Ten proces wyciskał łzy po każdej ze stron. Nic dziwnego dotyczył ogromnej tragedii. Podczas szarpaniny zginął 36-letni Dawid W. Osierocił trójkę małych dzieci, pozostawił wdowę, rodziców. Niespełna 30-letni Tomasz I., oskarżony o spowodowanie jego śmierci przyznał, że do końca życia będzie żałował tego, co się stało.
- Przyznaję się do winy - stwierdził przed sądem oskarżony. - Bardzo żałuję tego, co się wydarzyło. I z całego serca chcę przeprosić dzieci, żonę i całą rodzinę pokrzywdzonego. Jestem świadom, jaką krzywdę im wyrządziłem. Jak tylko będę mógł, pomogę jego rodzinie. Nie było dnia ani nocy, żebym o tym nie myślał. Z całego serca przepraszam.
Słowa te mówił ze łzami w oczach, patrząc prosto na wdowę po zmarłym Dawidzie W. Ona również nie potrafiła wstrzymać się od łez.
Jeszcze przed rozprawą obrońca i przedstawiciel żony zmarłego, która jest oskarżycielem posiłkowym, zawarli ugodę, na podstawie której ma on w ratach wypłacić ustaloną kwotę zadośćuczynienia. Oskarżony mówił, że już część tej kwoty zapłacił z oszczędności. Ma też zamiar sprzedać posiadane działki rolne i uzyskane w ten sposób pieniądze przekazać wdowie i jej dzieciom. Dodatkowo jak tylko wyjdzie z aresztu, podejmie pracę, która mu umożliwi spłatę pozostałej kwoty.
Przedmiotem rozprawy przed sądem okręgowym była jednak karna odpowiedzialność oskarżonego. Odbyło się tylko jedno posiedzenie.
Do tragicznych wydarzeń doszło w nocy z 18-19 października ubiegłego roku. O tym, co się wówczas działo opowiadali w swych zeznaniach oskarżony, jego koledzy oraz koledzy poszkodowanego Dawida W. Ci ostatni niewiele mieli do powiedzenia, bo - jak stwierdzili - byli tak pijani, że niewiele pamiętają. To, co się wydarzyło przy ratuszu, uwieczniła kamera monitoringu. Nagranie zostało przedstawione podczas rozprawy.
- Tego dnia wybrałem się z kolegami do lokalu „Kwarta" na piwo - opowiadał w swych zeznaniach oskarżony. - Dołączyły do nas jeszcze dwie znajome.
Przy stoliku obok bawiła się grupa poszkodowanego.
- Tego dnia mieliśmy imprezę zakładową, po niej wybraliśmy się jeszcze do „Kwarty" przy ratuszu - zeznawał jeden z kolegów Dawida.
- Do naszego stolika w pewnym momencie podszedł mężczyzna z tej drugiej grupy, zaczął zaczepiać kobiety, nawet je obrażać - mówił oskarżony.
- W pewnym momencie powiedziałem mu, żeby nas zostawił i poszedł do swego stolika. I poszedł - wspominał świadek Tomasz T., kolega oskarżonego.
Gdy minęła 3 nad ranem, goście zostali poproszeni o opuszczeni lokalu. Obie grupy spotkały się przy wyjściu.
- Gdy wychodziliśmy, z tej drugiej grupy ktoś krzyknął do nas coś obraźliwego, ale zignorowaliśmy to. Chciałem jak najszybciej pojechać do domu i odpocząć - zeznawał Tomasz I.
Część jego grupy, w tym kobiety, poszły pieszo, a sześcioosobowa grupa z Tomaszem I. udała się do samochodu na parkingu przy ratuszu.
- Pamiętam tylko, że staliśmy na przejściu przed „Stokrotką" - zeznawał przed śledczymi Jarosław Z., z grupy poszkodowanego.
Później on i Mateusz G. poszli na parking przy ratuszu, do grupy Tomasza I.
- Niewiele pamiętam, ale prosiliśmy, żeby podwieźli naszego kolegę, bo mieszka na skraju miasta - zeznawał Mateusz G., kolega poszkodowanego.
Znajomi oskarżonego twierdzą, że Mateusz G. był agresywny, mówił, że ich samochód to grat. I nawet jak mieli na początku ochotę ich podwieźć, to po tych słowach powiedzieli - nie.
- Wywiązała się jakaś dyskusja, ale nie pamiętam, co w niej padło - mówił w sądzie G.
- Pamiętam, że przeklinałem. Gdy usłyszałem od nich, że nie podwiozą nas, bo zgubili kluczyki, to myślałem, że sobie jaja robią - przyznawał Jarosław Z.
Z kolei świadkowie z grupy oskarżonego mówili, że tamci byli agresywni.
- Ten z brodą (chodzi o Mateusza G. - red.) powiedział, że on jest jeden, ale wszystkim nam sześciu wpier... - zeznawali.
Później ktoś dorzucił, że jest sześciu na sześciu. W pewnym momencie Mateusza G. próbował uspokoić Dawid W., ale ten go odepchnął.
Tymczasem Tomasz I. i jego koledzy wsiedli do samochodu, ale nie mogli znaleźć kluczyków. Padło przypuszczenie, że to ci z drugiej grupy jakoś je zabrali. Tomasz I. został w aucie, jego koledzy wysiedli. Jak zeznał właściciel auta, kluczyki znalazły się w kieszeni kurtki.
- Tamci byli jednak już agresywni. Rozłożyłem ręce mówiłem, żeby się uspokoili, że nie chcemy się bić - opowiada Tomasz T., kolega oskarżonego. - Ale to nie pomogło.
To on pierwszy otrzymał cios pięścią w twarz od Mateusza G. Na pomoc T. rzucił się Łukasz S. Chwycił agresora za szyję i przewrócił. Z jednej i drugiej strony do pomocy ruszyli koledzy. Na początku tej szarpaniny Tomasz I. siedział w aucie, powtarzał, że jest zmęczony i chce wracać do domu. Inny jego kolega otrzymał telefon, że dziadek źle się czuje i nie może znaleźć leków. Tomasz I. w pewnym momencie stracił cierpliwość i wybiegł z samochodu. Na swej drodze zobaczył Dawida W.
- Był wyższy ode mnie, miał uniesioną gardę i szedł w moją stronę. Nie wyglądał na pokojowo nastawionego - opowiadał Tomasz I. - Odepchnąłem go.
Dawid W. zachwiał się i upadł na ścianę ratusza. Po chwili wstał.
- Uderzyłem go chyba przedramieniem w szyję - zeznawał dalej oskarżony.
Później odwrócił się do innych szarpiących się kolegów. Po chwili znów zauważył Dawida W. z uniesioną gardą. I tu padł tragiczny w skutkach cios. Tomasz I. twierdzi, że zadał go ze średnią siłą. Nie ma mocnego ciosu, nie zna sztuk walki, nie ćwiczy na siłowni.
Prokurator w mowie końcowej zwrócił jednak uwagę na to, iż w nagraniu widać, jak oskarżony robi rozbieg.
- Naliczyłem osiem kroków, więc przebiegł około 10 metrów, później z wyskoku zadał cios pięścią w twarz - mówił prokurator Adam Naumczuk. - O sile ciosu świadczy fakt, że złamał on nos poszkodowanego. Dawid W. upadł na ziemię, a jego głową dwukrotnie odbiła się od ziemi jak piłka.
Prokurator zwracał uwagę na to, że cios ten był niepotrzebny. Dawid W. był pijany, słaniał się na nogach. Dodatkowo od oskarżonego dzieliło go aż 10 metrów. Z takiej odległości W. nie mógł mu zagrażać.
- Nawet jeśli poszkodowany sprawiał wrażenie agresywnego, to już po pierwszym popchnięciu oskarżony mógł się zorientować, że jest on na tyle pijany, że nie stwarza zagrożenia - uzupełnił w swej wypowiedzi mecenas Piotr Iwaniuk, reprezentujący wdowę po Dawidzie W. - Zresztą o tym, że Dawida W. nie stwarzał zagrożenia mówili też świadkowie z grupy oskarżonego, którzy stali obok.
Samych ciosów nikt z zeznających świadków nie widział.
Po tym jak Dawid W. upadł i stracił przytomność, szarpanina się skończyła.
- Nie pamiętam, co działo się wcześniej, ale gdy zobaczyłem Dawida leżącego na ziemi, podbiegłem do niego i próbowałem podnieść, mówiłem, żeby wstał. Ale on tylko dziwnie chrapał i miał wywrócone oczy - zeznał Tomasz W. kolega poszkodowanego.
Z kolei koledzy oskarżonego zeznali, iż towarzysze Dawida W. go zostawili i uciekli. Z ich strony miały jeszcze paść słowa, żeby nie wzywać karetki, bo będzie przypał, a Dawidowi nic nie jest, że jest tylko pijany. Z zeznań świadków wynika, że to właśnie oskarżony Tomasz I. chciał wezwać pogotowie. ”
- Gdy zobaczyłem, że poszkodowany się nie rusza, ułożyliśmy go w pozycji bezpiecznej na boku i chciałem wezwać karetkę, ale byłem zdenerwowany, ktoś z moich kolegów to zrobił - zeznał oskarżony. - Ja poszedłem do samochodu i zasnąłem. Przebudziłem się, gdy przyjechała policja, ale nawet nie wysiadłem.
Koledzy Dawida, gdy tego zabrała karetka, rozeszli się do domu.
Tomasza I. i kilku jego kolegów ich kierowca rozwiózł do domu. Później wrócił pod ratusz po jeszcze dwóch towarzyszy. Spotkał tam także kulejącego Marka M. jednego z agresywniejszych kolegów z grupy Dawida W. Jego także odwiózł do domu.
- Później jeszcze zajechaliśmy na SOR spytać, co z poszkodowanym - opowiadał ów kierowca. - Tomek się bardzo tym przejmował
Ratownicy nie chcieli zbyt wiele mówić, ale przyznali, że stan Dawida W. jest bardzo zły.
- Następnego dnia odwiedziłem w szpitalu Marka M., leżał tam ze złamaną nogą. Próbowałem dopytać go, co się stało poprzedniej nocy, ale on też nic nie pamiętał. Urwał nam się film - mówił Tomasz W., kolega z pracy Dawida W.
Marek M. też był wezwany jako świadek na rozprawę, ale się nie stawił. Sąd jednak na podstawie jego poprzednich zeznań, stwierdził, że i tak niewiele on wniesie, bo zeznania ograniczają się do słów: „Nic nie pamiętam".
- To się źle skończyło - mówił kolejny ich kolega, Jarosław Z.
Dawid W. zmarł po kilku dniach w szpitalu. Nie odzyskał przytomności. Miał rozległy uraz mózgu.
Rozprawa została zamknięta. Sąd wysłuchał też mów końcowych oskarżenia i obrony.
Prokurator domaga się dla Tomasza I. sześciu lat pozbawienia wolności za czyn z artykułu 156 paragraf 3, czyli za spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu i doprowadzenie do śmierci poszkodowanego. Według kodeksowego zapisu, grozi za to kara od 5 do 15 lat, 25 lat wiezienia lub dożywocie. Prokurator na korzyść oskarżonego uznał fakt, że to nie jego grupa była tą agresywną oraz fakt, że wyraził on skruchę i nie ma wątpliwości, że żałuje tego, co się stało. Dodatkowo Tomasz I. nie jest osobą karaną, a jego czyn ogranicza się praktycznie do jednego tragicznego w skutkach ciosu. Nie było tu znęcania się, czy szczególnego okrucieństwa. Jako obciążające uznał to, że Tomasz I. zaatakował nie głównych agresorów, a osobę, która, jak zeznawali świadkowie, nie przejawiała zbytniej agresji. Dodatkowo Dawid W. był bardzo pijany i nawet jeśli był wyższy od oskarżonego, to jednak niegroźny. W tamtym momencie był najsłabszą osobą w grupie.
Właśnie faktem, iż czyn ogranicza się do jednego ciosu, prokurator motywował jego kwalifikację, jako spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym, a nie bójkę.
A obrońcy oskarżonego chcą, by sąd zakwalifikował ten czyn jako bójkę. Podnosili oni, że całe zajście wyczerpuje jej znamiona. Brały w niej udział więcej niż trzy osoby (w sumie 12), było to starcie dwóch grup, które jednocześnie atakowały i broniły się. Podkreślali też, że w tej bójce obrażenia odnieśli także inni uczestnicy i tylko los, czy Bóg, chciał, że śmiertelnego ciosu nie otrzymał np. Tomasz T. z grupy oskarżonego. Dodawali, że w zajściu niemal wszyscy byli pijani, ale w zamieszaniu trudno było określić, kto i w jakim stopniu. Jeden z obrońców zwracał też uwagę, że niższy wymiar kary więzienia, pozwoli oskarżonemu wywiązać się z wypłaty zadośćuczynienia rodzinie poszkodowanego. Z więzienia tego uczynić nie zdoła.
Mecenas Piotr Iwaniuk, reprezentujący wdowę po Dawidzie W., poprosił jedynie, by wyrok sądu uwzględnił zawartą ugodę, w kwestii kary przychylił się do wniosku prokuratora.
(bisu)