierowcy i godzina wyjazdu. Kolejne GPS-y są na pace i odnotowują każde wyładowanie odpadów. ZZO, w którym następuje wyładunek, wpisuje do systemu ilość i rodzaj odpadów. Jeśli śmieciarka w ciągu dnia nie napełniła się, zjeżdża do nas na bazę i również jest odnotowywana ilość odpadów, która się w niej znajduje. Plac jest dodatkowo monitorowany. Do danych tych na bieżąco mamy wgląd w naszym biurze, ma go też samorząd, dla którego świadczymy usługi, oraz instytucje kontrolne. Większość naszych śmieciarek jest jednokomorowa, ale posiadamy także dwukomorowe. Te sprawdzają się szczególnie w mniejszych gminach, gdzie trzeba przejechać większe odległości. Gdy za jednym przejazdem zbieramy dwie frakcje śmieci, możemy zaoszczędzić na paliwie i na czasie. To co robią ze śmieciami firmy, które odpowiadają za zagospodarowanie odpadów, jest już poza zasięgiem naszego działania. Nie chce tej sytuacji oceniać na podstawie domysłów.
Ale wychodzi na to, że właśnie dlatego, że odpadów jest za dużo, część z nich płonie na wysypiskach, bo nie ma co z nimi zrobić.
Piotr Selwesiuk: Nie będę się wypowiadał o tych przypadkach. Oczywiście o tych pożarach słyszałem, ale nie jestem w stanie stwierdzić z całą odpowiedzialnością, jakie były ich przyczyny. W każdym razie jest to niepokojące zjawisko. Do lipca Ministerstwo Środowiska miało przygotować indykatywną listę odnośnie budowy kolejnych spalarni, bo jest ich mało. Lista taka jeszcze nie powstała.
To właśnie w związku z tymi planami resortu powstał pomysł budowy spalarni przy MPEC w Bielsku? Jest to jakiś sposób na zagospodarowanie odpadów…
Piotr Selwesiuk: Właściwie chodzi o budowę instalacji termicznego przetwarzania odpadów. Niedawno podpisałem umowę intencyjną w tej sprawie. Została ona zawarta między Przedsiębiorstwem Komunalnym, MPEC, a firmą Unibep. To się różni od spalarni w Białymstoku. Spalarnia jest po to, żeby spalić odpady. My chcemy, żeby do bielskiego MPEC zamiast węgla trafiały odsegregowane frakcje odpadów i żeby właśnie z ich spalania wytwarzać energię cieplną. Oczywiście wszystko zgodnie z normami środowiskowymi. Korzyści miałyby wszystkie strony. MPEC miałby tańsze niż węgiel paliwo, my moglibyśmy taniej zagospodarowywać odpady. Nawet jeśli za śmieci oddawane do spalarni zapłaciłbym 150 -200 zł, to i tak jest taniej niż prawie 430 zł, które płacimy w Hajnówce za śmieci zmieszane. Tymczasem według wyliczeń 40 proc. tej frakcji śmieci można spalić.
Czyli zamiast płacić innym za zagospodarowanie śmieci i do tego dopłacać zagospodarujemy je u siebie?
Piotr Selwesiuk: Jak pokazuje działanie spalarni w Białymstoku, była to dobra inwestycja. A tego typu dużych spalarni w całym kraju jest zaledwie 9. Jest jeszcze kilka małych, prowadzonych przez mniejsze firmy. My też taką małą instalację chcemy zbudować. Musimy dopasować się do sytuacji jaką obecnie mamy. Kiedyś nasz region został podzielony na kilka obszarów, w których powstały zakłady zagospodarowania odpadów. To właśnie w ramach tego podziału zbudowano składowisko w Hryniewiczach, spalarnię w Białymstoku i ZZO w Hajnówce. Zakłady te miały zapewniać odbiór odpadów z okolicznych gmin. Miały one obowiązek odbierać od nich wszystkie odpady. W ramach tego podziału Bielsk został przypisany do Hajnówki. Najnowsze przepisy uwolniły te terytorialne ograniczenia. Obecnie składowisko odpadów w Hryniewiczach praktycznie jest zamknięte. Odbiera odpady tylko od gmin, z którymi ma podpisana umowę. Też wolałbym wozić odpady do Hryniewicz zamiast do Ostrowi Mazowieckiej. Podam jeszcze przykład Sokółki, która straciła na tym „uwolnieniu” przepisów. Nie znajduje się ona w białostockim obszarze i umowy nie gwarantują jej odbioru śmieci w białostockich składowiskach i spalarni. Swoje odpady musi więc wozić kilkaset kilometrów dalej. Mieszkańcy płaca praktycznie maksymalne stawki (chyba 32 zł od osoby), a samorząd i tak jeszcze do tego dopłaca. A dopłaca z podatków od mieszkańców, czyli tak czy siak to oni pokrywają te bardzo wysokie koszty. Trudno przewidzieć, jak w przyszłości będzie rozwijało się prawodawstwo związane z gospodarką odpadami. Wiem jednak, że odpadów nie ubędzie. Praktyka pokazuje, że trudno liczyć, że rząd czy inne samorządy przejmą związany z tym ciężar. Dlatego chcemy stworzyć własny system, który przynajmniej w jakimś stopniu pozwoli nam nasze odpady zagospodarować i uchronić w przyszłości mieszkańców przed drastycznym wzrostem opłat za śmieci.
Dziękuję za rozmowę