W wieloletniej historii Bielska Podlaskiego, tak jak zresztą wszędzie, nie brakowało afer. Najgłośniejszą sprawą była ta, która wydarzyła się w 1880 roku, gdy z kasy miejskiej „wyparowało" ponad 9 tysięcy rubli.
Wieczorem 24 stycznia 1880 roku (starego stylu) wartownik, który miał nadzór nad miejską kasą poszedł do domu zjeść kolację. Wtedy właśnie nieznani sprawcy włamali się (weszli) do pomieszczeń zarządu miasta, otworzyli kufer i zabrali z niego wszystkie znajdujące się tam pieniądze i papiery wartościowe o łącznej wartości 9 076 rubli.
Wydarzenie to wstrząsnęło lokalną społecznością. Grupa mieszczan-chrześcijan na czele z Mikołajem Wrzecionko napisała 2 lutego 1880 roku list do gubernatora w Grodnie, w którym pisali:
„Katastrofa, która nawiedziła miasto Bielsk 24 stycznia nie jest nieznana Waszej Ekscelencji. Przepadek pieniędzy, do którego doszło tego dnia z kasy dumy miejskiej wzburzył umysły zwykłych ludzi, zawstydziło to wszystkich zainteresowanych niebywałym do dzisiejszych czasów wydarzeniem. Oczywiście, przepadek miejskich pieniędzy i inne różne machlojki ze strony dumy miejskiej zdarzały się i wcześniej, ale nigdy na taką skalę i nie były one dla ciemnego ludu zauważalne, ale taki bezczelny postępek jak kradzież prawie 10 tysięcy rubli srebrem otwiera oczy także nawet najbardziej ślepym i zmusza do poważnego potraktowania sprawy".
Oburzeni mieszczanie oskarżyli w swoim liście o związek ze sprawą ówczesnego gorodskowo gołowu (przewodniczącego zarządu miasta) Włodzimierza Zakrzewskiego (1842 -1907), członków zarządu miasta: Lwa Tokarzewicza i Iwana Antychowicza oraz kasjera Michela Mazję. Ostatni, według autorów listu „samowolnie i bez kontroli od wielu lat rozporządzał się miejskimi pieniędzmi zasilając nimi swoje handlowe przedsiębiorstwa".
Przyczyną zaniepokojenia było także to, że członkowie zarządu nie ukrywają, że mieszczanie sami będą musieli pokryć ubytki z kasy miejskiej, ponieważ nie umieją tak jak Żydzi wykręcić się od płacenia podatków, co zmusza ich o zwrócenie się do szefa guberni „Dlatego my biedni i bezbronni ludzie, wiele lat cierpiący pod uciskiem na skutek bezprawnych podatków (...) dumy miejskiej Bielska, ośmielamy się prosić Waszą Ekscelencję o spojrzenie miłościwym, ojcowskim i kierowniczym okiem na nas uciskanych i nieszczęśliwych, którym przyjdzie się uzupełnić braki w kasie miejskiej" - apelowali mieszczanie i prosili o ochronę prawną.
Кasjer zarządu miasta Міchel Mazja, który odpowiadał za zabezpieczenie tych pieniędzy, oskarżył o kradzież czterech żydowskich cieśli: Wolfa Lejszkesa, Abrama Hirsza, Morduka Kuperszmita i Szymona Zianeckiego. Według informacji, które otrzymał on od rabina Jelina, wymienieni wieczorem, kiedy doszło do kradzieży, przybyli do szynku Żyda Singera, gdzie wynajęli oddzielny pokój oraz zamówili alkohol. Jednak żona i ciotka szynkarza zobaczyli przez szczelinę w ścianie, że zajmowali się tam oni podziałem pieniędzy. Nazajutrz „podobno" małoletni syn Singera znalazł w tym pokoju banknot 25-rublowy. Całą informację o tym zajściu bogobojny szynkarz przekazał rabinowi. Z kolei policyjny urzędnik Ryczkow ze swojej strony stwierdził, że szynkarza Singera przekupił kwotą 400 rubli kasjer Mazja, aby ten w ten sposób zeznawał.
Do tego samego wniosku doszedł przysłany z Grodna urzędnik do spraw specjalnych Deibner. Przeprowadzone śledztwo i rozprawa sądowa oczyściły z zarzutów Leiszkesa, Hirsza, Kuperszmita i Zianeckiego. O defraudację miejskich pieniędzy członkowie zarządu miasta Lew Tokarewicz i Iwan Antychowicz oskarżali kasjera Mazję.
Jednak duma miejska na posiedzeniu, które odbyło się 8 lipca 1881 roku nie zgodziła się się na oddanie Mazji pod sąd. Sam kasjer i przewodniczący zarządu Włodzimierz Zakrzewski z kolei twierdzili, że śledztwo przeprowadzono nieobiektywnie i nie wzięto pod uwagę wszystkich faktów.
Oddzielną opinię, zanotowaną w protokołach, zgłosił Lew Tokarzewicz. Stwierdził on, że „żydowscy radni, po wcześniejszym porozumieniu ustalili, że nie można Mazji przekazywać sądowi, a trzeba ukarać administracyjnie za niewłaściwą ochronę pieniędzy i zmusić go do zwrotu utraconej sumy" (pieniędzy, które miasto uzyskało za sprzedaż miejskiego lasu). Jak stwierdził Tokarzewicz - „ów las był od wieków dumą naszych przodków, a Żydzi, którzy z różnych miast osiedlali się w Bielsku od 50 lat, uważają majątek miejski za swoją własność i mówili, aby darować zdefraudowane pieniądze".
Bez względu na opinię dumy miejskiej gubernator kazał Mazję osadzić w więzieniu, a Zakrzewskiego usunąć ze stanowiska. Ten odwołał się do Senatu (w carskiej Rosji była to instytucja także sądownicza) w Petersburgu, ale rosyjski Senat podtrzymał stanowisko gubernatora. Zakrzewski argumentował, że w czasie, kiedy doszło do kradzieży, ten leżał chory w domu ze złamaną nogą, a jego obowiązki wykonywał Iwan Antychowicz. Ten razem z Lwem Tokarzewiczem zażądali wtedy od Mazji, według ich zeznań, przekazania pieniędzy do powiatowego skarbca. To właśnie ich zdaniem sprowokowało „wyparowanie" rubli.
Bielska duma miejska jeszcze wielokrotnie na swoich posiedzeniach wracała do tej sprawy. W lutym 1884 roku za tym, aby oddać Zakrzewskiego pod sąd głosowało tylko trzech radnych, a przeciw było 21. Za oddanie pod sąd Iwana Antychowicza było 19 radnych, pięciu sprzeciwiło się temu, a za tym aby osądzić Lwa Tokarzewicza było aż 22 radnych i tylko dwóch przeciw. Na posiedzeniu 5 września 1884 roku, bielska dumy postanowiła obciążyć 2/3 skradzionej kwoty Iwana Antychowicza i Lwa Tokarzewicza, ponieważ Mazia po odsiadce dwóch lat więzienia znajdował się w „skrajnym położeniu psychicznym". Mimo tego Mazja zwrócił kasie miejskiej sumę 1 176 rubli.
27 grudnia 1889 roku duma miejska postanowiła ostatecznie zamknąć sprawę. Skradzione pieniądze na wiele lat pozostały w rejestrze nieściągalnych długów miejskich.
opr. (ms)
na podst. artykułu Siarhieja Tokcia
„Haradskoje samakirawannie Bielska u kancy XIX w.
w Białoruskich Zeszytach Historycznych nr 20/2003