Rodzina i znajomi byli w szoku. Akurat wszyscy zbierali się na panichidę, żeby pożegnać zmarłego. Osób było sporo, ponad 80-letni mężczyzna był dość lubiany, miał mnóstwo znajomych. Zgodnie z tradycją przyszli też mieszkańcy niemal całej miejscowości.
- W pewnym momencie synowa zmarłego odebrała telefon - opowiada jedna z pań uczestniczących w tym zdarzeniu. - Stała obok, widziałam, jak w jej oczach pojawiają się łzy. Gdy skończyła rozmowę, wyszła przed dom i powiedziała wszystkim zebranym, żeby się rozeszli do domów. Dzwonił sanepid, żeby zamknąć trumnę i wyprosić wszystkich. Okazało się bowiem, że u zmarłego wykazano koronawirusa. Po jakimś czasie przyjechał zakład pogrzebowy i zabrał trumnę ze zmarłym.
Został pochowany na cmentarzu bez rodziny. Nawet synowie i żona nie mogli go pożegnać.
Wszystko rozegrało się w jednej z podbielskich miejscowości.
Jak doszło do tego, że w ogóle wydano ciało zakażonego rodzinie?
Całą historię od początku opowiedziała nam synowa zmarłego. Naszą rozmowę co chwilę przerywała płaczem.
- W sobotę teść źle się poczuł. Miał temperaturę 39,4 i kłopoty z oddychaniem - opowiada. - Szwagierka zadzwoniła po pogotowie. Odmówili jej przyjazdu i nakazali zgłoszenie się do ambulatorium. Zadzwoniła tam. Lekarka też odmówiła jego przyjęcia. Na nic się zdały tłumaczenia, że chory to starszy człowiek, który przeszedł 3 zawały, zapaść, ma cukrzycę, porusza się jedynie na wózku, bo w wyniku cukrzycy amputowano mu część nogi. Nikt nie chciał ani do niego przyjechać, ani przyjąć w szpitalu czy ambulatorium.
Przez telefon lekarka wypisała jedynie antybiotyk, który - jak mówi rodzina - niewiele pomógł. Z gorączką, ledwie łapiąc oddech, starszy mężczyzna przeleżał w domu pod opieką rodziny do poniedziałku.
- W poniedziałek szwagierka zadzwoniła do lekarz rodzinnej. Ta wypisała inny antybiotyk, który okazał się bardziej skuteczny. Obiecała też przyjechać następnego dnia na wizytę domową - opowiada nasza rozmówczyni.
Gdy we wtorek lekarz rodzinna przyjechała do pacjenta i zobaczyła, w jakim jest stanie, bez chwili zastanowienia wezwała karetkę i skierowała go do szpitala. Miał obustronne zapalenie płuc. Lekarzowi karetki już nie odmówiono.
- Karetka zabrała teścia około godz. 15. Ponoć najpierw położyli go na zakaźnym, później na wewnętrznym. A między godz. 19 a 20 dostaliśmy telefon, że teść nie żyje - mówi przez łzy.
Rano rodzina miała odebrać akt zgonu i ciało zmarłego.
- Gdy odbieraliśmy akt zgonu, pytaliśmy lekarza, czy nie ma tu zakażenia koronawirusem i czy nie ma przeciwwskazań do organizacji normalnego pogrzebu - wspomina. - W odpowiedzi usłyszeliśmy, że nie ma koronawirusa i możemy bez obaw normalnie odebrać ciało. Około godz. 11 wydano je zamówionemu przez nas zakładowi pogrzebowemu. Później przeglądaliśmy akt zgonu, rubryka dotycząca Covid-19 była pusta. Jako przyczynę śmierci podano zapalenie płuc i niewydolność oddechową. Podpisała go ordynator oddziału.
Rodzina zaczęła przygotowania do pogrzebu, powiadomiła bliskich, znajomych i sąsiadów, ustaliła godzinę panichidy i pogrzebu, zamówiła stypę. Po godz. 16 przywieźli trumnę ze zmarłym. Zaczęli schodzić się ludzie. Było ich sporo na podwórku, część weszła do domu.
- Wtedy szwagierka odebrała telefon najpierw od batiuszki, że nie przyjedzie odsłużyć panichidy, bo mu sanepid zabronił - opowiada nasza rozmówczyni. - Obiecał, że odprawi ją w cerkwi, ale sam bez udziału rodziny czy bliskich. Gdy skończyła rozmowę z duchownym, telefon znów zadzwonił. Tym razem pani z sanepidu. Kazała zamknąć trumnę i wyprosić ludzi.
Zgodnie z nakazem, synowa zmarłego wyszła do zbierających się żałobników i powiedziała, że sanepid zakazał organizacji uroczystości pogrzebowych. Z łzami w oczach przepraszała wszystkich za kłopot i za to, że tak jak i ona nie będą mogli pożegnać zmarłego.
- Pani z sanepidu mówiła, że po ciało przyjedzie zakład komunalny, zabierze je w worku i pochowa, ale zaczęliśmy protestować - kontynuuje smutną historię. - Mieliśmy już wynajęty zakład pogrzebowy i wykopany grób. Zgodziła się, by razem z trumną ciało odebrał nasz zakład pogrzebowy i by pochował je w przygotowanym miejscu.
Pogrzeb odbył się następnego dnia rano.
Nam zakazano uczestniczenia w pochówku. Był tylko batiuszka. Nawet mój mąż, syn zmarłego, nie miał okazji się pożegnać z ojcem. Teściowa do dziś nie może wyjść z szoku, że jej męża pochowano jak bezdomnego bez pożegnania, bez rodziny
- słowa synowej przerwał płacz.
Sanepid nakazał kwarantannę wszystkim domownikom zmarłego. Początkowo chciał też wysłać na nią rodzinę syna mieszkającego w innym domu.
- Wyjaśniliśmy jednak, że my od tygodnia nie widzieliśmy teścia - opowiada synowa. - Kwarantanny więc nie mamy. Zresztą sama się zastanawiam, jak teść mógł się zarazić, skoro od lat z domu nie wychodzi. Nikt inny z domowników nie miał żadnych objawów. Z tego co wiem, nikogo też nie poddano testom.
Cała rodzina i znajomi są w szoku po tym co się stało. Jak mówią, gdyby od początku nie wydano im ciała i poinformowano, że pogrzeb musi odbyć się w reżimie sanitarnym, może lepiej, by to znieśli, niż zabieranie trumny ze zmarłym w momencie, gdy rozpoczynają się uroczystości żałobne.
Jak udało nam się ustalić, starszemu mężczyźnie pobrano wymazy pod kątem zakażenia koronawirusem podczas przyjmowania do szpitala. Zmarł jednak zanim uzyskano wynik. Gdyby wykazano u niego zakażenie, ciało zostałoby zabrane bezpośrednio z oddziału i dokonano pochowku zgodnie z wymogami sanitarnymi. Oczywiście powiadamiając o tym rodzinę. Obecne przepisy mówią, że ciała osób zakażonych koronawirusem muszą być odebrane bezpośrednio z oddziału, a nie z prosektorium.
Gdy jednak pacjent zmarł, a nie było wyniku testu na Covid -19, potraktowano go jako osobę niezakażoną. Szpital musiał wydać ciało rodzinie, nie mógł trzymać zmarłego na sali w szpitalnym łóżku cały dzień w oczekiwaniu na wynik testu. Dopiero gdy pojawił się wynik testu, wszczęto procedury obowiązujące w przypadku wykrycia zakażenia i przerwano uroczystości pogrzebowe. To również regulują przepisy, na które sanepid nie ma wpływu.
- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby nie doszło do rozprzestrzeniania się wirusa - mówi Ewa Tarasiuk z bielskiego sanepidu.
Mężczyzna nie został ujęty w statystykach, jako kolejna osoba zmarła z powodu Covid-19. W informacjach podawanych przez sanepid odnośnie powiatu bielskiego ciągle figurują trzy ofiary koronawirusa, które zmarły kilka miesięcy temu.
(bisu, mb)