W związku z tym, że przynajmniej część mieszkańców powiatu bielskiego posługuję się w życiu codziennym „ruską” gwarą albo gwarami postanowiliśmy także na łamach Bielsk.eu prezentować teksty „po swojomu".
Nie wchodząc w spór na ile jest to gwara białoruska czy ukraińska (to jest zajęcie dla językoznawców), zdecydowaliśmy się przybliżyć naszym Czytelnikom jej w miarę oryginalne brzmienie. Jest to bez wątpienia dziedzictwo Ziemi Bielskiej, o którym nie wolno zapominać, a które powoli odchodzi w niepamięć. Osób posługujących się gwarą jest coraz mniej. Prezentowane, raz na jakiś czas, teksty będą miały różne formy - od felietonów, poprzez rozmówki, a być może także przysłowia ludowe czy utwory poetyckie. Ale wszystko z czasem.
Na początek proponujemy felieton Barbary Goralczuk o grzybach (Pro hryby i ne tuolko).
Barbara Goralczuk urodziła się we wsi Mokre, niedaleko Bielska Podlaskiego. Ukończyła Liceum Ogólnokształcące z Białoruskim Językiem Nauczania w Bielsku Podlaskim. Studiowała filologię rosyjską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Ma już za sobą pierwsze próby literackie. Debiutowała w 2015 r. książką „Nadzieja aż po horyzont", opisującą dzieje podlaskiej rodziny, która wyruszyła w bieżeństwo oraz „Miód" opowiadającą o życiu bieżeńców w międzywojennej Polsce.
(ms)
Praktyczny diat’ko
Pryjechali my puod sameńku chatu. Postawili samochoda i chuteńko pobiehli, bo doszcz padaw by naroczno, na nasz pryjezd.
Otranuli odieżdu, wyterli czerewiki, toj wleźli zareszci.
W kuchni temno, chocz oko wykol, smerdit trochu dymom z plity a nikoho ne widno. Pusto, no kuot śpit na leżanci koło pieczki. Widno, to wuon ode hospodar, palit pieczku, kob było tepło.
Nu, naśmichajemsia, toż znajem, szto koli pieczka horyt, tiotka deś je, może na chati, abo w komory. A diad’ może lieżyt u wankirowi, otdychaje pośli obieda.
Temno w kuchni, chocz samo obied, może około perszoho czasa. Oseń, deń korotki, doszcz padaje, a w siołach naszy liude ne nawykli paliti świetło za dnia.
- Tiotiu! - kliczu, bo nejako samuoj choditi po czużoj chati, chosz ne zuowsiem czużaja, bo tiotina i diadina. Oboje uże ponad 80 lietni, żywut sami na skraju seła, pomaleńku lies puodchodit aż na puodwuorko.
- Tiotiu, de wy?- kliczu szcze raz, bo nichto ne odkazuje.
Zahurhotieło w wankirowi, wybihaje tiotia Handzia z drotami i kłubkom w rukach.
- A, szto wy tak w nepohodu przyjechali? I stoite sered chaty, siadajte! - od razu zapraszaje do stoła.
Stuoł stoit puod oknom, jak to w kuchni, wozle joho dwa kryesła zasłany kolorowymi serwetkami, tioti produkcji. Tiotia mnuoho takoho robiła, i robit dalej, to jeji hławnoje zaniatije teper, bo uże ne hoduje bydła.
- Diakuju, tiotiu - każu. – Nedielka, a wy z drotami? Szto wiażete? - siadaju, a muoj mużyk koło mene.
- Szkarpety, taja krakowianka, szto u nas chatu w selie kupiła, prosiła nawiazati. To zrobliu juoj, pryjede na Rozdwo, zabere ich.
- Aha. Za darmo robite, czy za hroszy?
- Za hroszy, ditia. Wona i za darmo ne chocze…
- To i dobre. A de diat’ko? - pytaju - spit?
Znaju, szto diat’ko głuchij, ne uczuw by nas, nawet jakby sidiew z boku. Ale nauczywsia czytati z ruchu huby, jak chto howoryt, a diat’ko diwit’sia na joho, to można z im zuowsiem dobre pohoworyti.
- A de tam! Poszow w lies za hrybami! I szcze ne ma!- każe tiotia. - Znow prywołocze betkuow, cholera znaje, szto z imi uże robiti!
- Oj, każu, betki smaczny, poszuszyte, położyte w słoiki i zjimo czerez zimu.
- Aha - każe tiotia. - Baczu, szto trochu złuosna - zjimo. A ty baczyła, kuolko uże u nas tych betkuw? Suchich i w słoikach? A? chodi pokażu!
I wede do komory.
Nu, idemo za jeju.
Diwiusia…. I aż prysieła! Słoików stoit może z 200, wsiakoho rostu, małyje, weliki, seredni, hryby, opeńki, maślaki, suszonych - 6 miszeczków takich okola 20 kilowych, a na puodłozi stojat 2 koszyki syrych podhrybków.
- Ojojoj… - ja złapałaś za hołowu - a chto ich naniuos tuolko?!
- Nu, jak, chto, wuon - Sierożka! Niczoho buolsz, no betki nosit. Raz diś uże prynius, a poszow szcze druhi raz. Dam ja i tobie betków, dam. Nu bacz, chaliera, po liesi chodit, a w sadkowi listie ne zahrabione…
Na toje wsio ide i diat’ko Sirożka.
Mokrutki, od razu skidaje szapku, czobuty i kurtku, kidaje na puodłohu w kuchni, stawliaje 2 koszyki z hrybami. Siadaje za stołom, wtomiwsia, widno.
A tiotia złuje:
- Nu de ty łazisz, cieły boży deń? I prywołuok znow mnie robotu! Pieczku wsio palu i palu, suszu tyje betki i suszu! Wże kob ty mnie ich ne nosiw, pomni! Dieti przyjechali, posidiew by doma, nediela żesz!
- Odczepisia, babo, zupy daj! - workonuow diadia. - A dobre, szto wy przyjechali - śmijet’cia do nas - nate ode nożyki i obirajte, a ja budu otdychati!
I położyw 2 nożyki na stolie.
Tiotia zara postawiła misku zupy pered diat’kom, a pered nami herbatu i koszyczok z drożdżowymi bułoczkami.
Diat’ko usmichnuowsia.
- Nu, poprobujte, dobre - morhonuw no nas. - A ty, duraku - każe do tioti - prodasi betki tym warszawiakom, kupisz sobie rowera, a mnie czobuty. I ne złuj.
I tak praktyczny diat’ko usiem nam daw robotu nawet w nedielu!
Barbara Goralczuk