Przyjaźń ma różne oblicza. Czasem jest bezwarunkowa, a czasem bywa wystawiona na próbę.
Kolejny tekst Barbary Goralczuk (po-swojomu) dotyczy m.in. tego zagadnienia. To, że w tle pojawia się alkohol, nie powinno dziwić. To częsty, może nie najlepszy, element naszej codzienności, do którego się przyzwyczailiśmy i wrósł w tradycję, która - jak każda tradycja - może być zła albo dobra. Życzymy przyjemnej lektury.
(ms)
Drużba
Pietia i Kolia sidiat w sadkowi pered chatoju, w Bielśku. Kruhom wesna. Na stolie herbara, bułoczki i truskawki. Pryjechali dieti i wnuki, sidiat razom, bawiat małyszuów.
- Pomnisz, Pięt’ka, jak my twoju chatu stroili?- pytaje Kolia i śmijećcia szczerbatoju huboju.
- Pomniu, pomniu!- każe Piet’ka. - Do disiejszoho dnia żuonka śmijećcia jak idu srati, czy kalisonów ne zabyw! Job jeji mat’!
I uspominajut.
Pietia i Kolka poznakomiliś w szkoli, bywszy ditiukami, ale ich drużba pereżyła szkołu. Stali sobie bratami. Szto prawda, czasto swaryliś, najbuolsz po kieliszku, ale i hodiliś potuom. A taksamo pry kieliszku.
Pobiliś za diewku, bo Kolia z jeju tańciowaw, a ożeniwsia Pietia, koniec kouńciuow…
Ale to nic, Kolia ożeniwsia z sestroju Pieti, nu i tak stali sim’joju. Kolia postawiw chatu w swojuom selie, a Pietia kupiw plac w Bielśku i taksamo naczaw stawiti chatu.
Pietia pomahaw kłaści dach u Koli, a Kolia naryezaw derwa zo swojoho liesa, bo, wiadomo, Pieti potryebne… I tak sobie razom żyli.
Odnoho dnia, a było to osenioju, nastali prymorozki, mużyki naryezali derwa dla Piet’ki, załodowali chwuru i powezli do Bielśka. Uże zmerkało, bo, wiadomo, deń korotki, a Kolka chotiew wernutiś do chaty czym chuczej na weczeru. Rozładowali,a Pietina żuonka zastawiła stuoł, nakormiła. Postawiła i wodku, a jakże. Wypili po kieliszku.
I wsio byłob dobre, ale…Trochu ne chwatiło toho napitku, dawaj szukati szcze!
Wyjechali chłopci wozom, dla niepoznaki, kob baba ne jawgotała. Skazli, szto zaraz wernućcia, każdy w swoju chatu.
A poka szto naprawili kobyłu w odne, dobre sobie znakome mieście, de można papitiś! I napilisia.
W knajpi, jakuju wsie nazywali ,,Mordownia”, kupili flaszku. Potuom druhuju, potum szcze odnu i… dalej nie wiadomo.
Wiadomo, szto kobyła pryszła z wozom do domu, znaczy, do swojoho seła, koli uże było temno, bez hospodara, jaki prosto propaw!
Żdała żuonka Koli, żdala… nastała nuocz i ne dożdalaś!
Żdała rano, żdała w obied!
Aż nareszcie, naszowsia!
Kolia pryszow piszkom, zmerzniony by sobaka, bo spaw pijanizny do obieda w rowi w liesi! Pryniuos batuoh, ale ne pryniuos 2 zubów! Może chto jomu wybiw? A może i sam ich wybiw, jak upaw do rowa?
Piet’ku prytiahnuli kolegi ,sered noczy, bo naszli joho w nużnikowi za ,,Mordownioju”, jak sidiew bez kalisonów. Dobre, szto niczho jomu ne obmerzło!
Ono kobyła ne skazała, jakim cudom popała do domu, bez hospodara, po tiomku! Ale odna wona pryszła tweroza i noczowała w swojomu chliwowi.
Barbara Goralczuk