W Bielsku Podlaskim jest ponad 20 miejsc, gdzie podaje się posiłki. To restauracje, bary, pizzerie, czy lokale z kebabem. W mieście były już dwa zloty tzw. foodtrucków, czyli przerobionych przyczep, z których się serwuje się jedzenie. Od kilku miesięcy foodtrucki stoją tu na stałe - na działce obok bazyliki.
- Pierwotnie ubiegaliśmy się o miejsce w Parku Królowej Heleny, ale okazało się, że są tam problemy z prądem, więc musieliśmy poszukać czegoś innego. Znaleźliśmy działkę obok kościoła. Aby był tańszy czynsz, wzięliśmy wspólnika Radka, który ma foodtrucka z pizzą i tak jakoś działamy – opowiada Magda Wasilewska, która przy wsparciu męża prowadzi „futrakowy" interes.
Przyznaje, że footrucki to biznes sezonowy.
- Marzeniem każdego restauratora jest posiadanie własnej, stałej knajpy pod dachem. My również taką mamy - mówi Marek Wasilewski. - Foodtrucki to nasza pasja. Z żoną się nią zaraziliśmy i staramy się robić to jak najlepiej - dodaje.
W tej branży nie ma nudy.
- Skończyłam studia. Chciałam iść po szkole do pracy, ale wybrałam pasję i wspólnie z mężem prowadzimy ten biznes. Jak wszędzie występuje specjalizacja. My zdecydowaliśmy się na dania z kury i zapiekanki. Role są podzielone. Ja wymyślam potrawy, mąż stara się zrealizować pomysły – śmieje się Magda.
Najpierw próbowali swoich sił w Białymstoku.
- Tam są dwa miejsca, gdzie foodtrucki stoją na stałe, ale to było dla nas wykańczające. Kilka razy wyjeżdżaliśmy z samego rana, żeby przygotować wszystko na przybycie klientów i wracaliśmy przed północą z myślą, gdzie się znów zatowarować. Po jakimś czasie nie wytrzymywaliśmy już fizycznie. Padaliśmy z przemęczenia, więc zdecydowaliśmy się na powrót do Bielska - opowiada Marek.
Pobyt w Białymstoku miał taką zaletę, że Wasilewscy zdobyli tam klientów, którzy teraz specjalnie dla nich przyjeżdżają do Bielska. Marek tłumaczy, że Podlasie to nie jest zagłębie foodtrucków. Najwięcej ich znajduje się na Śląsku. Tam rynek jest na tyle rozwinięty, że można już kupić gotowy foodtruck, bez konieczności przeróbek.
- Kiedy z żoną wpadliśmy na pomysł, że i my chcieliśmy mieć swoją przyczepę, z której będziemy serwować jedzenie, to tam się udaliśmy. Kupiliśmy taką i trochę czasu zajęło jej przerabianie – opowiada Marek.
Co przyciąga klientów do jadłodajni na kółkach?
- Nie każdy lubi jeść w restauracji, czy barze. Z różnych oczywiście przyczyn – mówi Marek. – Wiele osób krępuje się wchodzić w nieodpowiednim stroju do lokalu. Innym zależy na czasie i nie lubią całej tej otoczki związanej z czekaniem na posiłek.
(ms)