Dzisiejsze opowiadanie Barbary Goralczuk (po swojomu) dotyczy macierzyństwa oraz ojcostwa. Młodzi i nie tylko młodzi rodzice z niepokojem oczekują narodzin długo oczekiwanego potomka. Kiedy przychodzi na świat, są przeważnie szczęśliwi.
Czasem jednak los może spłatać figla i tej miary szczęścia może być - o ile to możliwe - trochę za wiele. Życzymy przyjemnej lektury.
opr. (ms)
Dubeltowe szczaścije
Było to w czasach, koli dieti rodiliś, ne pytawszy o wolu swoich bat’kuow, ono Boha, a bat’ki prynimali tyje dieti ne pytawszy dochtoruow, czy to diewczynka, czy chłopczyk. Baby w ciąży poczuwali sebe zdorowymi, aż do samoho porodu. Mużyki radowaliś ditima i wsio.
Tak było u Haliny i Pawła.
Halina urodiła doczku, a za dwa dnie poszła w pole. Jeji mużyk, Pawoł, szanowaw swoju żuonku, tak szto trochu nawet pomahaw koło ditiati, nosiw wodu z kołodycia, ne pohaniaw baby do bydła, robiw sam. Tieszyliś oboje z małeji i zapowiadali, szto choczut mieti dwoje diti, a druhie musit byti chłopczykom. Najlepi, kob narodiłoś za dwa liet. Ale ni odne z ich ne dohadałoś, szto robiti, radi toho chłopczyka, nu, nichto ich edukacji seksualnoji ne uczyw i...
Koli doczcie było 7 mieseci, Halina stała narykati, szto juoj bardzo tiażko, jakaś wsio gruba, opuchniona, niczoho ne pochudała po ostatnium porodi. Stohnała, stohnała... Rad-newola, musiw Pawoł weźci żuonku do dochtora.
Dochtor zbadaw i zadowolony z sebe skazaw:
- Jest pani w ciąży, gratuluję! Według mnie to czwarty miesiąc. Wszystko w porządku.
Halinu zatkało. W ciąży? Znow? A toż wona kormit doczku cićkoju, cieły czas? A to, kazali baby, sochranit od ciąży?
- Proszę przestać karmić piersią, córeczka już może pić mleko od krowy.
Nu, koli tak, to tak.
Wyszła Halina od dochtora, podiliłaś nowinoju z Pawłom. I pojechali furoju do domu. Halina trochu nezadowolona, ale Pawoł cieły aż jaśniew - żdaw uże na syna!!!
Tiażko znosiła Halina toj czas, była gruba, wsio bolieli nohi, boliew kryż.
Ale przyszow czas roduow nawet Pawoł uśpiew zaweźci żuonku furmankoju do szpitala, do Bielśka. Wypało toje w majewi, jakoś koło obieda. Sidiew na wozi, dożydaw nowiny, i dożdawsia wielmi chutko. Minuło może zo try hodiny, szcze ne zajszło nawet sońcie, poszow puod okno porodówki pytati o ditia i żuonku.
- Pani - kryczyt do znakomeji pilęgniarki - a szto z mojeju żuonkoju? Urodiła?
- Urodiła - śmijećcia czerez okno pielęgniarka - a jakże! Wsio jak najlepi!
Uch, Pawoł aż puodruos.
- A szto urodiła - pytaje dalej - syna?
- Nie - odkazuje baba.
O, tut wże ne byw takij dowolen... ne syn... szkoda...
- Znaczyt doczku? - dopytuje.
- Nie - odkazuje znow pielęgniarka. A jeji kruhlieńka, czyrwona twar śmijećcia od ucha do ucha.
- Nu to sztoż urodiła, do cholery?!- kryczyt Pawoł złuosny na babu, szto szutki juoj w hołowie.
- Dwie doczki, panie Pawle! - kryknuła pielęgniarka i zaczyniła okno.
Pawłowi zaszumieło w hołowie, potemnieło w oczach i... zomliew puod oknom porodówki.
Barbara Goralczuk