Jesień życia bywa trudna. Także opieka nad starszymi rodzicami do łatwych nie należy.
W kolejnej opowieści Barbary Goralczuk (po swojomu) można się przekonać, że bywa to zadanie niewdzięczne, jakkolwiek byśmy nie kochali swoim rodziców. ”
(ms)
Starość
Bożena i Darek żywut w Biłostoci. Pryjechali siudy dawno, koli byli mołodymi, czut’ no pożeniliś. Żyli dobre, nażyli troje diti. Ale koli Bożeny bat’ko umer, mati toże naczała nedomahati. Szto prawda, juoj było 80 liet, ale chodiła dobre, no niczoho ne jieła, kazała, szto wsio smerdit.
Bożena chotieła pokormiti materu, dohlianuti jeji jak treba, ale, okazałoś to trudniejsze, czym dumała. Babcia narykała, szto jedło sołone. Chlieb smerdit, zuba skisła.
- Jak to tak, toż wsio świeże! - diwowałaś Bożena.
- At, każu tobie, smerdit! - krutiła hołowoju starowinka. Odsuwała misku i wsio.
Spati ne może, bo pud oknom chodiat liude. Nu, chodiat, to żesz horod..., ale...
- Mamo, a szto wam tyje liude miszajut, chaj chodiat - kazała Bożena. I czułaś z tym kiepsko, ot nedobra z jeji doczka!
Aż raz pryjechała doczka Bożeny i Darka, znaczy wnuczka babuli, Ania, a babula jeji zuowsiem ne poznała. Prawda, Ania żyła uże 10 liet w Warszawi, ale babulu baczyła ostatni raz puow roku tomu...
- A sztoż to za paniusia nas odwiedała? - zapytała Bożenu babula, koli Ania zniała płaszczyk i poszła do łazienki.
- To nasza Ania, mamo, ne poznali wy?
- Aaaa! - wzdochnuła babula i pokiwała hołowoju.
A koli Ania wyszła z łazienki, sieła z babcioju koło stoła w pokoju, naczała howoryti, babcia kazał juoj zaczyniti dwery, Bożeni puod nosom. Nu, dobre, chaj bude. Ania wyprosiła Bożenu z pokoju. Babcia schwatiła diewczynu za ruku i dawaj narykati.
- Pani dochtor, ja wże nie znam jak ode żyti... ne dam rady... - howoryła. – Do domu mene ne pustajut, chlieba ne dajut. Otruwati choczut!
Aniu zamurowało!
- Babciu - każe - nichto was ne chocze ode pokrywditi! A ja ne dochtor, ja Ania!
Ale baczyt, niczoho to ne daje. Babcia dalej tiahne swoje.
- Dobre, szto pani przyjechała. Zabierze mnie do domu. Tylko Bożenie nic nie mówi, bo wona mene nab’je!
- Babciu, to skażyete mnie wsio, zrobim jak wam treba - każe Ania, bo poniała, szto babcia prosto maje zwidy.
- A tak, znaje pani dochtor - rozkazuje babula, a oczy u jeji bliszczat jak w horaczci - jeści mnie ne daje, chyba szto staroje abo sołone, w chati zaczyniaje, w siuoj czużuoj, a sama deś ide, taja Bożena, a do domu mene ne puskaje. Puod dweryma wsio jakijeś liude chodiat, a ja dumaju, szto to partynazany, i czykajut, koli budu w chati sama, do pudpalat! Zaberyete, mene, pani dochtor! Zaberyete do domu!
Ania trymała starowinku za ruku, uspokajała, aż odyszow jeji strach.
Wyszła diewczyna z pokoju. Puod dweryma stojała mati, Bożena, i płakała. Wsio czuła. Wsio poniała.
- Mamo - każe Ania - baczysz, babcia chwora.
- Tak, ditia... a ja dumała, szto ja ne wmieju zaniatiś swojeju ruodnoju materoju...
Barbara Goralczuk