Romans w pracy to zjawisko stare... odkąd istnieje praca. Jedni się z tym kryją bardziej, a inni mniej. Niekiedy taki romans kończy się rozpadem związku, a innym razem nawet zabójstwem.
O konsekwencjach związanych z romansem pracowniczym pisze Barbara Goralczuk w powiadaniu [po swojomu]. Zapraszamy do lektury.
(ms)
Andrusza
Andrusza sidit w kuchni, p’je kawu. Pora uże iti na robotu, ale szcze sidit, diwit’sia jak joho żuonka, Agnieszka, kormit łożoczkoju małoho synka. Doczka pakuje plecak do szkoły.
I dumaje Andrusza: „ja szczaśliwy czołowiek, sława Bohu za wsio!”
Od ponad dwoch liet tak każdoho ranka Andrusza światkuje swoje szczaścije. Światkuje, bo mało brakowało, a postradawby je i za swojeji durnoty.
A było wsio tak:
Andrusza ożeniwsia z Agnieszkoju 10 liet tomu nazad, koli oboje pokończali uczobu na studyjach. Tam wonie i poznakomiliś, Andrusza z Hajnowki, Agnieszka z Sokółki.
Pożeniliś, zara urodiłaś doczka i wsio było jak u liudi: mieszkanie w Biłostoci, robota, kredyt, maleńkie ditia. Potum Agnieszka stała robiti w szkoli, bo wona uczytielnicia, Andrusza w welikuoj firmi w biurowi, doczka poszła do przedszkola, potum do szkoły.
I de tut durnota? Ano, pryszła i durnota.
Objawiłaś jako panienka. Pryszła do biura, de robiw Andrusza. Przyszła takaja diewka, szto chłopciam w biurowi odniało mowu. Andruszci odniało i mowu, i rozum! Wliubiwsia od perszoho dnia!
Diewka, Dominika, była nowym pracownikom. Mołodaja, wysoka, ryża, zielonooka, seksowna. A do toho szwargotała bystro na 3 jazykach, pisała meili na komputerowi czyrwonymi pazurami, chutko załatwiała wsie prodaży i zlecenia, chodiła na szpilkach czut’ ne do neba, a za toje spuodnicie u jeji byli takije korotki, szto mohło b ich be byti zuowsiem!
Ech! Ohoń ne diewka!
Andrusza byw bardzo dobrym pracownikom, nu, skażem prawdu, odnym z najliepszych. Baczyw jakaja bystra diewczyna z teji Dominiki, baczyw usie jeji zalety.
Ale spokuojny, rozważny mużczyna wpaw w oko seksownuj koleżanci.
Nu i tak stali szto deń do sebe prybliżatiś. A to podawali papery, a to pili razom kawu w jadalni, a to kuryli papirosy, a to nareszci stali howoryti o swoich sprawach prywatnych.
Andrusza szukaw pryczyny, jakby Dominiku schwatiti bliżej, mieti tuolko dla sebe. A kob nichto ne znaw, a kob żuonka ne dohadałaś...
I okazja nastała, a jakże!
Dyrektor wysław Andruszku w delegacyju do Krakowa. Andrusza poprosiw Dominiku, kob jomu pomohła załatwiti toje zlecenie. Dyrektor pozwoliw, diewczyna zhodiłaś. I pojechali. Pojazdom, oboje. Andruszka wychodiw z domu w takich nerwach, szto czut’ ne zabiwsia o dwery klatki schodoweji.
Jak ono zajechali do Krakowa, odmeldowaliś w firmi, do jakieji treba było odmeldowatiś, poszli do hotelu. I jak można dodumatiś, wskoczyli oboje w pośtiel, jak szalony. Ech, Andruszy zdawałoś, szto toje czudo, znaczyt Dominika, wytiahne z joho wsie siły. Dominika była takaja, jak można było spodiwatiś po jeji wyhliadi- seksowna, horacza i wsio zadowolona.
Na druhi deń naszy pracowniki załatwiali sprawy zawodowy, a weczery, pośle wsiech dohoworów poszli na weczeru do malowniczeji, bardzo dorohieji restauracji na Starówci w Krakowi. Zamowili, sztoś pojeści, zamówili wino. Mużczyna diwiwsia w swoju partnerku by w obraz.
Aż tut naraz puodniaw hołowu i hlianów w buok sali. I wzhliad joho popaw na... szwagra!
Szwagor, Krzysiek, brat Agnieszki, sidiew kilka stolików od Andruszy. Ale ne sam. I ne ze swojeju żuonkoju, Eloju. Sidiew i gapiwsia na Andruszku, a koło joho sidieła szczupleńka, czorneńka kobietka, z korotkimi wołosami, welikim biustom, z tatuażami na ramionach, kotory bardzo dobre pasowali do delikatneji, czorneji sukienki bez rukawów…
Nie, Ela ne mieła tatuażów...
Mużczyny diwiliś odin na druhoho, jakby zobaczyli samoho czorta!
Andrusza poczuw sebe tak kiepsko, tak zawstydawsia, szto wstaw raptom od stolika, kinów, hroszy i wybieh z restauracji. Dominika ostała sama. Niczoho ne ponimała, ne znała, szto stałoś z jeji spokuojnym, delikatnym Andruszkoju. Wyszow i pokinów jeji samuju!
A Andruszka proklinaw samoho sebe! Zabraw z hotelu walizku, pobieh na dworzec kolejowy i tam prosidiew ciełu nuocz, aż poka rano ne pryszow pojazd.
Proklinaw swoju durnotu, kajawsia i prosiw Boha, kob toje , szto stałoś, ostało w proszłum!
Tak i było.
Szwagor nikomu ne skazaw koho baczyw w restauracji w Krakowi. Bo i sam byw winowaty. Andrusza chutko poszukaw sobie druhieji roboty, bo ne chotiew baczyti Dominiki, ne chotiew wsponimati toho, szto zrobiw.
Agnieszka liubiła swojoho mużyka tak samo jak i pered delegacjoju, ale wuon staw dla jeji liepszym.
A koli na Rozdwo ciełoju welikoju sim’joju sidieli za stołom i mużczyny muocno napilisia, żartowali i śmijaliś, Agnieszka i Ela chwaliliś, szto majut dobrych mużyków.
Andryej pohlianów na Krzyśka, Krzysiek na Andryeja i odkazaw: „Szto z toho, szto my dobry, koli takije durnyje!”
Barbara Goralczuk