Taka decyzja sądu miała zapaść w piątek. Zaraz po jej ogłoszeniu prezes Spółdzielni Mleczarskiej Bielmlek Tadeusz Romańczuk, były senator i wiceminister rolnictwa, zorganizował spotkanie z załogą i przekazał pracownikom nowinę. My o niej dowiedzieliśmy się właśnie po tym spotkaniu.
Wiele osób już postawiło na krzyżyk na Bielmleku. Po złożeniu wniosku o ogłoszeniu upadłości mleczarni przez jednego z wierzycieli mało kto wierzył, że uda się uratować przedsiębiorstwo. Pojawia się jednak na to nadzieja. Sąd zdecydował, iż zamiast upadłości należy wprowadzić program naprawczy spółdzielni.
Nowina jest rzeczywiście bardzo radosna nie tylko dla załogi bielskiej mleczarni. Z pewnością ucieszy ona także rolników, którzy są udziałowcami Bielmleku. W razie upadłości spółdzielni odpowiadaliby oni za jej zobowiązania do wysokości swoich udziałów. A te niedawno zarząd bielskiej mleczarni podniósł z 50 tys. zł do 100 tys. zł. Zabieg ten był konieczny, by zaciągnąć kredyt. Ten z kolei pozwolił spółdzielni spłacić bieżące zobowiązania m.in. wobec pracowników i dostawców mleka.
Tymczasowe odzyskanie płynności finansowej mogło jednak drogo kosztować zwłaszcza udziałowców. Rolnicy dzięki zaciągniętym kredytom odzyskali po 10-20 tys. zł za zdane mleko, ale w razie - gdyby spółdzielnia się nie podźwignęła i jednak doszło do jej upadłości - musieliby zapłacić 70-80 tys. zł. Dlaczego aż tyle? Rolnicy, jako udziałowcy, za długi zakłądu odpowiadają bowiem do wysokości swoich udziałów. Przed zwiększeniem wartości ich kwota opiewała na 50 tys. zł. Była to jednak suma wirtualna. Na poczet udziałów rolnikom potrącano określony procent od ceny mleka. W ten sposób większość gospodarzy wpłaciła jedynie 20-30 tys. zł. Większości brakowało do deklarowanych 50 tys. zł, a co dopiero do 100 tys. zł.
Kilka dni temu prezes spółdzielni zwołał spotkanie z rolnikami, na którym miał wyjaśnić im, jaka jest sytuacja firmy. W ostatnim momencie jednak je odwołał. Wysłał wszystkim SMS-a z informacją o zmianie terminu spotkania, ale nie wszyscy ją odczytali. Kilku rolników przyjechało więc do siedziby Bielmleku. Na parkingu nie kryli rozgoryczenia, nie tylko z powodu straty czasu, ale przede wszystkim obawiali się co będzie dalej. Mleczarnia zalegała im z zapłatą za mleko, a przed oczami mieli czarny scenariusz, w którym ona pada, a oni spłacają jej długi. Dla wielu, zwłaszcza małych gospodarstw, oznaczałoby to bankructwo, a dla rodzin rolników utratę dorobku życia i źródła utrzymania.
Teraz pojawia się nadzieja, że uda się tego scenariusza uniknąć.
Problemy w Bielmleku zaczęły się w tym roku, w momencie, gdy spółdzielnią zarządzała córka Tadeusza Romańczuka. Sam Romańczuk, gdy został wiceministrem w resorcie rolnictwa, zrezygnował z funkcji prezesa. Jeszcze niedawno mleczarnia odtrąbiła wielki sukces, oddając do użytku nową proszkownię. Później jednak było już tylko gorzej. Proszkownia na dobra sprawę nie rozpoczęła produkcji. Tymczasem Romańczuk stracił stanowisko w ministerstwie i wrócił do kierowania Bielmlekiem. A latem bieżącego roku okazało się, że mleczarnia zalega z wypłatami rolnikom i pracownikom.
Rozpoczęły się protesty. Od Bielmleku zaczęli odwracać się kontrahenci. Wierzyciele upomnieli się o zwrot długów. Majątek mleczarni zaczęli zajmować komornicy. W końcu do sądu wpłynął wniosek o ogłoszenie upadłości. To trochę szczęście w nieszczęściu, bo sąd nakazał odblokowanie kont i majątku zakładu, a teraz nakazał zastosowanie programu naprawczego. To daje władzom spółdzielni zielone światło do działania.
Czy zdołają uratować Bielmlek? Zobaczymy.
Spółdzielnia zatrudnia niespełna 200 osób, swego czasu mleko zdawało tu około tysiąc rolników, teraz większość z nich przeszła do innych zakładów.
Sytuację przedsiębiorstwa bada też prokuratura - na wniosek rolników, którzy twierdzą że władze spółdzielni działały na jej szkodę i na wniosek obecnego prezesa, który złożył zawiadomienie, iż doszło do próby nielegalnego przejęcia władzy w Bielmleku. Śledczy zajmują się też sprawą wycieku mleka do bielskich rzek, ale to już poboczny wątek.
(bisu)