Dzisiejsze opowiadanie Barbary Goralczuk (po swojomu) będzie dotyczyć niełatwych relacji między zwierzętami. Zarówno tymi żyjącymi w naturze, jak też tymi wykorzystywanymi w hodowli.
Wszystkie stworzenia szukają swojego miejsca na ziemi i pod wodą, a właścicieli gospodarstw rolnych, a właściwie rybackich... mogą mieć np. inne spojrzenie niż aktywiści ruchów ekologicznych. Zapraszamy do lektury.
(ms)
Bociany i ryby
Było to paru liet tomu nazad, jakoś na poczatku kwietnia.
Po śnieżnuoj zimie, nastała wesna, i tak chutko stało tepło, szto śnieh topiwsia prosto w oczach.
Hurby śniehu, jakije lieżali pry dorohach, na poliach i w rowach propali. Zrazu śnieh poczorniew od tepłych podychów wietru, a potum zaminiawsia w wodu. A wody wsio prybywało i prybywało! Potum naczaw padati doszcz.
I płyła taja woda bystrym nurtom rowami poza sełom, dorohami, smuhami aż stała odneju ryekoju. De ono była jaka nebud’ jamka - tam stojała kaliuża! Po tych kaliużach i ryedkum snihowi stupali bociany, bo samo prylitieli.
Odnoho dnia, jakoś z rania mama pryszła i każe:
- Znajesz, Wania howoryw, szto wczoraj bociany łapali rybu u joho za kłunioju, w tum rowi koło mostka.
Ja udiwliłaś? Rybu? A skuol ryba w rowowi? Toż to ne ryeka! Wydumaw!
-Tak kazaw. Sam baczyw! - twerdo wperłaś mama.
Hm, cikawe. A może tyje bociany łapali jakieś resztki, może sztoś woda prynesła z pola? Dumała ja. Bo wsioż taki, w rybu ne mohła powieryti.
Wziała ja synka z soboju, nasadili my czobuty i poszli pobaczyti bociany i pomierati wodu. Ech, fajna woda, czyściutka, bystra! I na dokład pachne świeży wozduch, prosto wesnoju! A za chliwom Wani… nu prawda, bocianuow naliczyli 11! Łaziat po wodie, sztoś łapajut. Złapane - chutko kowkajut! Ale ne widno dokładnie - czy to ryby, czy jakijeś żaby, czy może śmietie.
Tak puodhliadali my bociany sztyry dnie. Na piaty deń wsio stało jasnym.
Spotkali my, z synom łaziwszy po kaliużach, hospodara, Sławka, jaki żyw dalej, około 10 chtuow od nas.
Iszow w czobutach po ozierowi, w jakoje zaminiliś smuhi poza kłuniami.
- Czoho ty szukajesz - pytaju.
- Ach, cholera! - złuje Sławek - ryby swojeji szukaju!
- Jak to, ryby? - udiwliłaś ja.
- A, tak to. Woda zaliła moje puodwuore, aż pud kłuniu. Zaliła sażowku, pereliwajećcia czerez nasz ruow. Ryba wtekła z sażowki i wsio!
- Ne ponimaju… jak to?
- Nu, szto ty? Czoho ne ponimajesz? Ryba ide w horu wody, puod nurt. Tak i moja poszła. O, bacz! - pokazuje palciom - bocian znow złapaw!
Bo i prawda… żywaja ryba pływe puod wodu, a zdochła z wodoju…
Utekli Sławkowi ryby, bo szukali dorohi do krynici…
Barbara Goralczuk